Nie będę już straszyć PiS-em

- Pojawiła się taka spiskowa teoria, że nasz program został zdjęty po to, żeby premierowi Tuskowi poprawiły się notowania - mówi Robert Górski, satyryk, lider Kabaretu Moralnego Niepokoju, odtwórca roli premiera

Publikacja: 27.09.2013 01:01

Nie będę już straszyć PiS-em

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Czy pan premier przechodzi na emeryturę?



A wyglądam na kogoś, kto przeszedł na garnuszek ministra Rostowskiego?



Raczej nie.



Chociaż powiem panu redaktorowi, że jak człowiek ma tak wspaniały wybór, jaki dostajemy dzięki reformie, to się powinien poważnie zastanowić. I ZUS kusi, i OFE wabi, naprawdę ciężko się zdecydować. A dlaczego pan pyta?



Bo rzadko pana premiera widać ostatnio w telewizji.



To dlatego że kiedyś posiedzenia rządu pojawiały się co tydzień w „Kabaretowym klubie Dwójki", a ponieważ program spadł, teraz są nieregularne. Ale odbywają się zawsze, kiedy ja lub mój kabaret jesteśmy gospodarzami jakiejś imprezy. Najbliższe będzie w Święto Niepodległości, kiedy jak co roku będzie na antenie TVP nasza Noc Listopadowa. Udało nam się zresztą już chyba odczarować 11 XI, który z powodów kalendarzowych był nad wyraz smutny. Zapewniam, że premier znowu pojawi się na scenie.



Widzę tu zaskakującą zbieżność. Prawdziwy premier, podobnie jak ten kabaretowy, ostatnio przycichł i naprawdę kiepsko mu idzie.



Pojawiła się nawet taka spiskowa teoria, że nasz program został zdjęty po to, żeby premierowi Tuskowi poprawiły się notowania. Żeby jemu przestało spadać, zrzucono nasze posiedzenia rządu. Niestety, nie jest to prawda.

Dlaczego niestety?

Bo bardzo bym sobie życzył, żeby premierzy bali się satyryków, ponieważ niektórzy satyrycy są bardziej przenikliwi od niektórych premierów. Ale prawda wygląda tak, że każdy program telewizyjny po mniej więcej trzech latach zaczyna się wypalać i to samo stało się z „Kabaretowym klubem Dwójki".

Czym pan premier powinien się zająć na najbliższym posiedzeniu rządu?

Ostatnio zajmowaliśmy się Biurem Ochrony Rządu. W związku z sukcesami BOR w ochranianiu najważniejszych osób w państwie. Konkretnie chodziło o prezydenta, któremu ktoś rozgniótł jajko na marynarce. W sumie i tak dobrze, że to nie było jajko strusie, bo by mu mogli coś złamać. One mają podobno skorupy jak z kamienia. Wydawało się, że w BOR zrobili po Smoleńsku porządek, generał Janicki stał się generałem, pilnują procedur, a tu kolejny pasztet. Czy raczej jajecznica.

A może premier znowu musi postraszyć PiS-em? Macierewiczem w skórzanym płaszczu zasiadającym w alei Szucha, Pospieszalskim, który poprowadzi program Wojewódzkiego, Cenckiewiczem i Gontarczykiem piszącymi scenariusz filmu o Wałęsie? Ostatnio Donald Tusk na chwilę odzyskał wigor tylko dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego głośnemu wywiadowi w „Rz".

Rzeczywiście, trochę się wtedy przebudził. No, ale powiedzmy sobie szczerze, ile można zorganizować posiedzeń poświęconych ratowaniu wizerunku rządu i premiera? Zarówno mnie, jako człowiekowi, który parodiuje Donalda Tuska, jak i jemu samemu trudno znaleźć kolejną trampolinę, żeby te słupki podciągnąć. Widać, że panicznie szuka pomysłu, jak uciec do przodu, ale sytuacja jest o tyle trudna, że atakują go nie tylko z zewnątrz, ale i od wewnątrz.

No i dostaje mocne ciosy zza węgła, od ludzi, po których chyba się tego nie spodziewał. Leszek Balcerowicz nazwał Tuska ostatnio manipulatorem w „Gazecie Wyborczej", mało tego, jednoznacznie sugerował, że jego ekipa rujnuje kraj. Czyli mówił to samo co Kaczyński, tyle że jego nie jest tak łatwo zignorować jak prezesa PiS.

Ale i Jerzy Buzek, który przecież ma wobec premiera dług wdzięczności, bo dzięki niemu znalazł się w Parlamencie Europejskim, też ostro Tuska skrytykował. Jak się tak nad tym zastanawiam, to myślę, że następne posiedzenie rządu powinno być poświęcone temu, że kolejni ministrowie szukają sobie nowych posad, bo zapowiada się polityczne trzęsienie ziemi. I kończy się to tak, że premier zostaje sam na pustej sali, bo jego najbliżsi współpracownicy znaleźli sobie nową pracę.

Wygląda to tak, jakby pan się trochę znudził wcielaniem w tę rolę? A przecież posiedzenia rządu były wielkim sukcesem. Ludzie wołali za panem na ulicy „panie premierze", a o harataniu w gałę na posiedzeniu prawdziwego rządu przed Euro 2012 mówił sam Donald Tusk. W wywiadach powoływał się na pana również Jarosław Kaczyński i legion polityków PiS. Z kolei w PO komentowano, że jest pan bardzo blisko rzeczywistości, pokazując szefa rządu sztorcującego podwładnych.

Ten cykl był tak intensywnie eksploatowany, napisałem już tyle posiedzeń, że trochę mi to spowszedniało. Apogeum zainteresowania moimi politycznymi skeczami chyba rzeczywiście przypadło na połowę ubiegłego roku. Na początku nawet jakoś notowałem, gdzie i kto mówił o harataniu w gałę czy straszeniu PiS-em, ale potem było tego tak dużo, że przestałem. Ale nic nie trwa przecież wiecznie. Można chyba powiedzieć, że tak jak społeczeństwo jest już nieco zmęczone rządem Platformy i Tuskiem,  ja jestem już trochę znudzony swoją parodią premiera. Dlatego dobrze się stało, że kabaretowe posiedzenia są teraz w telewizji rzadziej, bo nie muszę co tydzień rozpaczliwie szukać tematu. Prawdziwemu premierowi też zresztą ostatnio brakuje pomysłów, więc wszystko się zgadza.

Można chyba powiedzieć, że wraz z ograniczeniem częstotliwości posiedzeń pana gabinetu w TVP, padł ostatni bastion humoru politycznego i zostało nam tylko „Szkło kontaktowe" w TVN 24.

W Dwójce w miejsce naszego „Klubu" powstał program „Dzięki Bogu, już weekend", gdzie gospodarzem jest co tydzień inny kabaret, ale rzeczywiście nie zauważyłem tam dowcipów politycznych. Tylko że tu wszystko zależy od temperamentu satyryków. Z tego, co widzę, polityką interesuje się Neo-Nówka, mieli nawet kiedyś „Moherowy program". Jest jeszcze Jerzy Kryszak, który od lat parodiuje czołowe postaci życia publicznego. Rzadko pojawia się w telewizji, ale jego monologi na temat komisji Rywina, Leppera czy Lecha Wałęsy były swego czasu bardzo popularne.

No i jest jeszcze Jan Pietrzak.

Pan Jan raczej zajmuje się teraz komentarzem politycznym. Zamiast wbijania szpilek wybrał rzucanie kamieniami.

Swoją drogą zarówno pan Jan, jak i inny wielki satyryk Stanisław Tym bardzo się zradykalizowali, jeśli chodzi o przekaz polityczny. Pierwszy wspiera opozycję prawicową, a drugi ją zwalcza.

Ale ja bym tego, co oni dziś robią, nie nazywał satyrą, to jest przede wszystkim publicystyka. I to momentami bardzo agresywna. Sam się zastanawiam, dlaczego jest na scenie tak mało dowcipu politycznego. Może moi koledzy instynktownie wyczuwają, że młodej publiczności to nie interesuje? proszę zwrócić uwagę, że wielką popularność zdobyły w ostatnich latach kabarety takie jak Paranienormalni, specjalizujące się w humorze obyczajowym.

Ale Kabaret Moralnego Niepokoju z humoru politycznego nie rezygnuje. W najnowszym programie jest skecz, gdzie bohaterka myli Edwarda Gierka z Donaldem Tuskiem, co jest o tyle dziwne, że on nie wymawia r. Komentuje pan wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego i straszy pan Jaruzelskim jako człowiekiem, który mógłby wyłączyć Facebooka. Jak ludzie na waszych występach reagują na dowcip polityczny?

Świetnie. Ale ten humor u nas nie dominuje. Gdybyśmy mówili tylko o polityce, ludzie by się znudzili. A u nas to jest tylko przyprawa. Czasem mówimy o pewnych postawach nie wprost. Mamy np. skecz o tym, jak dziadek z wnuczkiem spacerują po Warszawie i starszy pan narzeka, że po co się buduje tyle dróg i stadionów, że wszędzie tam powinny być przedszkola, a kiedy dochodzą do Świątyni Opatrzności, to w ogóle nie komentuje, bo uważa, że budowanie kościołów jest w porządku.

Dlaczego satyry politycznej nie chce telewizja? Chodzi o to, że to się nie sprzeda, czy może to za duże ryzyko?

Myślę, że jest kilka powodów. Po pierwsze, ciągle słyszę, że pojawiają się jakieś pomysły na aktualne dowcipne komentarze, ale nie bardzo wiadomo, kto miałby to robić. To wymaga mnóstwo czasu, a przecież wykonawcy kabaretowi przede wszystkim występują na scenie i nikt z tego nie zrezygnuje. Ciężko zatem byłoby znaleźć autorów o odpowiednim temperamencie. Po drugie, to grząski teren: nawet jakby się okazało, że ludzie chcą to oglądać, to ktoś zawsze się może poczuć dotknięty, więc po co sobie brać ten kłopot na głowę? Nawet Szymon Majewski miał problemy, kiedy żartował, dość niewinnie przecież, z postaci życia publicznego, choćby z Szewacha Weissa. No i zawsze są posądzenia, że stacja sprzyja rządowi albo opozycji, a wokół dużych telewizji i bez tego nie brakuje złej energii.

A może satyra polityczna jest zastępowana przez telewizje informacyjne? Dziennikarze starają się za wszelką cenę pokazać swoje poczucie humoru. W TVN 24 jest nie tylko „Szkło kontaktowe", ale przecież znaczna część programów, choćby „Wstajesz i wiesz" Jarosława Kuźniara, to infotainment, gdzie głównie żartuje się z polityków. No i dowcipne puenty starają się też wygłaszać reporterzy głównych serwisów informacyjnych. Mamy to i w „Faktach", i w „Wiadomościach".

Rzeczywiście, można odnieść wrażenie, że dziennikarze odbierają nam chleb, łącząc informację z rozrywką. Jest spora grupa reporterów oddelegowanych do dowcipnego komentarza. Niektórym to zresztą dobrze wychodzi, np. Maciejowi Mazurowi, ale tylko w „Faktach", a nie w jego programie „Publiczna.TV". Zresztą muszę powiedzieć, że to szukanie za wszelką cenę grepsu bywa śmieszne w sposób niezamierzony, zawsze np. jak mówią o cukrze, to od razu wiadomo, że w puencie będzie słodko. Kiedyś młody Chajzer zrobił w „Dzień dobry TVN" materiał o tym, jak się robi materiał do „Faktów" o podwyżce cen gazu. Muszę powiedzieć, że było to bardzo zabawne, zwłaszcza kiedy pokazywał, jak ekspert musi się przespacerować przed kamerą, z trudem zachowując powagę, czy wtedy gdy prezentował typowe chwyty, takie jak zbliżenie palnika, na którym pojawiają się wykresy dotyczące cen. Ale przecież nie tylko TVN tego próbuje. Wciąż się pojawiają kolejne próby infotainmentu, choćby nowy program Jedynki TVP „Świat się kręci", gdzie jest nawet satyryczna rubryka Sejmograf. Satyrze politycznej robionej przez kabarety ciężko się przy takiej konkurencji przebić, bo jest tu jeszcze kwestia szybkości przekazu. Telewizja reaguje natychmiast, ale chyba jeszcze skuteczniejszy jest, jeśli chodzi o dowcip, Internet. Życie coraz bardziej przenosi się do sieci, memy rozprzestrzeniają się błyskawicznie. Tymczasem jak my przygotujemy na scenę numer polityczny, napracujemy się, to kilka dni później może się okazać nieaktualny, bo sytuacja się zmieniła. Liczy się szybkość reakcji, a Internet daje największą. No i nie zapominajmy o prasie. Rubryki satyryczne są przecież w każdym tygodniku. „W sieci" są Mazurek i Zalewski, w „Do Rzeczy" Gursztyn i Gociek, w „Polityce" Sławomir Mizerski.

To co jeszcze pana śmieszy z prasowej satyry?

Mazurek i Zalewski. Wiadomo, że nie zawsze są jednakowo zabawni, ale podoba mi się ich bezceremonialny stosunek do polityków, bliski tradycji anglosaskiej. Czasem posuwają się jak na mój gust za daleko, na przykład mówiąc o partii, która „rucha Palikota", ale rozumiem, że jest to wyraz ich najwyższej dezaprobaty. Zresztą nazywanie Hanny Gronkiewicz-Waltz „Bufetową" też nie jest szczególnie eleganckie, no i żarty z wyglądu czy nazwisk też trudno nazwać szczytem wyrafinowania. Ale, oczywiście, w tej kwestii rację miał Antoni Słonimski, który twierdził, że niby nie wypada śmiać się z nazwisk, ale jednocześnie trudno się temu oprzeć. Tyle że, jak wiemy, prasa najlepsze czasy ma za sobą. Podobnie jak telewizja.

Czyli satyra polityczna przenosi się pana zdaniem do Internetu?

W dużej mierze. Nie śledzę tego na bieżąco, ale przecież memy, które dostajemy mailowo, czy te, które pokazują telewizje, to dzieło satyryków internetowych.

One często pochodzą z takich stron na Facebooku, jak Hipsterski maoizm czy Hipsterska prawica. Swoich fanów mają też takie witryny tekstowe jak Asz Dziennik, podający wyłącznie nieprawdziwe informacje, czy Młodzi Wykształceni i z Wielkich Ośrodków, którzy mają nawet swoją rubrykę w tygodniku „Do rzeczy".

Sporo o nich słyszałem, ale niestety mało ich znam. A memy bywają naprawdę świetne. Zresztą warto zwrócić uwagę, że bardzo często ich ofiarą jest ostatnio Hanna Gronkiewicz -Waltz. Zabawny był choćby mem z roześmianą panią prezydent na tle zalanej Trasy AK z hasłem „Zrobię Wenecję". Widzę w tej postaci duży potencjał dla satyryka. Kiedy ostatnio na scenie wcieliła się w nią Magda Stużyńska z mojego kabaretu, reakcja była entuzjastyczna. Może dlatego, że graliśmy w Warszawie.

No właśnie, kto może teraz śmieszyć publiczność? Przez lata przedmiotem żartów kabaretów byli bracia Kaczyńscy, ale dziś PiS chyba już nie wywołuje salw śmiechu.

Nie wywołuje. Do parodiowania dobre są wszystkie wyraziste postaci. Mój kabaret żartował np. z Romana Giertycha, z jego pomysłów zmian na liście lektur i ubierania uczniów w mundurki. Stworzyliśmy wtedy nawet postać Wielkiego Edukatora. Leppera z kolei przedstawiałem wtedy jako Mussoliniego. Ale z tych postaci żartowało parę lat temu wielu satyryków.

Wtedy wydawało się, że nie sposób zażartować z Donalda Tuska.

Sam się zastanawiałem dlaczego. Może chodzi o to, że jest jednak mało wyrazisty w porównaniu z braćmi Kaczyńskimi czy Giertychem. No i cieszył się wtedy ogromnym poparciem, ale gdzieś tak koło 2009 r. okazało się, że teflon na premierze trochę się porysował, i wtedy zaczęliśmy organizować kabaretowe posiedzenia rządu. Tyle że teraz, kiedy jest już szefem rządu siódmy rok, i z niego ciężko coś wycisnąć. Mnie jest tak samo ciężko żartować, jak Kaczyńskiemu czy Błaszczakowi, którzy bez skutku szukają nowych celnych inwektyw. Ile razy można powtarzać, że Tusk jest nieudolny?

Można sięgać do nowych środków wyrazu, jak poseł Hoffman na Podkarpaciu.

Ale to by były już chwyty poniżej pasa.

To parodia jakiego polityka może dziś ludzi rozśmieszyć?

Mówiłem już o Hannie Gronkiewicz-Waltz. Ma dużo cech charakterystycznych. Wygląd, wymowę, a do tego kłopoty z komunikacją, wystarczy przypomnieć słynną historię w parku w Wilanowie, gdzie nie potrafiła załatwić sprawy biletu za 5 złotych i pół Warszawy się potem z tego śmiało. No i ma pecha, że wspomnę historię z tunelem. Ale można będzie panią prezydent Warszawy wykorzystywać w dowcipie tylko pod warunkiem, że się obroni w referendum albo pójdzie gdzieś wyżej, inaczej temat zniknie. Jeśli chodzi o pozostałych czołowych polityków, to w satyrze zużyli się tak samo jak w prawdziwym życiu, oni są zmęczeni sobą, my nimi i widać, że sytuacja dojrzewa do jakiegoś przełomu. Czy Jarosław Gowin okaże się dobrym tematem do żartów, trudno dziś przewidzieć, na razie jest trochę niewyraźny. Może wreszcie wróci Jan Rokita. On ma naprawdę duży potencjał komiczny. Ostatnio bardzo mnie rozbawił, kiedy opowiadał na tle pięknych toskańskich pejzaży, że nie ma za co żyć. No i ta akcja zbierania pieniędzy, by go wesprzeć, która skończyła się równie szybko, jak zaczęła, też sprawiała wrażenie dowcipu. A przecież jest jeszcze jego żona, która tak świetnie przekręca polszczyznę, ekscentrycznie się ubiera i zachowuje. Zresztą zatęskniłem już do innej pary komicznej: Isabel i Kazimierza Marcinkiewiczów. Może były premier wróci do polityki wraz z Gowinem?

Jaką tradycję satyry politycznej uważa pan za wartą kontynuacji? Jaka pana inspirowała?

Pamiętam wielkie chwile Jana Pietrzaka i kabaretu Pod Egidą, oglądałem to jako nastolatek, ale w latach 8o. to jednak była wielka klasa. Nie dość, że to było zabawne, to jeszcze potrafiło wzruszać piosenkami takimi jak „Żeby Polska była Polską" czy „Zakazane kwiaty, nielegalny krzyż". No i był jeszcze  Laskowik, którego podziwiałem i bez którego pewnie nie zająłbym się kabaretem. Program Teya „S tyłu sklepu" to było mistrzostwo, ten polityczny sprzeciw był podawany z taką dezynwolturą i lekkością. Ten Bohdan Smoleń,  wąsate uosobienie polskości, leżący na łóżku w szpitalu psychiatrycznym i rzucający władzy: „Amerykanie nie są tacy źli, napadli, ale przeprosili. A mnie za tych 45 lat kto k... przeprosi", to było naprawdę coś. W latach 90. było już gorzej. Nie śmieszyło mnie „Polskie zoo", a już kiedy aktorzy zaczęli występować w maskach, to wydało mi się zwyczajnie nieestetyczne. Kabaret Olgi Lipińskiej, kiedy zajął się polityką, okazał się zbyt dosłowny, bez porównania z czasami Tureckiego i pana Piotrusia. Podobał mi się „Dziennik Telewizyjny" Jacka Fedorowicza i „Ale plama!". Janusz Rewiński to prawdziwy geniusz, a w duecie z Krzysztofem Piaseckim świetnie się uzupełniali. Szkoda, że nie ma ich już w telewizji.

Czy pan premier przechodzi na emeryturę?

A wyglądam na kogoś, kto przeszedł na garnuszek ministra Rostowskiego?

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy