Uwaga: lektura tego tekstu, trwająca raptem kilkanaście minut, zamieniona na wysiłek fizyczny może zlikwidować jedną fałdkę, więc jeśli ktoś szuka przepisu na dietę cud miód, dzięki której tejże fałdki się pozbędzie – stop! Niech od razu przerwie czytanie i pójdzie pobiegać, bo żadnych rad tutaj nie znajdzie. Zwłaszcza że w tej kwestii nie ma mądrych. Nawet Instytut Żywności i Żywienia stwierdza, że „obecnie trudno określić, która z diet jest bardziej bezpieczna i skuteczna. Niezbędne są dalsze wieloletnie obserwacje".
A wedle internetowego atlasu, uzurpującego sobie prawo do gromadzenia wszystkich zestawień dietetycznych, jest ich ponad 80. Przykłady: dieta 1000 kalorii, dieta siedem dni, dieta Andersona, dieta biblijna, dieta Cambridge, dieta chronometryczna, dieta Dukana, dieta Fultona, dieta Gersona, dieta kapuściana, dieta makrobiotyczna, dieta Omisha, dieta ryżowa, dieta Szangri-La, dieta śródziemnomorska, dieta warzywna, dieta zone. I tym podobne, bo – śmieją się dietetycy – to tylko wierzchołek góry lodowej, gdyż „każdy może stworzyć własną dietę, ochrzcić ją swoim nazwiskiem i napisać o tym książkę". Czy taki przepis wyjdzie na zdrowie, to już kwestia dyskusyjna: w końcu dla każdego coś dobrego, ale też innego.
Dieta, moja pasja
W doborze odpowiednich zestawień lepiej niech doradzi fachowiec, który zbada nasze ciało, wychwyci procentową zawartość tłuszczu, przeprowadzi wywiad, podpytując o zwyczaje zawodowe i jedzeniowe, po czym wyda werdykt za 200 złotych. Można przez ten gąszcz przebijać się samemu, ale to trudne zadanie, choć w sieci istnieją setki blogów aspirujących do miana przewodników. Ich tytuły – „Dieta moja pasja", „Ania na diecie", a nawet przewrotny „Blog na diecie" – pokazują raczej, że z czasem walka z otyłością staje się sposobem na życie i wcale nie chodzi o schudnięcie, lecz po prostu o bycie na diecie. Takie wieczne alibi, że jak zjem pączka, to potem wezmę go sposobem i spalę w sobie. A może by tak nie zjeść pączka, skoro to 360 kalorii, które trzeba potem zniwelować w ciągu półgodzinnego joggingu?
W końcu nastała wiosna, zrzucamy płaszcze i kurtki, z czasem odsłonimy nogi, ramiona i... No właśnie: tu rzeczona fałdka, tam zgrubienie, straszy nadmiar ciała – zwłaszcza po zimie, gdy organizm zgromadził zapasy. Tymczasem wszyscy mamy być młodzi i piękni, to nie jest kraj dla grubych ludzi. Przecież dzisiaj nie szata zdobi człowieka, lecz... ciało. Trwa jego kult; ma być zadbane, chude, niskokaloryczne. To dlatego kolorowe gazety, portale i telewizje naigrawają się z celebrytów, którzy na bankiecie pokazali jakieś niedoskonałości. Nie do pomyślenia! Nam też nie wolno!
W markowej księgarni atakuje osobne stoisko z hasłem „Zadbaj z nami o formę", wypełnione poradnikami dietetycznymi, które uzupełniają zestawy ćwiczeń i rady, jak żyć. Diety to także obowiązkowy temat rozmów w autobusach i tramwajach, ale najczęściej w modnej kawiarni przy caffe latte na odtłuszczonym mleku. Czego próbowałaś? Co polecasz? Jakie efekty? Pytanie: „Ile ubyło centymetrów?", kiedyś oznaczało poziom wody w rzece, dzisiaj – szerokość w talii.
Dieta to i tak niezłe rozwiązanie, bo zakłada jakąkolwiek determinację – łatwizną jest odsysanie tłuszczu w gabinetach medycyny estetycznej, masaże odchudzające czy suplementy diety w pigułkach. Oszukujemy czas, by przejść na kolejną dietę.