Odsunąć wojenną awanturę

Rzeczpospolita była zbyt odpowiedzialna, aby stać się pionkiem w grze Hitlera, i zbyt siebie szanowała, aby podpisać się pod tezami o własnej „sezonowości”. To była nie tylko decyzja Mościckiego, Rydza-Śmigłego i Becka, ale odczucia większości narodu.

Aktualizacja: 05.04.2014 04:36 Publikacja: 05.04.2014 04:35

Parada kawalerii niemieckiej na praskim placu Wacława, w kilka tygodni po inwazji na Czechosłowację

Parada kawalerii niemieckiej na praskim placu Wacława, w kilka tygodni po inwazji na Czechosłowację

Foto: AFP

Red

Między 15 a 31 marca 1939 roku rozpoczyna się dyplomatyczny kontredans, w którym Józef Beck nie traci rytmu i kroku. Zdawać by się mogło, że Polska tańczy nad przepaścią, że albo padnie w ramiona Hitlera, albo padnie jego ofiarą. Tymczasem zamiast ściągnąć państwo w przepaść, Beck przerzuca nad nią most bezpośredniego porozumienia z Wielką Brytanią. Jeszcze pół roku wcześniej trudno byłoby komukolwiek w taki scenariusz uwierzyć.

Ucieczka do przodu

Henry Kissinger w swojej monumentalnej „Dyplomacji" pisał, że konferencja monachijska z września 1938 roku stała się synonimem aberracji, kary za ustępstwa wobec groźby. W istocie stanowiła ucieczkę do przodu dla zachodnioeuropejskich mocarstw. Francja zaczęła budzić się dopiero po remilitaryzacji przez Hitlera Nadrenii, wówczas znalazły się pieniądze na wyścig zbrojeń.

Rok później dumny Albion poszedł podobną drogą. Winston Churchill udrapował Chamberlaina na kartach „Drugiej wojny światowej" w szaty polityka równie idealistycznego, co naiwnego. Niewiele miało to wspólnego z rzeczywistością. Jest gorzkim paradoksem, że premier, stanowiący symbol polityki appeasementu, zerwał z nią niedługo po objęciu władzy w maju 1937 roku. Jego hipotekę od początku obciążały zaniedbania poprzedników, którzy zostawili mu w spadku niemal rozbrojone państwo. Wkrótce rozpoczął poważny program zbrojeniowy – wydatki na wojsko trzeba było podnosić stopniowo, aby nie uderzyć rykoszetem w gospodarkę Zjednoczonego Królestwa.

Wymuszenie na Czechosłowacji ustępstw wobec Hitlera to ofiara konieczna dla zyskania na czasie. Trzeba było jeszcze poczekać na odwrócenie potencjałów. Alternatywą była wojna, w której imperium ryzykowałoby klęskę. Żadna to alternatywa dla Wielkiej Brytanii. Arthur Neville Chamberlain, z doświadczenia finansista, mógł więc per saldo zapisać więcej po stronie zysków niż strat. Koszty były jednak wysokie: Europa Środkowo-Wschodnia zdawała się być skazana na pożarcie przez Hitlera. Jeden z dziennikarzy „Manchester Guardian" uderzał wkrótce po Monachium w tony apokaliptyczne: Ostatni raz byliśmy w takim położeniu, kiedy Napoleon gromił wojska koalicji pod Austerlitz!

Paryż też nie mógł mieć powodów do satysfakcji. Wprawdzie manewr się powiódł, na krótką metę udało się uniknąć zapasów z Niemcami, ale nie za darmo. Pękł jeden z fundamentów konstrukcji, którą po pierwszej wojnie Francja budowała w Europie Środkowo-Wschodniej dla reasekuracji przeciw Niemcom: Czechosłowacja, najwierniejszy sojusznik, doświadczyła na własnej skórze, że sojusz z Trzecią Republiką istniał tylko na papierze.

Na gruncie francuskiego życia politycznego zaczęły się ruchy tektoniczne. Premier Edouard Daladier forsował nadanie rządowi pełnomocnictw ekonomicznych i finansowych. Parlamentarzyści widzieli, że Monachium nie rozproszyło czarnych chmur nad Paryżem, przeciwnie –  zdawały się gęstnieć. Czas na półśrodki minął – ustawa przeszła. Jednocześnie inicjatywę wykazywał francuski szef dyplomacji i zawołany pacyfista Georges-Étienne Bonnet. 6 grudnia nad Sekwaną spotkał się z Joachimem von Ribbentropem, obaj panowie złożyli podpisy pod francusko-niemiecką deklaracją – to dokument podobny do tego, który od Hitlera uzyskał osobno Chamberlain podczas spotkania w Monachium.

Miał on jednak posmak szczególnie dramatyczny dla Polski – strony zobowiązały się do konsultowania problemów tylko bezpośrednio związanych z Francją. Ribbentrop twierdził nawet, że Bonnet wyraźnie zasygnalizował désintéressement wobec Europy Wschodniej. Duch galijski przybierał różne formy.

W rydwanie Hitlera

Polska wyszła z kryzysu sudeckiego pozornie zwycięska, ale realnie przegrana. 1 października 1938 roku Praga przyjęła ultimatum, zgodziła się na cesję dwóch powiatów Śląska Cieszyńskiego. Tego samego dnia dziedziniec ministerstwa zalał tłum, Beck pokazał się manifestantom na balkonie budynku. Rodacy wracali do ojczyzny, entuzjazm był powszechny, na Wierzbową nadsyłano tysiące telegramów gratulacyjnych z kraju. Polityka Becka, dotąd krytykowana za pewne zbliżenie z Niemcami, teraz nagle stała się popularna.

Polityka równowagi – sformułowana w latach 30. przez Józefa Piłsudskiego i jego współpracowników – polegała w pierwszym rzędzie na niesprzymierzaniu się z jednym totalitaryzmem przeciw drugiemu. Wiedziano, że pokojowe balansowanie między Niemcami i Związkiem Sowieckim nie może trwać wiecznie: już w 1934 roku na odprawach Marszałka z inspektorami armii oraz Beckiem i Szembekiem ustalono, że nie wcześniej niż w ciągu pięciu lat, ale nie później niż dziesięciu na Rzeczpospolitą spadnie miecz z zachodu lub wschodu. Źródła późniejszych wyborów władz sanacyjnych szukać trzeba właśnie w tych naradach.

Teraz dobre stosunki z Niemcami zaczęły pękać w szwach. 24 października 1938 roku Lipski przybył do luksusowego gabinetu w Grand Hotelu, żeby usłyszeć od Ribbentropa projekt Gesamtlösung. – Rzecz w tym, żeby uporządkować sporne sprawy – uspokajał szef dyplomacji niemieckiej. – Rzeczpospolita pozwoli, aby Wolne Miasto Gdańsk wróciło do Rzeszy, potrzebne są też eksterytorialna autostrada i linia kolejowa przecinające polskie Pomorze dla swobodnej komunikacji z Prusami Wschodnimi. Ale Polska ma zachować przy tym swoje prawa gospodarcze w Gdańsku, granicę polsko-niemiecką przyjmie się jako nienaruszalną, a deklaracja o nieagresji zostanie przedłużona do 25 lat. Tyle że te kwestie stanowiły jedynie wierzchnią pianę rzeczywistego zamysłu Berlina. Ważniejsze były inne punkty cyrografu – Warszawa przystąpi do paktu antykominternowskiego i istniejące układy uzupełni się klauzulą konsultatywną. Słowem: Polska ma być zaprzęgnięta do rydwanu Hitlera. Postulaty wróciły znowu w styczniu 1939 roku podczas rozmów Becka w Berchtesgaden i rewizyty Ribbentropa w Warszawie.

Nie wszyscy w Europie rozumieli rzeczywistą treść niemieckiego projektu. Później ambasador Rumunii w Warszawie sondował stanowisko swojego niemieckiego kolegi:

– Przecież to tylko różnica odcieni – mówił.

– Nie, to różnica kolorów – usłyszał w odpowiedzi od Hansa Adolfa von Moltkego. – Proszę spojrzeć na mapę Europy. Wolne Miasto Gdańsk jest zaznaczone na niebiesko, a musi mieć taką barwę jak Niemcy – żółtą. To sprawa prestiżu kanclerza.

Niedługo po powrocie Becka z Berchtesgaden trwała gorączkowa dyskusja marszałka Rydza-Śmigłego, Becka i prezydenta Mościckiego: Niemcy odważą się pójść na całość czy nie? Triumwirat podjął decyzję: Jeśli tak, „grozi nam konflikt w wielkim stylu". Linia ustępstw, poza którą Rzeczpospolita postąpić nie może, „non possumus", które podwładni Becka usłyszą na odprawie ponad dwa miesiąca później, wyraźnie się zarysowały. Już wówczas wiadomo: „to proste – będziemy się bić". Rzeczpospolita była zbyt odpowiedzialna, aby stać się pionkiem w grze Hitlera i zbyt siebie szanowała, aby tym samym podpisać się pod tezami o własnej „sezonowości". To nie tylko decyzja trzech panów, rozdających główne karty w polskiej polityce, ale odczucia większości narodu. Trzeba jednak zrobić wszystko co możliwe, aby uniknąć awantury wojennej.

Zamki na piasku

Pozwólmy sobie na retrospekcję. W 1928 roku do Paryża został wysłany przez Piłsudskiego gen. Kutrzeba dla zbadania nastrojów we francuskich kołach wojskowych. Na pytanie, jak zareaguje Trzecia Republika w wypadku zwarcia polsko-niemieckiego, gen. Marie-Eugène Debeney bezradnie rozłożył ręce: w pierwszej kolejności będziemy się oglądać na postawę Wielkiej Brytanii.

Ambasador Juliusz Łukasiewicz – wracając myślami do okresu już po przeniesieniu polsko-brytyjskich relacji na „bezpośrednie druty telegraficzne" – wspominał, że bez osiągnięcia Becka wykonanie sojuszu przez Trzecią Republikę byłoby problematyczne. Po konferencji monachijskiej Francja wciąż miała dla Polski oblicze bezradnego Debeneya.

Beck doskonale wiedział, że trzeba dążyć do kooperacji z Wielką Brytanią, gdyż bez niej alians z Francją może spoczywać na piasku. Po latach na falach Radia Wolna Europa człowiek, który przedtem obserwował teren angielski z pierwszego rzędu krzeseł, tłumaczył założenia polskiej polityki Tadeuszowi Żenczykowskiemu. Edward Raczyński mówił: „(...) wiadomo było, że Piłsudski, a po nim Beck – uczeń wielkiego Marszałka, zaczęli naszą politykę wobec Anglii zmieniać, usiłując Anglików jakoś do nas przekonać".

Zadanie nie należało do łatwych. W Zjednoczonym Królestwie obawiano się raczej, aby nie padła Francja, aby Belgia czy Holandia nie wpadły w ręce Niemców – co stwarzało bezpośrednie zagrożenie dla Wysp. A Polska? Polska to niezwykle ważny element układanki w swoim regionie, ale Wielka Brytania interesowała się nią o tyle – by powołać na świadka „Diariusz" Szembeka – „o ile państwo prowadzące światową politykę musi się wszystkim interesować".

Polska ze sponiewieraną opinią na Zachodzie po zajęciu Zaolzia próbowała jednak przełamać impas w stosunkach z Wielką Brytanią. Sądzić można, że ciężar dowodu paradoksalnie wzięły na siebie Niemcy. Do Wielkiej Brytanii w styczniu i lutym zaczęły spływać informacje wywiadu o przygotowywanym uderzeniu Hitlera. Nie wiadomo jednak było, czy pierwszy cios spadnie na zachodzie czy na wschodzie. Trzeba więc myśleć o szukaniu sojusznika. Stopniowo relacje między Warszawą a Londynem ulegały ociepleniu.

Stalin wkracza do gry

Mimo wszystko Niemcy planowały podpalenie świata nie wcześniej niż w 1943 roku, wtedy machina wojenna mogła osiągnąć wystarczającą gotowość. Liczono się za to z wykorzystaniem nadarzających się sposobności  (jak zajęcie Gdańska czy Kłajpedy) dających efektowne sukcesy, z którymi – sądzono – pogodzą się na Zachodzie. Inną możliwością było rozwiązanie problemu resztkowej Czechosłowacji – i tak skazanej na pogłębiającą się zależność od Berlina. W styczniu 1939 roku prażanie żartowali z pogodną rezygnacją ze swojego ministra spraw zagranicznych: „Chvalkovský  uczy się stenografii, aby móc szybciej działać pod dyktando". Cierpliwość była jednak jedną z ostatnich cech, które można przypisać Hitlerowi.

10 marca do gry wkroczył drugi wielki turbator pacis – Stalin wygłosił przemówienie na XVIII Zjeździe WKP(b), w którym oskarżał państwa zachodnie o poduszczanie Związku Sowieckiego do konfliktu z Niemcami. Na Wilhelmstraße sygnał został od razu odczytany.

15 marca 1939 roku, kiedy atrament na postanowieniach monachijskich wciąż jeszcze był świeży, Hitler wkroczył do Pragi. Jedne wypadki zdawały się prześcigać drugie. Węgry zajęły Ruś Zakarpacką, konstytuował się Protektorat Czech i Moraw, Słowacja „oddała się" pod opiekę Niemiec, armia niemiecka opanowała litewską Kłajpedę. 21 marca Ribbentrop postawił sprawę na ostrzu noża i naciskał wobec Lipskiego na przyjęcie wcześniejszego pakietu niemieckich żądań: Gdańsk musi wrócić do Rzeszy jak najszybciej.

Dwa dni później prezydent Mościcki, marszałek Rydz-Śmigły, premier Sławoj Składkowski i Beck potwierdzili na zamku rozstrzygnięcie, które od dawna było oczywiste: Niemcy dostaną stanowczą rekuzę. Równocześnie wojsko otrzymało rozkaz częściowej mobilizacji alarmowej. Pole do szerszego manewru było jednak otwarte: nawiązały się już bliższe kontakty brytyjsko-polskie.

Niemcy zaszachowane

Idy marcowe" wywołały zamęt w europejskich gabinetach i salonach. Zasada samostanowienia narodów – alibi, z jakiego dotychczas korzystały Niemcy – została pogrzebana. A więc Hitler się ośmielił. W Paryżu oczy wszystkich zwracały się na Londyn.

Po drugiej stronie kanału La Manche wydawało się, że ciśnienie wzburzonej opinii publicznej wysadzi Chamberlaina z siodła. Wyspy zostały już opasane stacjami radarowymi i rozbudowały nowoczesne lotnictwo myśliwskie – nadszedł czas, aby Zjednoczone Królestwo nadało nowy wyraz metodzie swojej polityki.

Ambasador brytyjski w Berlinie Nevile Henderson zaznaczał, że wcześniej na niemieckim okręcie łopotały barwy narodowe, teraz na maszt podnosiła się „piracka bandera z trupią czaszką oraz piszczelami". Jaki kierunek ofensywy będzie teraz wskazywała niemiecka busola? Gdzieś w całym tym zamieszaniu kij w mrowisko wsadził  poseł rumuński, alarmując Foreign Office, że wobec jego kraju zostało wystosowane niemieckie ultimatum. W Wielkiej Brytanii zdawano sobie sprawę, że zdobycie Rumunii uchroni w dużym stopniu Hitlera od skutków morskiej blokady. Koncepcja przeciwdziałania wyklarowała się prędko – potrzebny był punkt zaczepienia na wschodzie Europy. Niemcy, mając w pamięci przebieg pierwszej wojny światowej, obawiały się powtórzenia walki na dwa fronty. Zbudować blok, który ich odstraszy, wygrać jeszcze czas dla dozbrojenia, a dzięki temu – wygrać pokój. Jeśli jednak Hitler zdecydowałby się kontynuować niemiecki pochód – wyjaśniał członkom swojego gabinetu Chamberlain – trzeba zaatakować i „obalić tyrana".

21 marca Beck otrzymał za pośrednictwem ambasadora brytyjskiego Howarda Williama Kennarda propozycję konsultacji Wielkiej Brytanii, Francji, Polski i Związku Sowieckiego dla obrony status quo w Europie. Minister odniósł się do koncepcji nieprzychylnie, tłumaczył Brytyjczykowi, że nie chce przez zbliżenie z Moskwą zaostrzać stosunków z  Niemcami. Rozpoczął tym samym rozgrywkę wymagającą stalowych nerwów, ale musiał licytować wyżej – ogólnikowe konsultacje to za mało, zwłaszcza przy boku Stalina. Wysunął więc propozycję bilateralnej umowy, którą 24 marca rozwinął – na podstawie ministerialnej instrukcji – ambasador RP w Wielkiej Brytanii Edward Raczyński w rozmowie z brytyjskim sekretarzem spraw zagranicznych Edwardem Halifaksem.

Mniej więcej w tym samym czasie w Londynie gościli Francuzi minister Bonnet i prezydent Alfred Lebrun, ten pierwszy przekonywał gospodarzy, że współdziałanie Polski jest konieczne. Wcześniej, 18 marca, podczas obrad gabinetu Chamberlain mówił, że „Polska jest kluczem do sytuacji". W jednym z osobistych listów w 1938 roku pisał, że Związek Sowiecki dąży do sprowokowania wojny. Jeśli trzeba było wybierać, należało postawić na Polskę.

23 marca Rumunia zawarła układ handlowy, który podporządkowywał jej gospodarkę Niemcom. Nie były to dla Londynu pomyślne wieści, ale zdawało się, że można pozwolić sobie na chwilę oddechu. Mimo to cztery dni później premier twierdził wobec swojego gabinetu, że niebezpieczeństwo agresji na Rumunię się nie odsunęło.

Do Wielkiej Brytanii docierały jednak nowe doniesienia. Dotychczas Beck nie ujawniał niemieckich żądań wobec Polski, dopiero teraz, kiedy stanowisko brytyjskie dynamicznie ewoluowało, odsłonił częściowo zasłonę. Wiceminister Mirosław Arciszewski, rozmawiając 29 marca z Kennardem, przyznał, że pogłoski o postulatach niemieckich są uzasadnione. Brytyjczyk nie mógł się jednak dowiedzieć niczego bliższego. Informacje o jakimś szykowanym uderzeniu na Polskę przekazał ambasador USA w Londynie. Szefowie sztabu, indagowani przez Chamberlaina, przeczyli sami sobie: z jednej strony mówili, że dyslokacja niemieckich wojsk jest normalna, z drugiej, że wskazuje na możliwe zajęcie Gdańska bez ataku na samą Polskę. W każdym razie Brytyjczycy niepokoili się, że Rzeczpospolita może zostać rzucona na kolana przez armię Hitlera lub ulec jego żądaniom.

Następnego dnia gabinet podjął decyzję o udzieleniu Polsce jednostronnych gwarancji. Informacja została błyskawicznie wysłana do ambasadora brytyjskiego, który od razu udał się do Becka. Ten przyjął gwarancje natychmiast – między jednym a drugim strzepnięciem popiołu z papierosa. 31 marca 1939 roku Chamberlain ogłosił deklarację w Izbie Gmin, dodając, że takie samo stanowisko zajmuje Francja. Polski szef dyplomacji w ciągu ostatnich dziesięciu dni postawił wszystko na jedną kartę – i wygrał.

Doszło do radykalnego przetasowania sytuacji w Europie, Hitler został zaszachowany, niemiecki impet – zahamowany. Dzień później zabrzmiała pierwsza fałszywa nuta w zbliżeniu brytyjsko-polskim, na szpaltach „Timesa" opublikowano artykuł dowodzący, że gwarancje dotyczą jedynie niepodległości Rzeczypospolitej, a nie jej integralności terytorialnej. Wkrótce Beck odwiedził Londyn, aby rozszerzyć gwarancje na obustronne, 13 kwietnia Daladier potwierdził we francuskim parlamencie zobowiązania sojusznicze wobec Warszawy.

Ale to już dalsza historia.

Testament, którego nie było

Niektórzy wojujący krytycy polityki Becka ciskają dzisiaj oskarżeniami, że sprzeniewierzył się testamentowi Piłsudskiego. A przecież wystarczy – choć to niejedyny trop – przeczytać wydane dość niedawno wspomnienia Michała Łubieńskiego, żeby wiedzieć, że żadnego testamentu w ścisłym rozumieniu tego słowa nie było. Zostały pewne wskazówki, które Beck w swojej rozgrywce wykorzystywał, ale przede wszystkim świadomość, że „swoboda stanowienia suwerennego o losie narodu polskiego, niezależność decyzji politycznej" – to imponderabilia spuścizny Marszałka. O tym się nie dyskutowało, tak jak nie dyskutowało się o sojuszu z Niemcami czy Związkiem Sowieckim.

Zwróćmy może tylko uwagę – dla przyjemności niewielkiej polemiki – na jeden z artykułów wiary kolportowany przez zwolenników skonsumowania polskiego-niemieckiego odprężenia wyprawą na Moskwę. Powiadają oni: Marszałek zabronił wojny na dwa fronty, tymczasem Beck nas do takiej właśnie wojny wprowadził. To interpretacja godna mieszczanina, który wszedł do lasu i widzi tylko jedno drzewo. Kontekst jest inny. Piłsudski obawiał się równoczesnego uderzenia z dwóch stron, zdawał sobie sprawę, jak katastrofalne skutki może przynieść przejechanie przez Polskę sowiecko-niemieckiego walca. Dlatego – dla oszczędzenia substancji biologicznej narodu – zabronił przygotowania planów do wojny na dwa fronty. Dlatego też 17 września 1939 roku Rydz-Śmigły wydał rozkaz: „Z bolszewikami nie walczyć".

Polska, odrzucając żądania Hitlera, a potem przyjmując gwarancję brytyjską, kroczyła drogą, którą utorował Józef Piłsudski. Gdyby zgłosiła akces do obozu niemieckiego, doszłoby do porozumienia na linii Moskwa–Londyn–Paryż: to nie Rzeczpospolita okrążałaby z zachodnimi mocarstwami Niemcy, ale zostałaby wraz z Niemcami okrążona.

Beck nie należał do pokolenia działającego według sformułowanego przez Szczepańskiego conradowskiego imperatywu „tak trzeba", ale na jego półce leżały książki autora „Lorda Jima". W warstwie moralnej było w tej polityce coś niezłomnego, coś conradowskiego właśnie. Ale nie to było najważniejsze. Decyzje podejmował w duchu racjonalnym, bo w takim ukształtował go Marszałek. Gdyby nie szczególny splot wydarzeń, do którego doszło we wrześniu 1939 roku, gdyby tylko gen. Maurice Gamelin zdecydował się ruszyć wojska francuskie, Niemcy zostałyby zmiażdżone.

Beck był pragmatykiem podszytym tylko romantyzmem. Tej polityki należy bronić na gruncie, na którym jest atakowana. Na gruncie racjonalności. Bo na tym polu jej przeciwnicy często niewiele mają do powiedzenia.

Między 15 a 31 marca 1939 roku rozpoczyna się dyplomatyczny kontredans, w którym Józef Beck nie traci rytmu i kroku. Zdawać by się mogło, że Polska tańczy nad przepaścią, że albo padnie w ramiona Hitlera, albo padnie jego ofiarą. Tymczasem zamiast ściągnąć państwo w przepaść, Beck przerzuca nad nią most bezpośredniego porozumienia z Wielką Brytanią. Jeszcze pół roku wcześniej trudno byłoby komukolwiek w taki scenariusz uwierzyć.

Ucieczka do przodu

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Plus Minus
„Until Dawn”: Minecrafta nie przebije
Plus Minus
Winda makabrycznej przeszłości
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
Gigantyczne wahadło, bębny i medytacje
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne