Z wyjątkiem oczywiście Alice Munro, na której można zarobić trochę kapusty. A jak już zarobimy, to dalej będziemy wydawać Ficner-Ogonowską i szafa gra, a jak komuś się nie podoba, to może nie czytać. Nieżyjący już Chilijczyk Roberto Bolaño to przede wszystkim autor powieści, z których „Dzicy detektywi" zdobyli – po latach pisarskich niepowodzeń i tułaczego życia ich autora – międzynarodową sławę i prestiżowe nagrody. Wielkim zainteresowaniem cieszy się też niedokończona, monumentalna i zarazem eksperymentalna proza Bolaño zatytułowana „A666". Pisarz, który sam zresztą uważał się przede wszystkim za poetę, a prozę zaczął pisywać, by utrzymać się na powierzchni życia i zarobić pieniądze, został zaliczony do grona najciekawszych pisarzy latynoamerykańskich swojego pokolenia.

Dlatego też mamy szansę sięgnięcia po krótkie formy jego autorstwa i jest to wyprawa niezwykle udana. Jest w opowiadaniach Bolaño jakiś rys tułactwa i włóczęgostwa, wyrażający się w kontemplowaniu miejsc i osób przypadkowych, nieważnych. Bohaterowie Bolaño, których nazywa po prostu B lub M, to pracownicy administracji, barmani, rzemieślnicy. Spotykają się ze sobą najczęściej w realiach tandetnego pejzażu miejskiego, w meksykańskich mieścinach wiejących nudą i biedą. Rozmawiają, krzyczą na siebie, biją się. Ojciec z synem jedzie na wakacje do Acapulco, mamy detalicznie opisany każdy dzień, włóczą się po plaży, ojciec idzie do burdelu, na jego dziedzińcu dziwka robi laskę pijanemu synowi. Po co właściwie toczy się ta chaotyczna akcja, co chce nam powiedzieć autor? („Ostatnie zachody słońca na ziemi"). Albo dawny idealista, który odwiedza swojego przyjaciela ze studiów, prowincjonalnego dentystę. Opowiada mu o swoim życiu, włóczą się po barach, dentysta ma swoją teorię na temat sekretnej historii życia, nierozerwalnie splecionej z historią sztuki. Życia, z którego nie zdajemy sobie sprawy, bo nie sięga tam nasza świadomość.

Czytając opowiadanie tytułowe, mamy z kolei wrażenie, że oglądamy pornosa klasy B, w którym prostytutka podrywa kibola („Nienawidzisz pedałów, nienawidzisz Murzynów"), po czym więzi go w swoim domu i chce zamordować. A w „Powrocie" jest sławny paryski projektant mody-nekrofil, za pieniądze gwałcący zwłoki, z którym rozmawia duch jednego ze zmarłych. To wszystko tchnie ohydą, ale także tandetą. Jest to zapis losu ludzi wykorzenionych, tak jak wykorzeniony i bezdomny czuł się Roberto Bolaño, gdy po puczu Pinocheta musiał uchodzić z kraju. Już nigdy doń nie wrócił, a echa tych wydarzeń powracają raz po raz w opowiadaniach: Allende, lewica, młodzieńcze zaangażowanie, późniejsze rozczarowania, emigranci z Chile w Meksyku, w Paryżu, w Barcelonie. W opowiadaniu „Buba" Bolaño składa hołd temu miastu i jego najsłynniejszej drużynie: wszyscy prawdziwi kibice FC Barcelona powinni je przeczytać.

Roberto Bolaño, „Dziwki morderczynie", Muza SA, Warszawa 2013.