Omal się nie zadławił. Taka była reakcja bardzo znanego polityka SLD na wieść, że na weselu Oli Kwaśniewskiej bawiła się Henryka Krzywonos. – Przecież Kwaśniewscy poznali się z nią może rok temu. To już taka przyjaciółka rodziny? – gorączkował się w rozmowie z autorem tego tekstu. Bo według niego owa świeża „przyjaźń" jest szczytem hipokryzji.
Tramwaj zatrzymałam...
Henryka Krzywonos jest już jednak celebrytką. Z osoby jeszcze kilka lat temu kompletnie nieznanej stała się, dzięki operacji wielu mediów, „legendarną tramwajarką", która miała podtrzymać strajki sierpniowe w Gdańsku w 1980 r. Jej rola w tamtych wydarzeniach nie jest całkiem pewna, bo są historycy i świadkowie, którzy to kwestionują. Ale była potrzebna jako przeciwwaga dla trudnej do zakwestionowania legendy Anny Walentynowicz, która w wojnie politycznej ostatnich lat opowiedziała się po „niewłaściwej" stronie.
Operacja medialna „Krzywonos na piedestały" wymaga pewnego wysiłku. Wprawdzie internauci wyliczyli, że np. „Gazeta Wyborcza" pierwszy raz zauważyła Krzywonos dopiero w 1995 r. i przez długie lata później też nie eksponowała jej postaci, ale w ostatnich latach posypał się deszcz nagród i zaszczytów.
Andrzej Wajda postanowił naprawić swój błąd sprzed kilku dekad, kiedy w „Człowieku z żelaza" siebie samą zagrała Anna Walentynowicz, lecz ani słowa nie było o „legendarnej tramwajarce". Podobny „błąd" popełnił niemiecki reżyser Volker Schloendorff, który ledwie kilka lat temu nakręcił film o Walentynowicz, lecz nic o Krzywonos.
Dziś jednak, o ile Wajda przezwycięży perypetie finansowe wywołane wycofaniem sponsoringu przez firmę Amber Gold, „legendarna tramwajarka" także znajdzie miejsce w kinematografii, a konkretnie w filmie o Lechu Wałęsie.
Człowiek, którego medialny obraz w III RP można porównać do tego, co działo się z wizerunkami niektórych wodzów rewolucji w Związku Sowieckim. Takimi jak Bucharin, Zinowiew czy Trocki. Jak oni był zrzucany i wracał na piedestał. W zależności od koniunktury politycznej i potrzeby chwili.
Był już Wałęsa legendarnym przywódcą, potem szaleńcem z siekierą, a ostatnio znów jest „Kościuszką naszych czasów" (to określenie Andrzeja Wajdy). Niekonsekwencja jest tu cechą środowisk salonowo-establishmentowych, bo prawica dość szybko uznała, że Wałęsa jest „Bolkiem", a SLD-owska lewica nigdy nie miała do niego sentymentu.
Operacja z opiniami o Wałęsie opiera się na założeniu, że ludzie w Polsce mają krótką pamięć. Ton zmianom nadawała jak zawsze „Wyborcza". Jej czas uwielbienia dla Wałęsy skończył się już latem 1989 r., gdy naczelny „GW" uznał, że po drodze mu z premierem Mazowieckim, a nie przewodniczącym związku, któremu zawdzięczał szefostwo w gazecie. Kampania prezydencka 1990 r. zaowocowała m.in. takim zdaniem Adama Michnika: „Wałęsa jest nieprzewidywalny. Wałęsa jest nieodpowiedzialny. Jest też niereformowalny. I jest niekompetentny".
Późniejsze współżycie między medialnym salonem a Wałęsą było i jest sinusoidą nastrojów. Na co dzień udawany szacunek, ale i z trudem skrywana pogarda dla jego braku ogłady i językowych błędów („o take Polske..."). Wałęsa jest potrzebny jako młot na prawicę. Tę rolę spełnił w czasie obalenia rządu Jana Olszewskiego. Po przegranych wyborach prezydenckich i kilku groteskowych próbach powrotu przestał być traktowany poważnie.
Dopiero dwie sprawy mu umożliwiły powrót do łask. Oskarżenie o współpracę agenturalną uruchomiło chór obrońców, którym jednak nie tyle chodziło o Wałęsę, ile o walkę z lustracją. Drugą kwestią było włączenie się Wałęsy do „antykaczystowskiej" krucjaty.
Lecz i wtedy salon od czasu do czasu musiał go dyscyplinować. Wałęsa ostro wypowiedział się o Günterze Grassie, gdy wyszła na jaw nazistowska przeszłość pisarza. Upomniał go Adam Michnik, przypominając, że i Wałęsa ma trochę brudu za uszami, co było jawną aluzją – wbrew oficjalnej wykładni obowiązującej na ul. Czerskiej w Warszawie – do sprawy „Bolka".
Podobnie było, gdy Wałęsa poparł antyunijną partię Libertas. – Lech Wałęsa oddaje się Declanowi Ganle-yowi jak kurtyzana – stwierdził wówczas jeden z wicenaczelnych „Gazety".
Konwersja oszołomów
Medialne wygibasy z wizerunkiem Wałęsy z pewnością są jedną z podstawowych przyczyn tego, że widoczna część opinii publicznej z nieufnością zaczęła podchodzić do „prawd" serwowanych im przez środki masowego przekazu. Wraz z pojawieniem się Internetu hobby części internautów stało się wyszukiwanie i powielanie kolejnych „prawd czasu i prawd ekranu". Dzięki temu z pewnym trudem nastąpiła konwersja z oszołomów na postaci zasłużone osób takich jak Stefan Niesiołowski czy Tomasz Wołek.
Ich cytaty bądź wyczyny sprzed lat – typu wożenie ryngrafu dla Augusta Pinocheta – tylko na pozór nie mają już znaczenia. Bo z tego powodu bardzo słaba jest ich pozycja w środowiskach, do których zostali do-kooptowani. Funkcjonują tam tylko na zasadzie warunkowej. Raczej podobny będzie los Romana Giertycha i Michała Kamińskiego, którzy obecnie poddawani są podobnemu procesowi konwersji.
Wspomniany tu Stefan Niesiołowski był – o czym chętnie by zapomniał – jednym z najgorętszych zwolenników rządu Jana Olszewskiego. Zachowanie mediów z tamtego czasu zasługuje na osobne opracowanie. – „Gazeta Wyborcza", a w ślad za nią spora część prasy, rozpisywała się na temat domniemanych przygotowań ekipy Olszewskiego do zamachu stanu – pisze w swojej „Historii politycznej Polski 1989–2005" prof. Antoni Dudek. Polacy byli bombardowani doniesieniami o rzekomym mobilizowaniu jednostek nadwiślańskich czy podejrzanych pożarach lasów wokół Warszawy.
Niedługo potem, już pod inną władzą, sejmowe komisje nie znalazły żadnych śladów tego, ale nie stało się to powodem wstydu czy tylko refleksji dla animatorów owej kampanii.