Pomógł nam uświadomić ludziom, że jesteśmy. Że istniejemy. Uczłowieczył ten Sejm. Nawet ochroniarze zaczęli mówić nam »dzień dobry«" – mówiła dziennikarzom jedna z matek niepełnosprawnych dzieci, protestujących na korytarzach sejmowych. Słuchając tego, pomyślałem, że jest w tej goryczy sporo prawdy, a słowa te odebrałem nie jako szyderstwo, lecz jako konstatację osoby, która wie, co to prawdziwe problemy.
Człowiek pełen pokory ?i przeświadczenia, że wszystko ma w życiu głęboki sens, wie, że słowa te nie były powiedziane ot, tak sobie, tylko po to, by zaistnieć w telewizyjnej relacji. ?I podobnie jak ta biedna, spracowana ?i być może zostawiona bez pomocy matka mówi prawdę, podobnie ?– paradoksalnie – my też sporo zawdzięczamy temu, co robi ostatnio Władimir Putin.
Przede wszystkim, po raz pierwszy od naprawdę wielu lat Europa i Stany Zjednoczone dzięki konfliktowi na Krymie zaczynają znów działać razem! Znów jest określona wspólna strategia i znów zdefiniowany jest interes czegoś, co nazywamy Zachodem. Politycy przemówili „ludzkim" głosem. Że ktoś zmienił dotychczasową narrację? Nawet jeśli tak, to co z tego? Ważne, żeby do świadomości milionów dotarła prawda. Anektując Krym i pokazując, na co tego byłego KGB-istę stać, Putin znów zasłużył sobie na miano Pana Samo Zło, o czym wielu Europejczyków zapomniało, a większość Amerykanów nawet nie pomyślała, bo nie było ku temu powodów. Coś, co dla nas, Europejczyków ze Wschodu, jest oczywiste, dla uśpionego Zachodu było tylko rusofobicznym uprzedzeniem. Teraz Europa pod maską „demokraty" z Moskwy zobaczyła wreszcie prawdziwą twarz Władimira Władimirowicza. Poznała mechanizmy, jakie dziś rządzą Rosją i idee, jakie przyświecają Kremlowi. Szkoda, że takim kosztem, ale myślę, że ta zmiana mentalności uśpionej i zbyt pewnej siebie Europie była potrzebna. Może krew rozlana na Majdanie sprawi, że Unia i jej członkowie pojmą, że nic nie jest darowane raz na zawsze, i że Ameryka, która skupia na sobie niechęć wielu mieszkańców Starego Kontynentu, jest jedynym gwarantem bezpieczeństwa Europy – dziś i na wiele dekad.
To Rosja i jej neoimperialna polityka sprawiły, że Amerykanie, nie porzucając Pacyfiku, „wracają" do strategii obecności w Europie. Czytając, co mówią amerykańscy doradcy czy politycy, chciałoby się ufać, że wysłanie do Polski kilkunastu F16 czy powrót do koncepcji budowy u nas tarczy antyrakietowej będzie zaledwie początkiem tego powrotu. Już dziś głośno się mówi, że na jesiennym szczycie NATO będzie chciało redefiniować swoją doktrynę obronną, być może uznając Rosję za państwo wrogie. Warto przypomnieć, że dla Moskwy sojusz północnoatlantycki taką rolę pełni od dawna, choćby podczas ćwiczeń „Zapad". Może to okazja, by NATO wypracowało jakiś wspólny, strategiczny, transatlantycki projekt na nowe czasy?
Ostracyzm wobec ludzi Kremla i sankcje, takie jak choćby symboliczne wykluczenie Rosji z grupy G8, pozwalają mieć nadzieję, że po jakimś czasie przyduszona niedogodnościami Moskwa będzie chciała coś zmienić. Na ile? To już zależy od dyplomacji, w której Rosjanie – jak pokazuje historia – są zazwyczaj dużo lepsi.