Ciotka rewolucji moralnej

Agnieszka Holland podjęła walkę z patriarchatem, polskim nacjonalizmem i wszystkimi zjawiskami, które – według niej – prześladują człowieka ze względu na jego narodowość, wyznanie, orientację seksualną.

Publikacja: 16.03.2013 00:01

W kuluarach Kongresu Kobiet z performerką Joanną Rajkowską (w tle – aktorka Krystyna Janda)

W kuluarach Kongresu Kobiet z performerką Joanną Rajkowską (w tle – aktorka Krystyna Janda)

Foto: Forum, Krzysztof Kuczyk Krzysztof Kuczyk

Temat okładkowy jednego z lutowych wydań „Newsweeka" – znana reżyser nie zagłosuje już na Platformę Obywatelską, bo partia ta nie przeforsowała w parlamencie ustawy o związkach partnerskich. W środku zdjęcie, jak się dowiadujemy z podpisu, „rodzinne", czyli matka Agnieszka Holland z córką Katarzyną Adamik i jej partnerką Olgą Hajdas. Niecały rok wcześniej Adamik dokonała coming outu. Teraz do akcji wkracza Holland. Obok zdjęcia rozmowa, o której będzie jeszcze w Polsce głośno.

Warunkiem powodzenia każdej rewolucji jest mocne świadectwo. Nikt nie zgodzi się poprzeć radykalnej zmiany, jeśli nie będzie wiedział, co ona oznacza. Żeby zdecydować się na skok w nieznane, muszą być ku temu jakieś przesłanki. Wśród nich najważniejszą jest po prostu wiarygodna obietnica lepszego jutra. Tak było z chrześcijaństwem. Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał – a wyznawcy Galilejczyka zapewniają, że naprawdę zmartwychwstał – nie byłoby dziś Kościoła powszechnego. Być może skończyłoby się na jakiejś żydowskiej sekcie, która prędzej czy później zniknęłaby z horyzontu dziejów.

Obecnie w Polsce toczy się batalia o zmiany w dziedzinie ustawodawstwa i obyczajów, równoznaczne z głęboką rewolucją kulturową. Rewolucja ta zdążyła już przeorać w ciągu minionego półwiecza kraje zachodnie. A ponieważ od kilku stuleci część polskiej elity skutecznie odwołuje się do występującego wśród Polaków kompleksu niższości wobec płynącego mlekiem i miodem Zachodu, to takie kraje jak Francja czy Wielka Brytania są stawiane bezkrytycznie społeczeństwu za wzór sukcesu.

I tak mamy przypadek Jacka Żakowskiego, który mentorskim tonem poucza czytelników „Polityki", że jednym z filarów dobrobytu w Polsce będzie prawo do aborcji: wystarczy, że można zabić „niechciane" dziecko w łonie matki, i zbliżamy się milowym krokiem do stopy życiowej, jaka występuje w najbogatszych krajach Europy. Ach, jakie to wszystko proste, nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać. Zwolennicy takich zmian również potrzebują świadków – ludzi, którzy przekonają konserwatywne w większości społeczeństwo, że na przykład prawo do zawierania małżeństw przez pary jednopłciowe – inny obsesyjnie wałkowany przez Żakowskiego temat – jest ważną zdobyczą demokracji.

Holland nie miała żadnych skrupułów przed namaszczeniem bluźnierczych happeningów na Krakowskim Przedmieściu

Oczywiście świadkiem niosącym światło z Zachodu nie może być w tym przypadku osoba homoseksualna, bo z góry uruchamia uprzedzenia przeciętnego Kowalskiego. Ale znakomicie do tej roli nadaje się heteroseksualny celebryta, który ma kogoś o odmiennej orientacji wśród swoich krewnych i się tego nie wstydzi. Szczególnie sugestywne może się okazać świadectwo rodzica z dumą wyrażającego się o homoseksualizmie swojego dziecka. Bo to istotne przekroczenie tabu, którego nie narusza nawet liberalizm.

W liberalnym modelu społeczeństwa obowiązuje bowiem tylko tolerancja. Wystarczy zachowanie chłodnego dystansu wobec człowieka, którego styl życia się nie podoba, i problem wydaje się rozwiązany. Chodzi przecież tylko o to, żeby nikogo nie krzywdzić. Ale takie podejście działa tylko w stosunku do ludzi obcych. W relacji z własnym dzieckiem zasada tolerancji jednak się nie sprawdza, bo żadna obojętność nie wchodzi w grę.

I właśnie dlatego Agnieszka Holland, która wspiera córkę w jej homoseksualizmie, a więc w oczach Polaków dokonała znaczącego społecznie wyboru, stała się ważnym i wyróżniającym się świadkiem tego, co bojownicy rewolucji kulturowej zamierzają w Polsce przeprowadzić. Dzięki temu można ją lansować jako czołowy autorytet.

Postępowy model rodziny

Wróćmy do rozmowy w „Newsweeku". Holland oświadcza, że nigdy nie miała kłopotu z zaakceptowaniem orientacji córki. I wyjaśnia: „Po pierwsze dlatego, że mam wielu przyjaciół homoseksualistów i nie widziałam nic gorszącego w ich życiu. W ogóle nie uważam, że jakiś człowiek jest gorszy z powodu odmiennej tożsamości. Po drugie, dla mnie najważniejsze jest, by moja córka była osobą szczęśliwą, spełnioną, żeby miała udany związek erotyczny, miłosny i partnerski. Po trzecie, od dziecka Kasia bardziej interesowała się tym co chłopcy, więc nie było to dla mnie dużym zaskoczeniem, że jej kobiecość jest inna niż małej kobietki w różowych sukienkach".

Ale sprzyjały temu okoliczności. Holland wychowywała córkę we Francji. A na Zachodzie, jak mówi artystka, „homoseksualiści już dawno doszli do wniosku, że należą im się takie same prawa jak innym. I wszędzie tam, gdzie o nie walczyli, napotkali bardzo silny opór. Przezwyciężyli go w końcu przez (...) uświadamianie ludziom, na czym polega inność. I jeszcze tłumaczenie, że istnienie tego typu związków nie narusza chrześcijańskich zasad. Wręcz przeciwnie, prawdziwie chrześcijańskie zasady nakazują okazywanie bliźnim tolerancji, pomocy i szacunku. Wszędzie problem stanowią oczywiście dogmaty Kościoła katolickiego i innych Kościołów. Ale zmiany są nieuchronne, jeżeli istnieje dialog społeczny. W Polsce takiego dialogu nie ma. Jest za to ujadanie na siebie".

Skądinąd okazuje się więc, że słuszne są obawy osób, które twierdzą, iż przyjęcie któregoś z projektów ustawy o związkach partnerskich byłoby ruchem w kierunku kolejnych przywilejów dla par jednopłciowych. Holland tylko potwierdza, że mamy do czynienia z równią pochyłą, prowadzącą do takiego celu. A efektywnie może się przysłużyć tej sprawie kultura masowa, o czym reżyser dobrze wie: „W USA czy we Francji ogromną rolę odegrała telewizja. W niemal każdym serialu obyczajowym czy filmie jest teraz postać geja, na ogół sympatycznego, więc ludzie rozumieją, że homoseksualiści żyją wśród nas, są naszymi braćmi, przyjaciółmi, sąsiadami, kochankami. Że po prostu są tacy sami jak my".

Tak więc artystka kreśli przed nami wizję erotycznej arkadii, jaką stanowią wyzwolone obyczajowo społeczeństwa zachodnie. Odpowiednie zmiany ustawodawcze mają umożliwić homoseksualistom tworzenie takich samych rodzin jak w przypadku par dwupłciowych. Nasuwa się bowiem wniosek, że pary jednopłciowe też poszukują mieszczańskiego szczęścia, jakie można znaleźć w trwałym związku.

Tylko dlaczego w twórczości reżyser jest wybitne dzieło, które temu zaprzecza? Chodzi o „Całkowite zaćmienie" z roku 1995 na podstawie sztuki Christophera Hamptona.

To opowieść o burzliwym związku łączącym dwóch poetów, mistrzów francuskiego symbolizmu, Paula Verlaine'a i Arthura Rimbauda. Verlaine był uznanym w Paryżu twórcą, kiedy poznał dziesięć lat młodszego przybysza z Charleville. Ten nie tylko zaimponował mu swoimi wyprzedzającymi epokę wierszami i awanturnictwem. Rimbaud uwiódł Verlaine'a, przyczyniając się tym samym do ruiny jego małżeństwa.

Para poetów nie zważała na mieszczańskie konwenanse. Ale też relacja, jaka ich łączyła, nie była idyllą, lecz obfitowała w gwałtowne konflikty. Targany namiętnościami Verlaine stoczył się w pijaństwo i zamierzał popełnić samobójstwo. Któregoś razu w Brukseli doszło między poetami do kłótni. Verlaine strzelił z pistoletu do Rimbauda i zranił go w rękę. W rezultacie został skazany na dwa lata więzienia. Także za sodomię.

Czy gdyby Verlaine i Rimbaud żyli w naszych czasach, byłoby im łatwiej? Czy ten pierwszy nie musiałby popadać w konformizm życia małżeńskiego, bo mógłby bez narażania się na ostracyzm zawrzeć związek partnerski z mężczyzną, dla którego zostawiłby swoją żonę? Nawet gdyby tak było, to nie miałoby to znaczenia – „Całkowite zaćmienie" przede wszystkim pokazuje emocjonalną niedojrzałość prowadzącą w otchłań rozpaczy jako nieodłączną cechę związków jednopłciowych.

Rechot parweniusza

Nikt zatem nie będzie wyświetlał tego filmu sprzed 18 lat w ramach jakiejś kolejnej akcji organizowanej przez Kampanię przeciw Homofobii. Natomiast Tomasz Lis będzie zapraszał Agnieszkę Holland w roli autorytetu do swojego programu w telewizyjnej Dwójce. Tak jak to było po niedawnej wypowiedzi Lecha Wałęsy. Jej istota sprowadzała się do tego, że promocja praw mniejszości seksualnych przybiera w Polsce coraz bardziej agresywny charakter.

Holland w rozmowie z Lisem potraktowała byłego prezydenta bez taryfy ulgowej. Rzecz jasna przejechała się po nim głównie za niefortunne słowa o sadzaniu posłów homoseksualistów w ostatniej ławie Sejmu. Zapytana przez Lisa, co by się stało, gdyby takie rzeczy padły z ust jakiegoś polityka w USA czy we Francji, odrzekła, że byłby on skończony.

Ponadto dodała, że we współczesnej Polsce homoseksualista symbolicznie zastąpił Żyda z okresu międzywojennego. I rzuciła oskarżenie pod adresem społeczeństwa polskiego, odnosząc się do tego, że Wałęsa chwalił się falą poparcia, jaką poczuł po swoim wystąpieniu. „Ale gdyby powiedział coś przeciwko Żydom czy karze śmierci, to ta fala byłaby jeszcze większa" – orzekła reżyser.

Tylko czy takimi połajankami można przekonać Polaków? Można, a dowodem tego jest Tomasz Lis. W pewnym momencie programu Agnieszka Holland wypaliła, powołując się na wyznania żony Lecha Wałęsy, że noblista przypuszczalnie „głównie słucha Radia Maryja, a w nocy rozwiązuje krzyżówki w Internecie. Pogubił się w rozumieniu, czym jest dojrzała demokracja". Wywołało to szyderczy rechot Lisa. Niejeden polski parweniusz, rechocząc w takich okolicznościach, pokazuje, że mentalnie odciął się od społeczeństwa, z którego pochodzi, a którym pogardza.

Dla takiego człowieka ważne jest, żeby autorytety pasowały go na światowca. Taki ktoś uzna wtedy ochoczo katolicką pobożność ludową za anachroniczny obciach. I poleci za jakąś świecką ideologią, która kultywuje wolność – a właściwie swawolę – jednostki jako wartość stojącą wyżej niż chociażby wierność małżeńska.

Taka postawa cechowała też zwolenników Janusza Palikota, atakujących ludzi zgromadzonych pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim w pamiętnych dniach lata 2010 roku. I Agnieszka Holland nie miała żadnych skrupułów przed namaszczeniem bluźnierczych happeningów na Krakowskim Przedmieściu. W rozmowie z „Wprost" stwierdziła, że życie społeczne „zaczyna się wtedy, kiedy pijany pluszowy miś narzyga do ułożonych w kształcie krzyża puszek po piwie (...). W tłumie nienawidzących się nawzajem Polaków".

Artystka tak wyjaśnia swoje osobiste powody awersji do znaku chrześcijaństwa, gdy zaznacza on swoją obecność w przestrzeni publicznej: „Mój ojciec był Żydem, dla Żydów krzyż to jest symbol zagłady. To z krzyżem i pod krzyżem wyżynano całe tabuny moich przodków i to czyni ten symbol czymś bardzo ambiwalentnym. Z drugiej strony miałam też duży życiowy epizod katolicki i mam do krzyża stosunek bardziej katolicki niż żydowski, ale nie mogę na niego patrzeć, kiedy jest traktowany jak bałwan, podobnie jak papież był traktowany jak bałwan. Teraz się próbuje „ubałwanić" śp. Lecha Kaczyńskiego".

Można jednak żywić poważne wątpliwości co do tego, że sikanie na znicze stawiane wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim skutecznie „odbałwaniało" nieżyjącego prezydenta i oddawało należne miejsce Chrystusowi.

Reprodukcja nieszczęść

O przyczynach wyborów światopoglądowych Agnieszki Holland da się sporo dowiedzieć z opublikowanej w roku 2002 w „Wysokich Obcasach" rozmowy, jaką przeprowadziła z nią Maria Kornatowska (są to fragmenty książki „Magia i pieniądze"). Mamy tu podjętą kwestię antysemityzmu polskich katolików, z którego przejawami reżyser zetknęła się w swoim dzieciństwie. Z jedną ze swoich ówczesnych przyjaciółek pokłóciła się o to, że ta nie była w stanie przyjąć do wiadomości, iż Chrystus był Żydem (zresztą na tle stosunku do Żydów przyjaźń  dziewcząt się zakończyła).

Ale antysemityzm stanowi tylko jedną stronę medalu. Drugą było poczucie obcości komunistów w społeczeństwie polskim. Holland jako dziecko osób zaangażowanych w umacnianie władzy ludowej, odczuła to dobitnie na własnej skórze, co wspomina tak: „Kiedy umarł Stalin, wszyscy w naszej kamienicy płakali, moi rodzice nie płakali, ale byli przygnębieni. Zeszłam (...) niżej do Ewki, córki dozorców – która (...) była moją koleżanką – tam świętowano. Zrozumiałam wtedy po raz pierwszy, że rzeczywistość jest skomplikowana i wieloznaczna".

Ważnym momentem w życiu artystki była też śmierć jej ojca. Henryk Holland był znanym w PRL dziennikarzem, który w okresie rządów Gomułki zaczął ewoluować w kierunku partyjnego rewizjonizmu. Zginął w roku 1961 w wyniku skoku przez okno z szóstego piętra podczas rewizji, jaką w jego mieszkaniu przeprowadzali funkcjonariusze SB, która była na tropie tego, że przekazywał on tajne informacje na Zachód.

Bardzo istotne było nastawienie obojga rodziców Agnieszki Holland do XX-wiecznych doświadczeń Żydów. Ujmuje ona to tak: „Ojciec, jak wielu polskich Żydów po wojnie, stłamsił w sobie żydowskość i wydaje mi się, że to go blokowało emocjonalnie. Miał duże problemy emocjonalne, głównie z tego powodu. Imiona moich dziadków poznałam dopiero wtedy, gdy pierwszy raz poszłam na grób ojca, zresztą wiele lat po jego śmierci. Mama i ciotka kazały wyryć na grobie napis »pamięci dziadków«. Nosili, o dziwo, polskie imiona – Franciszka i Wiktor. Bracia mojego dziadka nazywali się już po bożemu: Chaim, Mendel, Izaak. Ojciec nie patrzył na świat przez pryzmat Holokaustu. Milczał na ten temat. To mama opowiedziała mi o Holokauście i o Żydach. Jej punkt widzenia był charakterystyczny dla części Polaków oraz asymilowanych polskich Żydów po wojnie. Podobną perspektywę przyjął chociażby Michnik: spojrzenie na żydowskość poprzez Holokaust. Mama idealizowała Żydów z powodu ich męczeństwa. Z czasem zrozumiałam, że sprowadzanie żydowskości do męczeństwa tworzy perspektywę wybitnie ograniczoną. Męczeństwo nie jest jedyną wartością Żydów. Gdyby tak było, nie przetrwaliby jako Żydzi tych kilku tysięcy lat. Zaczęłam się interesować literaturą, historią, religią, filozofią, tradycją – słowem – tym wszystkim, co rzeczywiście określa żydowską tożsamość, a w czym Holokaust odgrywa drugorzędną rolę. Żydzi nie traktują Holokaustu jako fatum, lecz jako potworne, niezawinione nieszczęście".

Agnieszka Holland porusza też temat rozwodu swoich rodziców. „Pamiętam – czytamy – że rodzice rozwodzili się dość dramatycznie. Ojciec nieoczekiwanie zachowywał się nader brutalnie. Walczył rozpaczliwie o zachowanie tego związku, a jednocześnie wyprawiał rzeczy bardzo głupie. Oboje zaczęli mi się wtedy zwierzać. Miałam jedenaście–dwanaście lat i czułam się od nich dojrzalsza. (...) Byłam po stronie matki. Jednocześnie rozumiałam mękę ojca. Wydawała mi się trochę żałosna, ale ją rozumiałam. Może i z tego powodu faceci w moich filmach są słabi. Zresztą w życiu miałam wokół siebie przeważnie słabych facetów. Nawet jeśli wyglądali na silnych, to nagle okazywało się, że kryją w sobie jakąś słabość".

Film o Smoleńsku

Z tego wyłania się obraz rodziny jako instytucji toksycznej, będącej źródłem cierpień. Nie sposób po porażkach swoich rodziców, a także i własnych, postrzegać rodzinę inaczej. Stąd solidarność z rozmaitymi freakami, w tym i mniejszościami seksualnymi. Skoro mężczyzna nie jest zdolny już być głową rodziny i kobieta musi nieść na swoich barkach wszystkie jej kłopoty, to może naprawdę pozostaje zdać się na ducha dziejów. A ten podpowiada, że tradycyjna, patriarchalna rodzina odchodzi w przeszłość – że teraz nadszedł czas rodzin alternatywnych, w których dzieci mogą mieć po kilku ojców i kilka matek, bo przecież biologiczni rodzice zmieniają partnerów, a nawet preferencje seksualne, i w związku z tym w rodzinach tych pojawiają się nowe osoby (i bynajmniej nie chodzi o rodzące się potomstwo).

Artystka zatem wojuje z patriarchatem, nacjonalizmem i wszystkimi zjawiskami, które – według niej – prześladują człowieka ze względu na jego narodowość, wyznanie, orientację seksualną. Ale w gruncie rzeczy Holland podąża znacznie dalej niż Tomasz Lis, Jacek Żakowski i inni konformistyczni dziennikarze, dla których liczy się siła i władza.

Tymczasem Holland opowiada się po stronie lewicowej rewolucji moralnej, a więc wartości, których realizacja oznacza konfrontację z siłą i władzą. Kręcąc w Czechach trzyodcinkowy miniserial „Gorejący krzew" (tytuł nawiązuje do biblijnego objawienia się Boga Mojżeszowi), wróciła pamięcią do okresu swoich studiów w Pradze, gdzie obserwowała z bliska najazd wojsk Układu Warszawskiego.

O tej produkcji – poświęconej postaci Jana Palacha, studenta, który na znak protestu wobec tego, co się wtedy stało, dokonał samospalenia – reżyser w swoim blogu pisze: „Nasz film wywołał w Czechach falę głębokich emocji: przemilczany i zakłamany okres konformizacji społeczeństwa po praskiej wiośnie nagle odzyskał swoją bolesną prawdę i ludzie najróżniejszych pokoleń musieli, ale też i zachcieli skonfrontować się ze swą przeszłością i teraźniejszością". Holland twierdzi, że Palach był lewicowcem i „z pewnością nie uważał, że walczy o wolność wyłącznie dla katolickich, białych heteroseksualnych mężczyzn".

Artystka przyjmuje perspektywę uniwersalistyczną, nawet jeśli ten uniwersalizm spaczony jest kalkami nowej lewicy i traumami z życia osobistego. Pogląd Agnieszki Holland na rolę Holokaustu w żydowskich dziejach świadczy o tym, że jest ona zdolna do patrzenia na historię bez antypolskich resentymentów. Dała zresztą tego dowód w filmie „W ciemności". Pokazała w nim okres okupacji niemieckiej bez uproszczeń. Widzimy w nim przejawy żydowskiej małoduszności i podejrzliwości względem Polaków – nawet tych, którzy mieli odwagę ratować Żydów.

W tej sytuacji przed Holland jest jeszcze jedno zadanie – wyprzedzić Antoniego Krauzego i zrobić film o konformizacji społeczeństwa polskiego po katastrofie smoleńskiej. O bierności znaczącej części Polaków wobec szargania pamięci Lecha Kaczyńskiego czy raportu MAK. Ale wtedy reżyser musiałaby zacząć rozliczenia sama z sobą, co z pewnością zniesmaczyłoby tych, którzy dzisiaj lansują ją jako autorytet. Czy jest na tyle bezkompromisowa, żeby takiego zadania się podjąć?

Temat okładkowy jednego z lutowych wydań „Newsweeka" – znana reżyser nie zagłosuje już na Platformę Obywatelską, bo partia ta nie przeforsowała w parlamencie ustawy o związkach partnerskich. W środku zdjęcie, jak się dowiadujemy z podpisu, „rodzinne", czyli matka Agnieszka Holland z córką Katarzyną Adamik i jej partnerką Olgą Hajdas. Niecały rok wcześniej Adamik dokonała coming outu. Teraz do akcji wkracza Holland. Obok zdjęcia rozmowa, o której będzie jeszcze w Polsce głośno.

Warunkiem powodzenia każdej rewolucji jest mocne świadectwo. Nikt nie zgodzi się poprzeć radykalnej zmiany, jeśli nie będzie wiedział, co ona oznacza. Żeby zdecydować się na skok w nieznane, muszą być ku temu jakieś przesłanki. Wśród nich najważniejszą jest po prostu wiarygodna obietnica lepszego jutra. Tak było z chrześcijaństwem. Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał – a wyznawcy Galilejczyka zapewniają, że naprawdę zmartwychwstał – nie byłoby dziś Kościoła powszechnego. Być może skończyłoby się na jakiejś żydowskiej sekcie, która prędzej czy później zniknęłaby z horyzontu dziejów.

Obecnie w Polsce toczy się batalia o zmiany w dziedzinie ustawodawstwa i obyczajów, równoznaczne z głęboką rewolucją kulturową. Rewolucja ta zdążyła już przeorać w ciągu minionego półwiecza kraje zachodnie. A ponieważ od kilku stuleci część polskiej elity skutecznie odwołuje się do występującego wśród Polaków kompleksu niższości wobec płynącego mlekiem i miodem Zachodu, to takie kraje jak Francja czy Wielka Brytania są stawiane bezkrytycznie społeczeństwu za wzór sukcesu.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał