UE, do jakiej wstępowała Polska, nie istnieje, zabił ją kryzys. To, co pozostało, przepoczwarza się w nowy byt. Kształty, które wychynęły z kokona, są dla Polski niepokojące: wielkie państwa europejskie grają na wypchnięcie nas z kręgu decyzyjnego, kto wie, czy nie wręcz na de facto cofnięcie rozszerzenia Unii o kraje z byłego bloku wschodniego.
Ubiegły tydzień zdominowały przecieki o planowanym budżecie strefy euro, który działałby równolegle z budżetem całej UE. Niby to tylko kolejna inicjatywa wzmocnienia integralności fiskalnej Wspólnoty, ale przy okazji wychodzą na wierzch groźne tendencje geopolityczne.
1.
Pakt fiskalny, choć powołany z myślą o eurozonie, jest dostępny dla wszystkich państw UE, podobnie jak unia bankowa. Obie instytucje pozostawiają chętnym otwartą furtkę. Eksluzywizm strefy euro ujawnił się dopiero przy okazji mechanizmu stabilizacyjnego (ESM), który jest przeznaczony tylko dla państw euro. Cóż, przynajmniej w teorii jest to twór czasowy, istniejący do momentu zażegnania kryzysu. Także promowany przez Berlin eurobudżet ma służyć wyłącznie członkom klubu, on jednak będzie już miał charakter trwały. Stanie się dodatkowym instrumentem pompowania pieniędzy z kasy państw zaradniejszych do kieszeni tych bardziej nieporadnych. Środki te zatem nijak nie popłyną do krajów spoza eurozony, na przykład Polski. Czy budżet euro zostanie utworzony kosztem budżetu całej UE, jeszcze nie wiadomo, ale już słychać takie głosy. Gdyby tak się stało, ucierpi na tym Polska: liczymy wszak na niemal 80 mld euro pomocy, głównie z polityki spójności w latach 2014–2020.
2.
Przepływ pieniędzy w UE ma kapitalne znaczenie dla jej przyszłej struktury. Gdzie one, tam władza. Analizując koncepcje finansowe, widać cele poszczególnych państw Unii. Polskę powinny interesować trzy najpotężniejsze – Niemcy, Francja, Wielka Brytania. Interesy żadnego z nich nie pokrywają się z naszymi, a to źle wróży.
Niemcy promując nowy budżet, a wcześniej pakt fiskalny i unię bankową, dążą do pogłębienia integracji. Z Grecją czy bez niej – to sprawa wtórna. Berlin przyszykował się już wszak na jej wyjście ze strefy euro, nie jest natomiast przygotowany na rozpad całej strefy, co byłoby zabójcze dla niemieckiej gospodarki. Integracja musiałaby się odbyć wyłącznie wewnątrz strefy euro, bo tylko w jej ramach można wdrożyć mechanizmy kontroli wydatków państw oraz ujednolicić podatki. Nie ma w tym projekcie miejsca dla Polski, dopóki nie przyjmiemy euro.