Rosyjscy Irvingowie

Kiedy rosyjscy intelektualiści zarzucają Polakom antysemityzm, ksenofobię, a nawet kolaborację z Hitlerem, to przemawiają jednym głosem z francuską czy niemiecką lewicą, indoktrynującą „ciemne” narody Europy Środkowej.

Publikacja: 22.11.2013 23:16

Jelcyn – Wałęsa, rok 1993: Rosja bierze odpowiedzialność za zbrodnię katyńską

Jelcyn – Wałęsa, rok 1993: Rosja bierze odpowiedzialność za zbrodnię katyńską

Foto: Plus Minus, Anna Brzezińska AB Anna Brzezińska

Rok 2002. Polska jest dwa lata po rozpoczęciu debaty nad zbrodnią w Jedwabnem. Przez media przetacza się dyskusja, przedmiotem której jest problem postaw Polaków wobec Żydów w trakcie niemieckiej okupacji. Rozliczenie jest bolesne. Nie brakuje ostrych sporów o skalę antysemityzmu w okresie wojny. Ich ceną bywa formułowanie oszczerczych, polonofobicznych opinii (argumentów dostarczają „Sąsiedzi" Jana Tomasza Grossa – książka, która wywołała całą tę burzę). A jednak trzeba przyznać, że choć Polacy byli ofiarą III Rzeszy, to również muszą się zmierzyć z faktem, że nie są narodem aniołów.

Tymczasem w Rosji w miesięczniku „Nasz Sowriemiennik" ukazuje się tekst „Szlachta i my" Stanisława Kuniajewa, poety i publicysty, redaktora naczelnego tego czasopisma. Autor przedstawia Polaków jako naród, który w czasie drugiej wojny światowej był kolaborantem Niemców. Kreśli przy tym szeroką panoramę historyczną, stwierdzając: „w szeregach Wehrmachtu walczyło przeciwko ZSRR ponad 100 tysięcy Polaków. To poważna liczba. Można ją porównać z liczbą polskich kawalerzystów marszałka Poniatowskiego, który szedł w składzie armii Napoleona na Moskwę w 1812 r. To była już jakby czwarta (po roku 1612, 1812 i 1920) wyprawa Polaków na nasze ziemie".

Znamienne są słowa Kuniajewa dotyczące Powstania Warszawskiego: „Zepsuta śmietanka szlachty, która zdezerterowała z Polski jesienią 1939 r. do dalekiej Anglii, zapragnęła w 1944 r. wrócić do władzy w Warszawie po trupach radzieckich żołnierzy". Kwestionowana jest też odpowiedzialność Związku Sowieckiego za zbrodnię katyńską – naczelny „Naszego Sowriemiennika" uważa, że obowiązująca wersja wydarzeń w Katyniu ustalona została w 1992 r., kiedy nowe władze Rosji postawiły przed historykami zadanie skompromitowania sowieckiej przeszłości.

Wreszcie pod adresem Polaków pada oskarżenie o brak skruchy za mord w Jedwabnem: „Im mocniej będą truć Polacy swoje dusze wspomnieniami o Katyniu, tym częściej z ciemnego i bezdennego niebytu historii będą wypływać na powierzchnię życia widma kolejnego Jedwabnego". Autor podkreśla, że Rosjanie tym się różnią od Polaków, że nie mają na sumieniu takich rzeczy jak jedwabieński mord.

Sekrety polskiej dyplomacji

Ktoś mógłby całą sprawę skomentować, że nie ma co sobie zawracać głowy ekscentrycznym publicystą, jakich w Rosji nie brakuje. To nie żaden wyższy rangą urzędnik państwowy. Jeśli więc nawet ktoś taki jedzie po bandzie, nie on prawdopodobnie decyduje o linii, jaka obowiązuje w rosyjskich podręcznikach historii.

A jednak obarczanie Polaków winą za zbrodnie drugiej wojny światowej nie jest w Rosji domeną jakichś niszowych środowisk. Oto mamy rok 2009. Zbliża się 70. rocznica wybuchu drugiej wojny światowej. Ówczesny premier Rosji Władimir Putin wybiera się na uroczystości do Polski. W drugiej połowie sierpnia w rosyjskich mediach krąży rewelacja o współpracy władz międzywojennej Polski z władzami hitlerowskich Niemiec. Historyk Aleksander Diukow stwierdza, że do polsko-niemieckiego paktu o nieagresji z 1934 r. dołączony był tajny protokół wymierzony w Związek Sowiecki.

Wreszcie 1 września rosyjska Służba Wywiadu Zagranicznego (SWR) publikuje tom dokumentów „Sekrety polskiej dyplomacji w latach 1935–1945". Mają one stanowić dowód na to, że II RP zawarła z III Rzeszą tajny sojusz antysowiecki (skądinąd za źródła posłużyły tu dezinformacje „Dwójki", czyli polskiego wywiadu międzywojennego). Na stronie internetowej SWR pojawia się obwieszczenie, że Józef Beck był agentem niemieckiego wywiadu.

Po obchodach na Westerplatte, podczas konferencji prasowej, Putin w obecności Donalda Tuska wypowiada pamiętne słowa: „Błędy popełniali wszyscy i wszystkie te działania stwarzały okazje do ataku hitlerowskich Niemiec. Jeśli ktoś chce wyciągać sobie rodzynki ze spleśniałej bułeczki, a drugiej stronie zostawiać całą pleśń, nic z tego nie będzie". Wniosek – pakt Ribbentrop-Mołotow i sowiecki atak 17 września miały ze strony ZSRR charakter prewencyjny.

Pójdźmy dalej. Rosyjski establishment polityczny może liczyć na rodzimą historiografię. Przeważająca w niej narracja sprowadza się do tego, że Stalin, kiedy zajmował wschodnie tereny II RP, zachował się rozważnie, bo jego celem było uniknięcie wojny z Hitlerem, a konfliktu sowiecko-niemieckiego chciały zachodnie mocarstwa. Można tu wymienić trzy publikacje.

Zacznijmy od książki Michaiła Meltiuchowa „Sowietsko-polskije wojny. Wojenno-politiczeskoje protiwostojanije 1918–1939 gg." („Wojny radziecko-polskie. Wojenno-polityczne sprzeczności lat 1918–1939") z 2001 r. Wkroczenie Armii Czerwonej na tereny II RP autor nazywa „pokojową operacją", ponieważ – jego zdaniem – gdyby do tego nie doszło, Białorusini i Ukraińcy dokonaliby rzezi miejscowych Polaków z pobudek klasowych. Meltiuchow uzasadnia wywózki polskiej ludności w głąb ZSRR chęcią ocalenia jej przez władze sowieckie.

Kolejna rzecz to książka Aleksandra Usowskiego „Prodannaja Polsza. Istoki sentiabrskoj katastrofy" („Sprzedana Polska. Źródła katastrofy wrześniowej") z 2010 r. Już we wstępie autor oskarża polską elitę o to, że sprzedała swój naród we wrześniu 1939 r. Sugeruje, że Polskę w szpony Hitlera pchnęła Wielka Brytania, co poskutkowało zjednoczeniem „bratnich narodów" na wschodnich rubieżach II RP. Zdaniem Usowskiego Polska nie była ani winowajcą, ani ofiarą drugiej wojny światowej, lecz prowokatorem na posyłki światowego kapitału, to znaczy Wielkiej Brytanii.

Wreszcie Aleksander Szirokorad w książce „Rus' i Polsza. Tysiaczieletniaja wendetta" („Ruś i Polska. Tysiącletnia wendeta") z 2011 r. zarzuca II RP ekspansywność we wszystkich kierunkach. Wkroczenie Armii Czerwonej w 1939 r. (o agresji pisze w cudzysłowie) uważa wyłącznie za konsekwencję polskiej polityki. Według niego było to przyłączenie Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi do macierzystych ziem ruskich znajdujących się w granicach ZSRR.

Znacząco brzmi wypowiedź sprzed kilku miesięcy Andrieja Pietrowa, sekretarza odpowiedzialnego Rosyjskiego Towarzystwa Historycznego, które zajmuje się wypracowaniem standardów obowiązujących w podręcznikach szkolnych. Zdaniem Pietrowa w pakcie Ribbentrop-Mołotow nie było niczego szczególnego, ponieważ wszystkie państwa dokonywały wtedy rozbiorów, czego przykładem może być konferencja w Monachium, w wyniku której Czechosłowacja straciła Sudety na rzecz Niemiec i Zaolzie na rzecz Polski.

Kto kontroluje przeszłość

W Polsce usprawiedliwianie polityki stalinowskiej za pomocą naciąganych faktów czy wręcz ordynarnych kłamstw uchodzi najczęściej za coś bulwersującego. To reakcja zrozumiała ze względów i moralnych, i historycznych. Niemniej w Rosji dominuje inna perspektywa – Stalin postrzegany jest jako krwawy dyktator, ale zarazem jako skuteczny administrator państwa („efektywny menedżer"), zwycięzca wielkiej wojny ojczyźnianej oraz twórca mocarstwa, jakim stał się w okresie jego rządów Związek Sowiecki.

Piętnowanie stalinizmu w krajach zachodnich bywa więc odbierane jako zawoalowany sprzeciw wobec mocarstwowych aspiracji Rosji (czy wręcz jako przejaw rusofobii – tak uważa chociażby Siergiej Markow, jeden z kremlowskich polittechnologów). Nic zatem dziwnego, że postać Stalina ocieplana jest w rosyjskiej kulturze masowej (tyran o ludzkim obliczu) jak w serialu „Syn ojca narodów" z 2013 r.

Oczekiwanie od elit rosyjskich zmiany kursu w zakresie polityki historycznej trąci zatem naiwnością. Rosja traktuje okres sowiecki jako część swojego dziedzictwa (podobnie jak Francja – rewolucję 1789 r., i dlatego nie dokonuje rozliczeń z jej zbrodniami) – część, której nie utożsamia ściśle z importowaną z Zachodu ideologią komunistyczną.

Kiedy pod koniec lat 80. zeszłego wieku ostatni przywódca ZSRR Michaił Gorbaczow postanowił ujawnić zakłamywaną w bloku wschodnim od lat 40. prawdę o Katyniu, można się było spodziewać przełomu. Ta decyzja sowieckiego przywódcy stanowiła przecież przejaw ogłoszonej przez niego głasnosti. Były zatem powody do tego, by oczekiwać, że rosyjskie środowiska opiniotwórcze będą gotowe do zmierzenia się z ponurymi kartami przeszłości ich kraju. Zwłaszcza że – jak się wydawało – sprawy poszły w pożądanym przez Polaków kierunku.

W 1992 r. naczelny archiwista państwowy Rosji Rudolf Pichoja przekazał prezydentowi Polski Lechowi Wałęsie odtajnione dokumenty katyńskie, w tym rozkaz Biura Politycznego partii bolszewickiej, na mocy którego enkawudziści zamordowali około 22 tys. polskich jeńców. Rok później prezydent Rosji Borys Jelcyn w imieniu swojego narodu prosił Polaków o wybaczenie.

Ale w Moskwie zawsze zdawano sobie sprawę z potęgi polityki historycznej. „Kto kontroluje przeszłość, ten ma władzę nad przyszłością" – czytamy w „Roku 1984" Orwella i trudno temu zaprzeczyć. Owszem, na najwyższym kremlowskim szczeblu zdecydowano o odkłamywaniu Katynia, ale tak, żeby stronie sowieckiej nie stała się krzywda.

W 1990 r. optujący za odkłamywaniem mordu katyńskiego Gorbaczow zarządził jednocześnie poszukiwanie w archiwach dokumentów, które można byłoby przedstawić jako świadectwa polskich zbrodni na Rosjanach, czyli coś w rodzaju anty-Katynia. Sięgnięto więc do okresu wojny polsko-bolszewickiej. W Rosji zaczęto mówić o obozach koncentracyjnych w Strzałkowie i Tucholi, gdzie w latach 1919–1921 rzekomo masowo mordowano jeńców bolszewickich (media rosyjskie podawały liczbę nawet 100 tys. zaginionych czerwonoarmistów).

Unikano jednocześnie weryfikacji dotyczących tej sprawy doniesień propagandowych, jakie pojawiały się na łamach prasy sowieckiej w latach 1922–1924. Tymczasem w polskich obozach zmarło kilkanaście tysięcy jeńców w rezultacie licznych epidemii chorób zakaźnych.

Radykałowie mogą oberwać

Rosja może się zatem jawić jako kraj negacjonizmu historycznego – i to negacjonizmu, który uprawiany jest w kręgach władzy, a nawet ma wpływ na politykę historyczną państwa. Rozwija się on nie tylko dlatego, że ma poparcie kremlowskiego establishmentu. Jest jeszcze bowiem swoiście pojęta wolność debaty publicznej w Rosji. Rozmaite wizje świata, które na Zachodzie byłyby duszone w zarodku przez szeroko rozumianą zinstytucjonalizowaną poprawność polityczną, w Rosji funkcjonują na równi z poglądami mieszczącymi się w zachodnim, liberalno-demokratycznym mainstreamie.

Możemy sobie wyobrazić, że David Irving, brytyjski historyk znany z głoszenia bardzo kontrowersyjnych opinii na temat Holokaustu (chociażby tej, że Hitler niewiele wiedział o masowym uśmiercaniu Żydów), nie miałby w Rosji takich kłopotów, jakie miał w Austrii (wyrok trzech lat więzienia).

Oczywiście rosyjska wolność debaty publicznej ma swoje granice. Tak należy odczytać inicjatywę z czerwca bieżącego roku, kiedy w Dumie znalazł się projekt ustawy zakazującej pod karą pięciu lat więzienia krytyki działań koalicji antyhitlerowskiej (zwłaszcza Armii Czerwonej).

Poza tym wszystko jest w porządku, dopóki poruszamy się w kręgu rozmaitych idei oderwanych od bieżącej gry politycznej. Ale kiedy od idei przechodzimy do konkretów, bywa już różnie. Konkretami zajmują się przecież nie tylko publicyści, lecz także dziennikarze śledczy. Węszą oni wokół takich spraw jak podejrzane źródła gigantycznych fortun polityków z najwyższego szczebla władzy. Albo tropią ślady odpowiedzialności tychże polityków za rozlew krwi na południowych peryferiach państwa. I wtedy można skończyć tak, jak skończyła Anna Politkowska – dziennikarka zamordowana w 2006 r. przez „nieznanych sprawców".

Także radykałowie mogą oberwać, jeśli tylko w jakiś sposób narażą się Kremlowi. Pouczający jest tu przypadek Partii Narodowo-Bolszewickiej i jej lidera Eduarda Limonowa, który przecież nie stroni od czerwonego negacjonizmu historycznego (afirmacja rewolucji październikowej), a jednak znalazł się w opozycji wobec reżimu Putina. Odsiadywał karę więzienia za „działalność terrorystyczną", jego ugrupowaniu zaś rosyjski wymiar sprawiedliwości zakazał działalności jako formacji „ekstremistycznej".

Pomimo istotnych różnic, jakie dzielą dyskurs polityczny dominujący w Rosji od tego, który dominuje na Zachodzie, można w tym przypadku znaleźć również ważne punkty wspólne. Kiedy rosyjscy intelektualiści, tacy jak Kuniajew, zarzucają Polakom antysemityzm, ksenofobię, a nawet kolaborację z Hitlerem, przemawiają jednym głosem z francuską czy niemiecką lewicą, indoktrynującą „ciemne" narody Europy Środkowej w zakresie tego, czym są tolerancja, prawa człowieka, równouprawnienie wszelkich mniejszości.

W 2000 r. po decyzji władz unijnych w Brukseli o nałożeniu na Austrię sankcji z powodu wejścia do jej nowego rządu partii Joerga Haidera, a zatem ugrupowania oskarżanego o faszyzm, Adam Michnik opublikował esej „Mantra zamiast rozmowy", w którym oświadczył, że mit założycielski współczesnej Europy zrodził się z klęski Hitlera. „Temu mitowi – kontynuował swoją myśl publicysta – na imię antyfaszyzm. (...) I nic nie zdoła przekreślić faktu, że zachodnie partie komunistyczne były w tym czasie składnikiem antyhitlerowskiej koalicji".

Argumenty takie jak ten niosą za sobą daleko idące konsekwencje. Dzięki nim krwawe zainstalowanie w Polsce reżimu komunistycznego może być interpretowane wyłącznie jako wyzwolenie naszego kraju spod jarzma nazizmu. Skoro „antyfaszyzm" jest fundamentem współczesnej Europy, to trudno od Rosjan oczekiwać kajania się za zbrodnie państwa sowieckiego.

Niedawno okazało się też, że i instytucje europejskie mogą działać na korzyść państwa rosyjskiego. Świadczy o tym chociażby wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który uchylił się od oceny rosyjskiego śledztwa katyńskiego.

Warto też przypomnieć wizytę Szymona Peresa w Soczi tuż przed 70. rocznicą zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow. Prezydent Izraela poparł wtedy stanowisko Moskwy przeciwko „fałszowaniu historii", a więc przeciwko podnoszeniu kwestii negatywnej roli ZSRR w drugiej wojnie światowej.

I kiedy liberalni intelektualiści rosyjscy przypominają o konieczności rozliczeń moralnych z przeszłością na wzór powojennych Niemiec, są to głosy wołających na puszczy. Rozpad ZSRR dokonał się bowiem inaczej niż upadek III Rzeszy. Niewdzięczne zadanie denazyfikacji wymusiły na narodzie niemieckim w imieniu zachodnich liberalnych demokracji obce siły okupacyjne. Tymczasem klęska sowieckiego komunizmu nie była uświetniona paradą zwycięstwa wojsk NATO na placu Czerwonym. Dlatego rosyjskiemu negacjonizmowi historycznemu na razie nic nie grozi.

Rok 2002. Polska jest dwa lata po rozpoczęciu debaty nad zbrodnią w Jedwabnem. Przez media przetacza się dyskusja, przedmiotem której jest problem postaw Polaków wobec Żydów w trakcie niemieckiej okupacji. Rozliczenie jest bolesne. Nie brakuje ostrych sporów o skalę antysemityzmu w okresie wojny. Ich ceną bywa formułowanie oszczerczych, polonofobicznych opinii (argumentów dostarczają „Sąsiedzi" Jana Tomasza Grossa – książka, która wywołała całą tę burzę). A jednak trzeba przyznać, że choć Polacy byli ofiarą III Rzeszy, to również muszą się zmierzyć z faktem, że nie są narodem aniołów.

Tymczasem w Rosji w miesięczniku „Nasz Sowriemiennik" ukazuje się tekst „Szlachta i my" Stanisława Kuniajewa, poety i publicysty, redaktora naczelnego tego czasopisma. Autor przedstawia Polaków jako naród, który w czasie drugiej wojny światowej był kolaborantem Niemców. Kreśli przy tym szeroką panoramę historyczną, stwierdzając: „w szeregach Wehrmachtu walczyło przeciwko ZSRR ponad 100 tysięcy Polaków. To poważna liczba. Można ją porównać z liczbą polskich kawalerzystów marszałka Poniatowskiego, który szedł w składzie armii Napoleona na Moskwę w 1812 r. To była już jakby czwarta (po roku 1612, 1812 i 1920) wyprawa Polaków na nasze ziemie".

Znamienne są słowa Kuniajewa dotyczące Powstania Warszawskiego: „Zepsuta śmietanka szlachty, która zdezerterowała z Polski jesienią 1939 r. do dalekiej Anglii, zapragnęła w 1944 r. wrócić do władzy w Warszawie po trupach radzieckich żołnierzy". Kwestionowana jest też odpowiedzialność Związku Sowieckiego za zbrodnię katyńską – naczelny „Naszego Sowriemiennika" uważa, że obowiązująca wersja wydarzeń w Katyniu ustalona została w 1992 r., kiedy nowe władze Rosji postawiły przed historykami zadanie skompromitowania sowieckiej przeszłości.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą