Muzyka nie zbawia

W Polsce nie musi być źle. Ale komuś zależy na tym, ?żeby nas straszyć. Komuś zależy na tym, żeby dzielić naród. Komuś zależy na tym, żeby Polacy się bali. Komu? Na przykład mediom.

Aktualizacja: 18.04.2014 23:31 Publikacja: 18.04.2014 23:27

Muzyka nie zbawia

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

Czym dla pana są Święta Wielkanocne?



Robert „Litza" Friedrich, muzyk:

Od kilkunastu lat mój rytm życia kształtuje się od Paschy do Paschy. Będąc we wspólnocie neokatechumenalnej, cały rok uczymy się wiary, szukamy sensu doświadczeń. Szczytem odpowiedzi na te poszukiwania jest noc, w której z braćmi ze wspólnot czuwamy od 22 do 5, czasem nawet dłużej.



A Wielki Tydzień?



Wielki Tydzień przygotowuje nas na sobotę...



W Wielkim Poście grał pan koncerty z Kazikiem na Żywo, z którym śpiewa pan „Nie ma litości dla skur..."



Jak mnie niewierzący kolega zza płotu zaprasza w piątek na grilla, bo czuje się samotny, to idę i jem z nim karkówkę. Mogę pościć w inny sposób albo przełożyć sobie ten post na inny dzień. Jeśli pościć, to na serio, a nie tylko w takich zewnętrznych aktach, że w piątek nie je się kabanosa. Chodzi o to, żeby głównie pościć od grzechu, służyć innym. Chrześcijaństwo zaprasza mnie do troski o drugiego człowieka.

A czy granie koncertów w poście, jedzenie karkówki w piątek to nie jest wybiórcze traktowanie wiary?

Każdy człowiek ma własne sumienie. Czy to jest człowiek z Kościoła czy spoza Kościoła, każdy będzie rozliczany na podstawie własnego serca. Nie mam prawa nikogo sądzić, „nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni". W tym roku odwołaliśmy wszystkie możliwe koncerty w Wielkim Poście, poza występem 2Tm2,3. Ale ten zespół gra wielkopostne koncerty w kościele, gdzie możemy śpiewać psalmy.

Wróćmy do przygotowań do Wielkanocy.

Wielki Tydzień przygotowuje nas na sobotę, w którą śpimy jak najdłużej, żeby nabrać sił. Ubieramy się w odświętne stroje i około 22 wyjeżdżamy do miejsca, w którym mamy umówione obchody Wielkiej Nocy. Kiedy jesteśmy już w komplecie – księża, bracia, dzieci – wtedy rozpoczynamy liturgię, bez pośpiechu. Całe miejsce jest pięknie przygotowane, jest chrzcielnica, wielki ołtarz z kwiatami, prezbiterium, pulpit z krzyżem i obok miejsce dla proboszcza, który przeważnie przewodniczy ceremonii. Są czytania, śpiewy, jest taki moment, kiedy się rozmawia z dziećmi, które biorą mikrofon i podchodzą do swojej matki albo ojca i pytają: „Dlaczego tutaj jesteśmy, dlaczego pościliśmy, co my tu robimy, dlaczego nie śpimy?".

Co dzieje się potem?

Następują chrzty. Ksiądz wchodzi do chrzcielnicy – takiej sadzawki – i trzy razy zanurza całe dziecko w wodzie. Wszyscy śpiewamy, jest kupa radości. Potem jest dalszy ciąg liturgii, gdy wszyscy przystępują do komunii. I zaczyna świtać. Koło piątej rano jedziemy do miejsca, w którym wcześniej przygotowaliśmy sobie świąteczne śniadanie. Po nieprzespanej nocy wszyscy szczęśliwi jemy wspólnie śniadanie, a potem rozchodzimy się do swoich domów.

A jak wygląda u pana czas Wielkiego Postu?

Czas postu rozpoczyna się dużą katechezą wprowadzającą. Katecheza zaprasza do tego, żeby się nawrócić, żeby taktować ten post jako ostatni w swoim życiu, zachęca, by wykorzystać czas 40 dni, żeby oderwać się od tego, co nas oddziela od Stwórcy. Bo my – choć jesteśmy członkami wspólnot – też czasem wpadamy w wir pracy, wybieramy pracę zamiast rodziny czy liturgii. Wielkanoc to cudowne święta poprzedzone Triduum Paschalnym. W Wielki Czwartek możemy wybaczać sobie z braćmi wiele rzeczy, wyjaśniać sprawy. W piątek możemy adorować krzyż, łącząc mękę Chrystusa z faktami ze swojego życia. Zdaję sobie sprawę, że mówię o bardzo pobożnych rzeczach i części ludzi może się wydawać, że mówię po szwedzku przepis na jajecznicę...

Kiedyś ojcowie mieli czas dla rodzin, spotykali się na piwie, grillu, szli razem wędkować, a teraz zapieprzają w fabrykach, w swoich firmach po 18 godzin dziennie i w domu są nieobecni. Potem nie mają sił i patrzą, jak ich rodzina się rozpada

Dla wielu ludzi święta to już tylko dzień wolny, odpoczynek, czas na spotkanie z rodziną.

Historię zbawienia zacząłem poznawać dopiero w wieku dwudziestu kilku lat, kiedy przygotowywałem się do sakramentu małżeństwa. Wcześniej widziałem ludzi, którzy raz w roku idą odświętnie ubrani z koszyczkami do kościoła, a ja w tym czasie grałem w piłkę i strzelałem gole.

Żeby to lepiej wyjaśnić, musiałby pan powiedzieć, kim pan jest.

Dzisiaj widzę siebie jako męża od 26 lat, ojca dziewięciorga dzieci, dziadka. Na nasze dziewiąte dziecko czekaliśmy sześć lat, a że mamy już swoje lata, wiedzieliśmy, że to może być ostatnie. Rok temu, kiedy się okazało, że się poczęło, byliśmy bardzo szczęśliwi. Troje z naszych dzieci nie mieszka już z nami, a kiedy w domu są pozostałe, to mamy poczucie, że czegoś brakuje, jest jakoś pusto... Tylko jedna pralka pierze, a nie dwie, wszystkiego jest jakby mniej. Mniej jest też radości. Czekaliśmy na nasze dziewiąte dziecko, ale niestety, w Wielki Piątek rok temu ono zmarło. Żona poroniła. Kiedy jechałem na czuwanie wielkanocne, byłem pogrążony w ciemnościach. Potrzebowałem nadać temu wydarzeniu jakiś sens. Młodsze dzieci mówiły: „Tato, modliliśmy się o rodzeństwo i Bóg je nam dał, a teraz go nie ma. Dlaczego Bóg nam je zabrał?". Nie wiedziałem, co mam im odpowiedzieć. Ale po czuwaniu, po Wielkiej Nocy zrozumiałem, że Pan Bóg jest odpowiedzialny za życie i za śmierć człowieka, czy człowiek ma 80 lat, czy 12 tygodni i jest jeszcze w łonie matki. Bóg jest bardzo precyzyjny, jeśli chodzi o zabieranie do siebie na drugi brzeg. Po tej Wielkanocy wiedziałem, że przeszedłem ze śmierci do życia.

Czytając to, co pan mi mówi, ktoś może uznać, że jest pan członkiem jakiejś sekty.

To nie są sentymentalno-romantyczne nerwice religijne, tylko fakty. Jestem realistą i uważam, że nie ma lepszego dialogu między człowiekiem a Stwórcą niż przez fakty. Zawsze byłem przeciwny politykom, układom, religiom, systemom, ale w końcu w chrześcijaństwie odnalazłem miejsce, w którym człowiek jest wolny, gdzie może mówić: nie chcę sądzić, nie chcę ranić drugiego człowieka, nie chcę nikogo wykorzystywać. Kiedy byłem poza Kościołem, to cały czas coś w życiu musiałem. Musiałem tak a nie inaczej grać, wyglądać, mówić, myśleć. A we wspólnocie czuję się wolny. Widzę, że wszyscy idziemy drogą ku nawróceniu, aby kochać siebie takimi, jakimi jesteśmy. Wcześniej słyszałem o tym, że należy akceptować człowieka takim, jaki jest, ale było to dla mnie niemożliwe. A teraz mam braci, którzy akceptują mnie ze wszystkimi słabościami. To piękne doświadczenie wolności. Poza wspólnotą czuję się zmuszany do wszystkiego. Dzisiejszy świat jest brutalny, jest jakby sektą pieniądza. Kiedyś ojcowie mieli czas dla rodzin, spotykali się na piwie, grillu, szli razem wędkować, a teraz zapieprzają w fabrykach, w swoich firmach po 18 godzin dziennie i w domu są nieobecni. Potem nie mają sił i patrzą, jak ich rodzina się rozpada.

Ale przecież pan jest jednym z największych pracoholików wśród muzyków w Polsce.

Przyznam się, że pracowałem kiedyś jako magazynier, dekarz, robiłem rynny...

Pracował pan też w Peweksie ...

Tak, jako sprzątaczka. Ale nigdy nie pracowałem jako muzyk. Mam to szczęście, że muzyka jest moją pasją, staram się to robić jak najlepiej, ludzie to doceniają i kupują moje płyty, a ja mogę dzięki temu kupić chleb, pojechać na wakacje, zatankować benzynę. W zespole mówimy, że nigdy nie braliśmy kasy za granie.

Organizatorzy koncertów są pewnie innego zdania...

Zawsze ją bierzemy za te wszystkie dodatki: trzeba dojechać, rozstać się z rodziną, spać w hotelu zamiast w domu obok żony. Za to bierzemy kasę, ale nie za granie (śmiech). Zresztą dzisiaj z muzyki żyć się nie da. Ja mam swoje studio, firmę nagłośnieniową.

Ale przecież Luxtorpeda odniosła niebywały sukces. Jesteście jednym z najpopularniejszych zespołów w Polsce.

Nawet jeżeli uda się osiągnąć taki sukces jak Luxtorpeda ostatnio – że jesteśmy na pierwszym miejscu na liście sprzedaży płyt, że mnóstwo ludzi przychodzi na nasze koncerty – to ja inwestuję zarobione pieniądze w gitary, w sprzęt... Moja żona mówi, że przeinwestowuję. Ale to jest moja pasja. Raz w życiu rzeczywiście żyłem z muzyki. Kiedy nagraliśmy kilkanaście piosenek z Arką Noego, chodziłem od firmy do firmy, nikt nie chciał ich wydać. Zdecydowaliśmy z żoną, że wydamy to sami. Sprzedaliśmy ponad 1,5 mln płyt. Dzięki tym pieniądzom mogliśmy jeździć w trasy koncertowe.

Sukces nie uderzył panu do głowy?

Był taki moment, gdy bracia ze wspólnoty mi mówili, że bardzo się zmieniłem. Że mówię tonem nieznoszącym sprzeciwu, że jestem kompletnie niepokorny, że wydaje mi się, że wszystko wiem najlepiej. Chciałem zafundować jakiś superwyjazd dla wspólnoty, a oni mi powiedzieli, że wolą jechać tam gdzie zawsze, do małego rekolekcyjnego miejsca, gdzie będą mogli skupić na modlitwie. Moja pycha bardzo mnie wtedy napompowała. Ale bracia mi pomagali. Następnej płyty nie wydałem już sam, ale oddaliśmy ją fundacji. Kolejne albumy też się rozeszły w 1,5-milionowym nakładzie jako inserty do gazet, ale za to nikt nie płacił nam tantiem.

Jak współpracuje się panu z Kazikiem Staszewskim? Jest nie tylko niewierzący, ale też głosił antykatolickie poglądy.

To jest jego historia i jego spotkanie z życiem. Gdybym się nie podpisywał pod tym, o czym śpiewam z Kazikiem Na Żywo, to bym z nim nie grał. Gdy śpiewa: „Nie ma Boga w mieście", to jest prawda. Tam gdzie jest wojna, gdzie ludzie się zabijają, żyją tak, jakby tego Boga nie było. Wówczas ważna jest przemoc, władza, panowanie nad drugim. Jeżeli śpiewa: „Nie ma litości dla skur...", to mogę tylko powiedzieć, że ja tego sam doświadczyłem na własnej skórze. Na świecie ktoś może mnie nazwać właśnie tak i mnie osądzić, nie ma dla mnie litości. Litość mają dla mnie tylko bracia i w tym widzę miłość Boga. Bóg ma dla mnie miłosierdzie, świat nigdy nie miał dla mnie litości. Świat ma swoje reguły, jeśli jesteś mu niepotrzebny, to nie ma czasu, żeby się tobą zajmować. Kiedy powstawała Luxtorpeda, dzwoniłem do swoich znajomych, do klubów i oni nie chcieli mi nawet udostępnić sali, dlatego kupiliśmy sprzęt nagłośnieniowy i zaczęliśmy grać na ulicach, na plażach, za pieniądze wrzucane do kapelusza. Na początku na koncerty przychodziło po kilkanaście osób. Mówili: „Litza? Aaaa, to ten nawiedzony muzyk, który kiedyś pił wino, a teraz wodę święconą".

Który kiedyś pił jabole, ostro imprezował, a później miał problemy z sercem, przez które o mało nie umarł i się nawrócił?

To nieprawda. Kiedy nagrywałem swoją pierwszą płytę w 1989 roku, byłem już w Kościele. Mój pierwszy utwór nagrany z zespołem Turbo z 1989 roku, to „Salvator Mundi". Cały katowicki Spodek pełen metalowców śpiewał: „Salvator Mundi Salva Nos" (śmiech).

Dlaczego odszedł pan z Kazika Na Żywo po trzeciej płycie i z Acid Drinkers, kiedy byliście na szczycie?

Odszedłem z KNŻ dla rodziny. Podobnie porzuciłem Acid Drinkers ze względów rodzinnych. Dzieci były małe, musiałem być przy żonie. To było ważniejsze niż granie. Miałem czas tylko w środy. Czy w trasy koncertowe Kazika Na Żywo mielibyśmy wyjeżdżać tylko w środę? (śmiech). Teraz dzieci mam odchowane, więc żona pozwoliła mi wrócić do grania.

Nie przeszkadza panu, że Kazik Staszewski jest daleko od Kościoła?

Skąd ja mogę wiedzieć, czy Kazik jest daleko od Kościoła? Owszem, jest antyklerykalny, ale nie bardziej ode mnie. Uważam, że klerykalizm niszczy to, co jest w Kościele najlepsze. Ksiądz to nie jest trzecia płeć czy nadczłowiek. Trudno mi sądzić słabości niektórych ludzi Kościoła, nie tylko księży, ale  i nasze, ojców, mężów. Fundament jest mocny, ale te kamienie czasem są słabe.

Mówiąc klerykalizm, mam na myśli sytuację, w której księdza traktuje się w sposób wyjątkowy. W naszej wspólnocie jest ksiądz, który jest dla nas Chrystusem w chwili, kiedy celebruje liturgię. Ale po liturgii jest naszym bratem. Wiem, jak media przedstawiają Kościół, uwypuklając słabości, ale ja znam te wszystkie rzeczy od środka i widzę, że jest więcej dobra niż słabości. Nie tylko Kościół jest pod lupą. Pod lupą są rodzina, małżeństwa. Dużo się pisze o aktorach, że ktoś od kogoś odszedł i zostawił dzieci – pokazuje się te przypadki, aby usprawiedliwić taki sposób życia. Ale proszę popatrzeć na wielu moich kolegów, choćby na Kazika – ma jedną żonę od lat i dzieci z tą jedną żoną. W dzisiejszych czasach to niemalże cud.

Ma pan poczucie, że jest pan w muzycznym podziemiu?

Oczywiście. Cały czas reprezentuję nurt muzyki niezależnej. Mam swoją wytwórnię, sam wydaję płyty, sam decyduję o tym, czy udostępniać piosenki przedpremierowo za darmo w internecie. Nikt nad nami nie stoi i nie liczy słupków finansowych. Jeśli chcemy nagrywać w najlepszym studio na świecie, to sami o tym decydujemy. Nasza nowa płyta została nagrana w najlepszym studio w Europie – Custom34.

W tekstach Luxtorpedy rozliczacie się z własnym życiem?

Tak, to jest katharsis, rozliczenie się z naszymi sprawami.

Postać tytułowa jednej z waszych piosenek – Hipokrytes –  to pan?

Wymyśliłem to słowo i odnalazłem w nim siebie. Wiele razy ludzie chcą ode mnie coś usłyszeć, a ja sam nie radzę sobie ze swoim życiem, więc nie mogę im pomóc.

A piosenka „Mambałaga"? Dotyczy depresji, z którą pan walczył?

Nie. Pierwotnie ten utwór miał nosić tytuł „Zeszyt pretensji". Kiedyś powiedziałem chłopakom, że mam w głowie taki wirtualny zeszyt, w którym skrzętnie notuję zranienia, które mnie spotkały, np. ktoś mi coś nieprzyjemnego powiedział, źle spojrzał, niesprawiedliwie mnie oceniał, w jakiś sposób zaatakował moje ja. Ten zeszyt jest już strasznie gruby, jest w nim tyle zapisków. Co go wyrzucam i chcę go spalić, zniszczyć, to on się pojawia w mojej głowie na nowo. Zastanawiałem się, dlaczego nie mam takiego zeszytu, gdzie zapisane byłyby tylko jasne, dobre wspomnienia dające nadzieję. Zeszyt pretensji ciągle leży na stole i woła: „Dopisz coś, dopisz". I pomyślałem sobie: „Kur..., jak tu żyć, jak masz w sobie tyle śmieci, rozmyślasz i masz tę wewnętrzną narrację nad traumami, a nie masz nad wszystkim wspaniałym, co cię otacza? Pamiętasz o krzywdzie, którą ktoś ci wyrządził 25 lat temu, ale nie pamiętasz o sytuacji z zeszłego roku, kiedy ktoś przyszedł po koncercie i powiedział, że jedna z twoich piosenek uratowała go od samobójstwa...".

Ma pan poczucie, że pańskie piosenki pomagają ludziom?

Mają cieszyć i inspirować, ale nie chcemy już bezpośrednio angażować się w kontakt z naszymi fanami i brać odpowiedzialności za ich życie i wybory. Dlatego też wyłączyliśmy możliwość wysyłania nam wiadomości na portalach społecznościowych. Nie mogę brać odpowiedzialności za innych. Nie zbawię świata. Nie jestem Zbawicielem. Wielką nagrodą jest radość ludzi z naszej twórczości. Dobrze jest wiedzieć, że inni czują się lepiej dzięki naszej muzyce. A my mamy z tego jeszcze na chleb.

Tekst „Mambałagi" jest bardzo uniwersalny...

Przeszkadza mi życie ze śmieciami. Kiedy je wyrzucam, jest mi dużo łatwiej. Nie zaśmiecajmy się toksyczną przeszłością, złymi wspomnieniami. Lepiej pamiętać to, co dobre. Zostawić sobie kilka wspomnień. Tych dobrych. Reszta do kosza. Trzeba iść do przodu. Muszę patrzeć w przyszłość. A nie oglądać się za siebie. „Wyrzucam śmieci – to mi pomaga". Nie jestem Napoleonem, chociaż leżę w łóżku i mam na głowie poduszkę w kształcie czapki Napoleona. Jesteśmy wszyscy zwyczajnymi ludźmi. Jeśli możesz pomóc bliźniemu, coś mu dać, to zrób to. Ale nie jesteś Zbawicielem. Muzyka nie zbawia.

Muzyka nie uratowała panu życia?

Uratowała. Muzyka w czasie gdy dorastałem, była prawie religią. W ciężkich czasach pomagała mi oderwać się od rzeczywistości. Kiedy jako dziecko miałem trudną sytuację w domu, marzyłem o założeniu zespołu i dążyłem do tego z całych sił.

Podróżuje pan od ćwierć wieku po Polsce. Spotyka pan na swojej drodze wielu ludzi. Jak zmienia się kraj? Jak Polacy się zmieniają?

Spotykam zarówno młodszych, jak i starszych ludzi na swoich koncertach. To są bardzo wartościowi, czynni ludzie. Ale większość z nich patrzy w przyszłość bez nadziei. W Polakach jest dużo strachu. Boimy się spojrzeć z nadzieją w przyszłość. Będąc razem, możemy patrzeć w przyszłość z nadzieją. W Polsce nie musi być źle. Ale komuś zależy na tym, żeby nas straszyć. Komuś zależy na tym, żeby dzielić naród. Komuś zależy na tym, żeby Polacy się bali.

Komu?

Na przykład mediom. W Polsce wszystko to, co mogłoby budować jedność, jest na indeksie medialnym. Media manipulują ludźmi po to, żeby ich straszyć. 90 proc. informacji to tragiczne newsy. Człowiek ma żyć w lęku. Dobre informacje podawane są szczątkowo.

Chce pan powiedzieć, że media są stronnicze? Politycznie?

Nagonka na braci Kaczyńskich udała się i przyniosła swoje owoce. Ufałem braciom Kaczyńskim. Ale wolę nie mówić o polityce.

Ale kiedyś sam wsparł pan Marka Jurka w kampanii prezydenckiej.

Poparłem Marka Jurka dlatego, że chciał realnie wspierać wielodzietne rodziny. W Polsce rodziny wielodzietne pozostają bez pomocy państwa. Rządzący się nami nie interesują. Ja mam na utrzymaniu jedenaście osób, łącznie z teściową, a podatki płacę, jak gdybym był kawalerem. W krajach Europy Zachodniej jest inaczej. Po 25 latach demokracji Polska obudziła się z ręką w nocniku. Nie potrzebujemy żadnych wojen, żeby wyginąć, nas wykończy niski przyrost naturalny. Jeśli rodzą się dzieci, to tylko u polskich emigrantów. Pojechali za chlebem, pracować na Zachód i nie mają warunków do powrotu. Bardzo mnie to martwi. Tym bardziej że Polacy to nie jest martwy naród. Nie gonimy tylko za pieniędzmi. Mamy w sobie też dużo pięknego romantyzmu i odwagi.

Pańscy znajomi nie wracają do Polski?

Mój teść od ćwierć wieku mieszka w Sydney. Kiedyś myślał, że zarobi pieniądze za granicą, wróci do Polski i wybuduje dom pod miastem. A to już nie jest tak. Co zarobisz, to wydasz tam. Coraz trudniej Polakom za granicą inwestować w Polsce. Myśleli, że pobędą tam dwa–trzy lata, odłożą i wrócą, ale to się już nie udaje. Zmieniły się realia. Inny jest przelicznik. Coraz trudniej jest im wrócić. Boją się wrócić do kraju, bo obawiają się, że nie będzie dla nich pracy i szansy na godne życie. Polacy tęsknią za Polską, w której żyliby godnie. Czas zrobić coś, żeby ktoś nami mądrze rządził. Żeby Polska nie marnotrawiła potencjału, który ma.

Niech pan przyzna, że za pana sukcesami stoi żona, która wspiera pana od lat.

Jestem szczęściarzem, bo żona nigdy nie pytała mnie o pieniądze. Kiedy nie mieliśmy pieniędzy, to cała rodzina zrzuciła się na gitarę, na której grałem w Acid Drinkers. Za pieniądze z pierwszej płyty powinniśmy zrobić remont na poddaszu, gdzie mieszkaliśmy, i kupić pralkę, ale żona powiedziała mi: „Wiesz co, pralkę jeszcze kupimy, a z remontem poczekamy. Ja sobie kupię wzmacniacz Marshalla, a ty kupisz sobie kolumnę Marshalla i pozwolę ci grać na moim wzmacniaczu koncerty". To jest ten typ kobiety, która jest cudowna, i warto o tym pisać dużą czcionką. Mam wspaniałe życie dzięki miłości Boga, rodzinie i muzyce. Jestem szczęściarzem. Dziękuję Bogu każdego dnia.

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne