Trudne od dzieciństwa, bo wieś była biedna, a on pewnego dnia roku 1919 z płóciennym workiem, w którym ukrył zmianę bielizny, bochenek chleba, dwa jajka na twardo, ćwierć połcia słoniny i zawinięty w gazetę kawałek szarego mydła, ruszył na podbój świata, którym wtedy było dlań Kowno. A przecież czas był szczególny, bo rodziło się niepodległe państwo litewskie, po raz pierwszy samodzielne od czasów trzystuletniej unii z Polską i 123 lat rosyjskiego zaboru.
Młody Józef szybko podjął pracę telegrafisty, potem buchaltera, służył w nowej litewskiej armii. Jego spisane po wielu latach wspomnienia są spojrzeniem na tamten niezwykły czas z litewskiego punktu widzenia. Dlatego są dla nas bardzo ciekawe. Czytamy: „Szeroko rozpisywano się o linii demarkacyjnej z Polską, wreszcie w październiku podano wiadomość o udanych rozmowach z Polakami, co w efekcie doprowadziło do podpisania w Suwałkach w dniu 4 października 1920 roku umowy dwustronnej o pokoju. Ta wiadomość wywołała spontaniczną radość na Litwie. W umowie przyznano Litwie Wilno i ziemię wileńską (...). Niedługo trwała radość Litwy. Polska polityka miała okazać się już wkrótce pokrętna w całej rozciągłości. 9 października generał Lucjan Żeligowski najechał na Litwę, nie napotykając żadnego oporu, gdyż nikt po zawarciu umowy pokojowej nie spodziewał się ataku. (...) Powszechnie wiadomo było, że uczynił to na polecenie Piłsudskiego. Od tego czasu na Litwie uważano Polskę za wroga numer jeden. Powszechny stał się pogląd, że ani z rządem polskim, ani z obywatelami nie sposób się umawiać czy mieć jakiekolwiek związki, ponieważ są krętaczami i kłamcami".
Paradoksalnie to wśród Polaków przyszło przeżyć Józefowi i jego córce Birucie cały okres po II wojnie światowej. Zagrożony, jak tylu jego rodaków, wywózką na Sybir, nienawidzący bolszewizmu, najpierw ukrywał się podczas pierwszej sowieckiej okupacji, a po zajęciu Litwy przez Niemcy w 1941 roku podjął pracę w kasie oszczędnościowej prowadzonej przez Niemca. Czując oddech frontu, nie zawahał się. Załadował to, co miał, na wóz i – wraz z córką, małą Birutą, a także siostrą zmarłej żony, jej mężem i córeczką – podjął ucieczkę jak najdalej na Zachód, byle dalej od Armii Czerwonej. Litwini dojechali aż na Pomorze Zachodnie. Nie wiedzieli wtedy, że na Litwę już nie wrócą. Cudem uniknęli deportacji do ZSRR, a wraz z nią – jak tysiące obywateli państw nadbałtyckich przechwyconych na terenach „wyzwalanych" przez Sowietów – reedukacji w Gułagu. Markuzowie zamieszkali w Polsce, choć w ogóle po polsku nie mówili, a Józef miał o nas nie najlepsze zdanie. Dzięki swej zaradności i pracowitości ich status materialny poprawił się, choć za cenę ciężkiej pracy i zdrowia. Józef ożenił się z Polką, Biruta wyszła za Polaka.
Józef odwiedził Litwę już za PRL-u, zapisując się na wycieczkę do Kraju Rad. Wycieczka do Wilna via Moskwa zaowocowała prywatną zemstą Litwina na grobie Josifa Wissarionowicza: „(...) splunąłem dwa razy, gdy przewodnik się odwrócił, a uczestnicy wycieczki milcząco na to zezwolili". To wszak zupełnie niewinny gest wobec pozbawienia go przez tyrana ojczyzny, na której się wychował i dla której pracował.
Współautorką wspomnień jest Biruta Markuza. To ona nakłaniała ojca do spisywania wspomnień pod koniec życia, ona przetłumaczyła tekst Józefa z litewskiego. Wplotła weń także swoje wspomnienia z dzieciństwa (szczególnie poruszające są obrazy z ucieczki przez Mierzeję Kurońską) i dorastania już w komunistycznej Polsce. Wspomnienia z tych wszystkich zapamiętanych miejsc, z których Litwini wracali nad Wilię i Niemen.