Że Warszawa jest miastem predyspozycji, wie już chyba każdy aktywny użytkownik polskiego Internetu. Tak jak wcześniej wszyscy znali „mięsnego jeża". Albo „chytrą babę z Radomia". Albo rysunki i montaże z Kwejka. Albo „Gangnam Style". A ci z państwa, którzy nie wiedzą, o co chodzi, tkwią w poprzedniej, analogowej epoce, kiedy do rozśmieszania służyły kabarety i seriale w telewizji.
Spróbujmy jednak wyjaśnić niewtajemniczonym, jak to działa i dlaczego stolica jest od kilku tygodni w sieci miastem predyspozycji. Zawdzięczamy to serialowi „Miłość na bogato" nadawanemu w Vivie, czyli w niszowej stacji muzycznej. To scripted docu, czyli serial, gdzie grają amatorzy, stylizowany na reportaż, w którym napisy informują kto, co i dlaczego powiedział. W telewizji ów obraz ogląda kilkanaście tysięcy ludzi. Jednak w sieci kolejne odcinki „Miłości na bogato" mają po milionie odtworzeń. A tych, którzy przesyłają sobie memy inspirowane serialem, są zapewne miliony. Wszystko dla beki.
„Beka" to pojęcie kluczowe, jeśli chodzi o internetowy humor. W slangu młodzieżowym to słowo oznacza po prostu coś śmiesznego, ale w sieci jest nieco inaczej. Beka często jest tu równoznaczna z wyśmiewaniem czy też ośmieszaniem, krótko mówiąc z szyderstwem. Jest to zabawa kosztem kogoś, w tym przypadku aktorów i twórców „Miłości na bogato". Internauci działają nie tylko bezwzględnie, ale i błyskawicznie. Serial Vivy stał się celem dowcipów natychmiast po premierze, na początku września, a dziś można go już chyba nazwać fenomenem socjologicznym. Jakie kompleksy odreagowują ci, którzy obrażają jego autorów i odtwórców głównych ról, to pytanie dla badaczy nastrojów społecznych. Nas interesuje inna kwestia. Co i dlaczego tak rozbawiło internautów.
PopKopciuszek
Miłość na bogato" jest parodią serialu, parodią historii o Kopciuszku i parodią wyobrażeń polskiej prowincji o luksusie w Warszawie. W jakim stopniu to parodia celowa, a w jakim przypadkowa, nie jest całkiem jasne. Z pewnością jest tu wiele rzeczy niebywale śmiesznych w dialogach i opowiedzianych sytuacjach, choć aktorzy amatorzy zdają się tego nie rozumieć. I to stąd bierze się komizm.
Historia z „Miłości na bogato" była opowiadana już dziesiątki razy. Do Warszawy z prowincji przyjeżdża dziewczyna, żeby zrobić tu karierę. W tym wypadku modelki. Na początku przygarnia ją kuzynka, która już osiągnęła sukces, co widzimy natychmiast, bo ma apartament i kabriolet. To jest zresztą autentycznie zabawne, bo oznaki luksusu dla maluczkich są tak ostentacyjne, że kompletnie niewiarygodne. Warszawa z „Miłości na bogato" oczywiście nie istnieje. Nie istnieje miasto, gdzie wszyscy ludzie zajmują się modelingiem, prowadzą kluby, jeżdżą sportowymi samochodami i poruszają się między deptakami oraz najdroższymi apartamentowcami. To karykaturalna wersja seriali TVN pokazujących życie ludzi sukcesu w polskiej metropolii (w rodzaju „Magdy M."). Twórcy „Miłości na bogato" posuwają się bowiem jeszcze o krok dalej, tworząc parodię stylu życia warszawskiego high life'u, każąc np. bohaterom jeść na śniadanie ananasy i popijać szampana przed południem (kultowa fraza świadcząca o prowincjonalności prowincjuszki brzmi: „jeszcze nie piłam prawdziwego takiego szampana").
Ale nie to jest nawet najzabawniejsze w „Miłości na bogato", tylko język, jakim mówią bohaterowie. Możliwości są dwie: ten, kto im pisze dialogi, albo jest człowiekiem niesłychanie dowcipnym, albo idiotą. I tak już w drugiej scenie pierwszego odcinka słyszymy kultową frazę: „dużo łatwiejsze jest życie w Warszawie. Jest więcej możliwości, predyspozycji, wszystkiego". Aktorka, która wypowiada te słowa, z całą pewnością nie zna słowa predyspozycje, ale wydaje jej się, że to słowo z klasą. A dalej jest jeszcze lepiej. Jedna z modelek z namaszczeniem wygłasza kwestię: „zaproponowano mi, żebym została twarzą rajstop", inna mówi do swojego chłopaka: „masz tak wyrąbane na mnie, że to jest w ogóle jakaś abstrakcja", jedną sukienka „optymalnie poszerza" (bo słowo optycznie nie jest jej znane), druga twierdzi z pełną powagą, że zna kogoś „naprawdę długo. Od urodzenia". Jedna bohaterka w każdym zdaniu mówi „no", druga stara się mówić wyszukaną polszczyzną, w efekcie używa zaimków osobowych w sposób parodystyczny: „Nie martw się, ja pomogę tobie" albo „Chodź, pokażę tobie twój pokój", jakby powiedzenie „tobie" zamiast „ci" automatycznie dodawało komuś elegancji. No i, powiedzmy sobie szczerze, niektóre sytuacje sugerują, że poziom IQ bohaterek musi być niższy od Forresta Gumpa. Zwłaszcza gdy słyszymy dialog w rodzaju: „Poszłam do apteki kupić test ciążowy. Wynik był pozytywny". „To znaczy, że jesteś w ciąży?". Albo kiedy jedna z postaci chwali się: „umiem gotować, zaskoczę ciebie" i podaje do jedzenia musli z mlekiem. Równie kretyński jest pomysł, żeby modelka na castingu w „erotyczny" sposób musiała wygłaszać frazę „bardzo lubię jabłka", która dzięki temu zrobiła w sieci kolosalną karierę.
Spisek w stacji
No właśnie. Wróćmy do kwestii Internetu, bo nie chodzi tu przecież o „bekę" z „Miłości na bogato". Doprawdy twórcy i grający w serialu amatorzy, którzy ze swoimi umiejętnościami nie mieliby szansy załapać się do obsady w szkolnym przedstawieniu, są aż nazbyt łatwym celem. Nie przypadkiem śmieje się z nich dziś cała internetowa Polska. Chodzi o to, jak to się stało.