Wychodzić poza pojedyncze zdarzenia, wyciągać wspólny mianownik z kolejnych demonstracji od Madrytu po Warszawę. Oderwać się na chwilę od wskaźników makroekonomicznych, kolejnych doniesień o spadających płacach, rosnącym bezrobociu.
Przez ostatnie trzy lata żyjemy od zadymy ulicznej do pakietu pomocowego. Kolejne rządy i instytucje europejskie katapultują kryzys z jednego miejsca w inne miejsce. Z banków do rządów, z rządów do centralnych banków, z funduszy do firm i z powrotem do banków. Byle zyskać na czasie.
Na zewnątrz widać tylko zdarzenia. Kilkuzdaniowe relacje z Brukseli. Idiotycznie powtarzające się, ale przez to mało groźne. Niepokój zamiast narastać, powszednieje. Żyjemy w epoce kryzysu odkładanego w czasie. W czasach uwiądu od czasu do czasu przerywanych napływaniem pakietów pomocowych.
Przywykliśmy do życia w świecie znikających programów socjalnych, poradników lifestylowych dla bezrobotnych, komicznie czasem wyglądającej obrony statusu społecznego. I tak długo, jak patrzymy tylko na pojedyncze historie, możemy sobie mówić, że nic się nie dzieje. Dołączamy do facebookowej grupy „Kryzys? Jaki kryzys?". Takie jest po prostu życie.
Gorzej kiedy te wszystkie wskaźniki i pojedyncze fakty zaczną się układać w zupełnie inną historię o trwałości Europy. O tym, co tak naprawdę stanowi dziś oś konfliktu. Czyli o niemieckiej niechęci do finansowania obcych deficytów, o animozjach Północ-Południe.