Migające cienie rzucane przez skrzydła wiatraków energetycznych, jeśli wznosi się je zbyt blisko domów, mogą pogarszać stan chorych na epilepsję. Elektrownie wiatrowe oskarża się też o powodowanie nieznośnego hałasu oraz o emitowanie szkodliwego promieniowania elektromagnetycznego. Ale w Komarowie pod Zamościem, gdzie firma E.ON przymierza się do budowy farmy energetycznej, sprzeciw wobec tej proekologicznej inwestycji ma inne jeszcze przyczyny – i to zasadniczej natury. Wiatraki mogą rzucić tu cień na czyny polskiej kawalerii podczas wojny polsko-bolszewickiej oraz tradycje polskiego oręża.
Na polach między Komarowem a Cześnikami polska 1. Dywizja Jazdy w ostatnim dniu sierpnia 1920 r. zaatakowała i pokonała po całodziennym boju cztery razy liczniejszą słynną 1. Armię Konną Siemiona Budionnego. Była to ostatnia wielka bitwa kawaleryjska w Europie, a jak dowodzą niektórzy historycy – największa taka batalia od czasów Bitwy Narodów pod Lipskiem w 1813 r. Stanowiła zarazem mocny akord, jeden z ostatnich, wydarzeń znanych jako cud nad Wisłą.
Ogromne wiatraki – do 160 m wysokości, a licząc do górnej krawędzi skrzydeł nawet 200 m – miałyby stanąć na wierzchołkach wzniesień w pobliżu wsi Wolica Śniatyńska. W tym na najwyższym z nich, panującym nad okolicą, kluczowym z punktu widzenia militarnego, wzgórzu 255, którego skłony były miejscem brawurowych szarż pułków VII Brygady Jazdy. „Miejsce to jest dla nas świętą ziemią, na której etos polskiej kawalerii odcisnął się w szczególny sposób. (...) Rozumiejąc postęp i materialne powody, nie jesteśmy jednak w stanie zaakceptować takiej inwestycji, traktujemy ją jak profanację" – czytamy w oświadczeniu stowarzyszenia Bitwa pod Komarowem, które opiekuje się polem bitwy oraz krzewi tradycje kawaleryjskie. Stowarzyszenie, czyli ułani komarowscy, jest także organizatorem rekonstrukcji historycznych na polu bitwy towarzyszących dorocznym obchodom Święta Polskiej Kawalerii i niepokoi się o ich przesłanie, gdyby farmę wiatrową rzeczywiście zbudowano.
– Na samą myśl o takiej sytuacji robi mi się zimno – podkreśla prezes Tomasz Dudek.
Narrację inscenizacji, dotychczas spójną, musiałyby zakłócić nieuniknione skojarzenia z przygodami rycerza z La Manchy, co nadałoby widowisku charakter dwuznaczny i aluzyjny: walka z wiatrakami czy tylko obok wiatraków, z kim i w imię czego? Destrukcyjne takie dociekania byłyby sprzeczne z samą naturą kawalerii...
Proletariusze na koń
Jak na razie krajobraz dawnego pola bitwy wygląda niemal tak samo jak wtedy, gdy ze zdobytego wzgórza 255 oglądał go i opisywał („Epizody kawaleryjskie") major Rudolf Rupp, dowódca 2. Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich VII Brygady Jazdy. Na południu wieża kościoła w Komarowie, na północ od miasteczka szeroki pas podmokłych łąk i mokradeł, bliżej, aż po domy Cześnik, na falach wzniesień rżyska z kępami niewielkich lasów, na zachodzie ciemna „lizjera" borów wzdłuż szosy z Zamościa do Tomaszowa Lubelskiego. Jak ocenił z fachową satysfakcją major, „teren świetnie nadaje się do stoczenia bitwy kawaleryjskiej". I nadal by się nadawał. Jeśli porównać dzisiejsze zdjęcia satelitarne z mapami sztabowymi sprzed stu lat – prawie nie widać różnic.