W listopadzie 1768 r., 245 lat temu, do bramy zamku w Lisiance – małej miejscowości leżącej między Białą Cerkwią a Humaniem – zbliżyła się kolumna jeźdźców. Tworzyło ją kilkunastu szlachciców oraz kilku zakonników. Przybyli, by na nowo objąć rządy w tej krainie, kilka miesięcy wcześniej spustoszonej rzezią, jaką poddani urządzili swoim panom. Jej pierwszy krwawy akord dokonał się właśnie tutaj, na zamkowym dziedzińcu. Powstańcy wymordowali wtedy właścicieli okolicznych majątków, którzy wraz z żonami i dziećmi szukali schronienia w lisiańskich murach. Pod ciosami spis i noży padło kilkaset osób.
Owiany ponurymi wspomnieniami, opuszczony kasztel w Lisiance wydawał się teraz miejscem spokojnym. W okolicy rozbito już największe oddziały buntowników. Zgodnie z intencją powracających zamek stać się miał odtąd przyczółkiem polskiej władzy, instalowanej od nowa wzdłuż prawego brzegu Dniepru.
Nikt nie przypuszczał, że mała forteca stanie się dla nich pułapką. Gdy nowi administratorzy rozeszli się po pomieszczeniach zamkowych, przez otwartą bramę niespodziewanie wpadła na dziedziniec duża wataha powstańców. Był to widać jeden z oddziałów, które jakimś cudem uniknęły wytropienia przez karne brygady oboźnego Stempkowskiego. Przewaga napastników była miażdżąca. Rozpoczęła się rzeź – już druga w historii Lisianki.
„Tych, których wbiegli na dachy, postawiwszy kilkanaście pik, na ich ostrza z dachów strącali" – pisze pamiętnikarz, który zwiedzał zamek kilkanaście lat później. W pomieszczeniach zamkowych dobrze widoczne były ślady mordu. Jeden z pokojów „krwią został zlany i ściany zmoczone, że jeszcze w 1779 r. krew ta po oknach zabieloną być nie mogła".
Zabici w Lisiance byli ostatnimi ofiarami ukraińskiego buntu zwanego koliszczyzną albo rzezią humańską.
Garstka, wataha, armia
12 czerwca 1768 r. była niedziela. To prawdopodobnie tego dnia z lasu położonego na wschód od miasteczka Żabotyń wyszła pierwsza grupa powstańców. Kolejno, jeden po drugim, grabili i podpalali dwory i folwarki. Do plądrującej kolumny dołączali chłopi z mijanych po drodze wsi. Wataha rabusiów błyskawicznie urosła do rozmiarów armii – słabo uzbrojonej, lecz zdeterminowanej. Rozproszone i nieliczne oddziały wojska polskiego, podobnie jak prywatne formacje zbrojne magnatów, nie były w stanie stawić im skutecznego oporu. Podobnie jak w 1648 r. Ukraina stanęła otworem przed zbuntowanym ludem.
Początkowo buntownicy unikali zbrodni masowych i ograniczali się do mordowania złapanych po drodze karczmarzy żydowskich. Jednak gdy na dziedzińcu zamku w Lisiance wpadli im w ręce bezbronni, bogato odziani szlacheccy uciekinierzy, hamulce puściły.