Papierowa miłość

Nie zgadzam się z uczonymi. W miłosnym śpiewniku Petrarki nie słyszę żadnej rozmowy. Jest tylko jej pozór. Przecież nawet nie jesteśmy w stanie namalować jej portretu. Same ogólniki i zachwyty. Nic, co byłoby pożywką dla zmysłów.

Publikacja: 19.07.2014 04:21

Petrarka w purpurze. A gdzie Laura, „cicha jak rybka w stawie”? Czy od początku była tylko figurą re

Petrarka w purpurze. A gdzie Laura, „cicha jak rybka w stawie”? Czy od początku była tylko figurą retoryczną, bezkrwistym pretekstem?

Foto: bridgeman art library

Red

O ustroniu w Arkwie (dzisiejsza Arquá Petrarca), w którym poeta spędził ostatnie cztery lata życia, po raz pierwszy przeczytałem w „Notach historycznych" do „Wędrówek Childe Harolda". „Cztery miesiące przed śmiercią był on w stanie ciągłego osłabienia, a rano 19 lipca 1374 roku znaleziono go nieżywego w krześle, z głową opartą na książce" – opowiada Byron i dodaje, że „krzesło to można do dzisiejszego dnia widzieć śród drogocennych zabytków w Arkwie, które od śmierci tego wielkiego męża były przedmiotem czci nieustannej".

Po czym poeta, niczym Baedeker, dokładnie instruuje, jak się do wioski dostać („trzy mile na prawo od drogi prowadzącej do Rovigo w sercu wzgórz euganejskich"), a także zachęca szczegółowym opisem do przechadzki wśród łąk, ogrodów, wzgórz, załomu skał i jeziora. Na jednym z tych wzgórz stoi dom poety z widokiem na „odległe niwy, gdzie w oddali ponad drzewami morwowymi, festonami wina w jednę zbitymi masę ponad wierzbinami ujrzysz tu i ówdzie strzelające do góry cyprysy i wieże kościołów, aż się oko zgubi gdzieś przy ujściu Padu i na wybrzeżach Adriatyku".

Wielki sarkofag

Nawet myśleć nie chciałem, co naprawdę ujrzę, choć na prowincji we Włoszech kompletne rujnowanie krajobrazu nie jest częste. Angielski podróżnik widział grób otoczony czwórką drzew wawrzynu, które – jak przypuszczał – już wkrótce zasłonią samotnie stojący sarkofag. I narzeka, że to pociągające ustronie nawiedzane jest niestety latem przez osy i szerszenie. Poza tym sporo miejsca poświęca sprostowaniu poglądu, że Petrarca nigdy we Florencji nie był, wymienia wszystkie ówczesne tablice upamiętniające miejsca jego pobytu w Wenecji, Parmie i Pawii, a także wspomina spór w Arezzo dotyczący miejsca urodzin Petrarki (dla jego zakończenia wmurowano odpowiednio wielką tablicę w ścianie domu urodzin poety, aby mieszkańcy pobliskiej Ancizy nie rościli sobie pretensji do nieuzasadnionej chwały).

Dwukrotnie wjeżdżamy do miasteczka, bo znaki jakieś mylne, większość uliczek zamknięta dla ruchu kołowego, a GPS wskazuje niejasno. Chodzi o to, by zniechęcić turystów do wjeżdżania do miasteczka – parking jest u stóp wzgórza – ale nam się strasznie śpieszy. W końcu udaje się zaparkować w pobliżu kościoła i pielgrzymujemy do Jerozolimy poezji. Przed świątynią wielki sarkofag z różowego marmuru. W tablecie mamy wgrane „Wędrówki Childe Harolda" w tłumaczeniu Kasprowicza:

Tutaj grób w Arkwie do góry

wystrzela;

Sarkofag, wsparty na kolumnach,

mieści

Popioły Laury kochanka; czciciela

Jego geniuszu i jego boleści

Ujrzycie tu niejednego. Do cześci

Podniósł on język rodzimy, kraj

zbawił

Od jarzma wrogów – oto jakiej treści

Był jego żywot! Melodiami łzawił

Drzewo imienia lubej i sam siebie

wsławił.

Jest nas pięcioro, więc przepowiednia odnośnie do liczby mnogiej czcicieli by się zgadzała. Zresztą nie jesteśmy sami, choć tłoku nie ma, bo autobus z niemieckimi emerytami właśnie odjechał. Nigdzie nie znalazłem objaśnienia, od jakiegoż to wroga i którą ojczyznę wybawił sławny liryk. Ale podniosły nastrój na pewno jest:

Tu słońce siłą swojego promienia

Dzień każdy w ostateczną uroczystość

zmienia.

Domy poety

Grillujemy się na kamienistych uliczkach rozpalonych słońcem. Idziemy zobaczyć dom i źródło Petrarki, bo – jak pisze Byron – „wszystko tu do niego należy". I czy coś widać z domu? Niestety. Klucząc po miasteczku, zmarnotrawiliśmy cenne minuty. Babsztyl właśnie zamyka furtę i zaprasza za trzy godziny, bo teraz musi się nażreć i poleżeć w cieniu swego chłopa. Wprawdzie – zgodnie z tabliczką – powinna pracować jeszcze dziesięć minut, ale niedokładność czasu interpretowana jest na korzyść pilnującej sanktuarium i jej posiłku. „Nie warto wchodzić na dziesięć minut" – mówi z przekonaniem w języku brytyjskiego lorda. Zamknięte. Nic nie możemy zrobić. Życzę jej po polsku, żeby mąż syfa przyniósł do domu, i uśmiecham się miło. Mówi, że nie rozumie. Więc dodaję w języku Mickiewicza, że może być jeszcze kiła i franca na deser. Dziewczyny trochę się podśmiewają, więc urzędniczka od pilnowania dóbr kultury patrzy nieco podejrzliwie. O wszystko mnie można podejrzewać, ale nie o chrześcijańskie uczucia. Chciałbym być szerszeniem, a najlepiej rojem szerszeni, które latem powinny nawiedzać miasteczko. Co ja bym jej zrobił, wie tylko Feliks Dzierżyński.

Marzenia marzeniami, a tu proza życia. Nie możemy czekać trzech godzin, bo przyjechaliśmy do Rawenny na tydzień, a nie jak Byron na kilka miesięcy. Polski Grand Tour jednak różni się od jego lordowskich możliwości. Musimy dojechać na camping pod Weroną. Z tej złości zapomniałem, że pominęliśmy „źródło Petrarki".

Do Arquá Petrarca przyjeżdżam  kilka miesięcy później, z dziećmi. Po kamiennych schodach wchodzimy na piętro, gdzie znajdują się pokoje, które wolno zwiedzać. Zuzia zagaduje strażnika, Jacek głośno kaszle, aby zagłuszyć trzask migawki aparatu, bo oczywiście nie wolno fotografować. W ogóle niczego nie wolno poza oglądaniem, więc z nabożną czcią patrzymy na drewniany fotel, w którym umarł Francesco. Właściwie jest to niezbyt wygodne krzesło, choć z oparciem i poręczami, ale przecież komfort to idea całkiem świeża.

Co czytał, kiedy umierał? Jan Parandowski, który napisał zbeletryzowany esej biograficzny, twierdzi, że właśnie spełniał marzenie swego życia – czytał „Odyseję". Nie, nie w oryginale. Znajomość greki w zachodniej Europie pojawi się dopiero po upadku Konstantynopola, kiedy setki wykształconych emigrantów zasilą tutejsze uniwersytety. Francesco czyta kiepskie tłumaczenie na łacinę, które gdzieniegdzie poprawia. Księgę przysłał właśnie Leontius Pilatus, Grek z Kalabrii, którego Petrarka przymusił do translatorskiej pracy.

„Z piórem w ręce przebijał się przez tekst biednego Leontiosa, szukając »smaku i zapachu« wielkiej poezji. Przez otwarte okno wchodziła lipcowa noc, ociekając gwiazdami, głośna od żab. Ich rechot mieszał się z gwarem wiecu na Itace. Właśnie zaczynał mówić Lejokritos, syn Euenora, gdy z ręki Petrarki wysunęło się pióro i cieniutką strużką zaznaczyło swój ostatni lot na białej karcie. Tak go znaleziono nazajutrz, 19 lipca 1374 roku, w przeddzień jego siedemdziesiątych urodzin, z głową na otwartej księdze. Było to pragnieniem jego życia, by zakończyć je nad książką z piórem w dłoni. Vivendi scriberendique unus finis (wspólny kres życia i twórczości)".

Parandowski pisze, że później opowiadano inne wersje śmierci poety, z udziałem otaczającej go rodziny i przyjaciół. Jak było naprawdę, nigdy się nie dowiemy, bo dostępna jest nam tylko rzeczywistość wyobrażona. Czyż polski pisarz nie stosuje techniki, jakby osobiście słyszał rechot żab za oknem? A skąd wie, że były żaby? Bo zachowały się liczne listy Petrarki do księcia Parmy, aby osuszył niezdrowe błota. Tak więc żaby są prawdziwe, choć tylko prawdopodobne. Umarli, nawet ci otoczeni za życia najżywszą miłością i troską, kiedy już zostawią wszystko na tej ziemi, stają się dziwnie nieuchwytni, jakby zmniejszają się do wielkości liter, którymi zapisujemy ich imiona.

A kiedy nie ma już ludzi, którzy mogą odtworzyć pod zamkniętą powieką owal ich twarzy, charakterystyczny błysk oka czy lekkie skrzywienie warg, wtedy zostają już tylko sprzęty, takie jak to niezbyt wygodne krzesło czy kominek z wymalowaną Kleopatrą. Piękna królowa Egiptu przykłada do nagich piersi dwa węże. Broczy krwią, ale twarz ma spokojną. Nie drgnie jej powieka ani nawet żadna perła wpleciona w kunsztowną fryzurę. Jasne ciało, które uwiodło Cezara i Marka Antoniusza, wyraziście „rozlśnione" na tle ciemnych liści drzew, a w dali majaczy nadbrzeżny pejzaż, który powinien być Aleksandrią.

A cóż więcej może jeszcze pozostać po siedmiu wiekach? Kilka innych fresków. Na nich poeta, Laura, jakieś postacie. Sceny bardziej przypominają „Boską komedię" Dantego, ale jeśli tak, to nie mogły zostać namalowane za życia Franciszka, bo był o wielkiego poprzednika zazdrosny i nawet twierdził, że „Boskiej" nigdy nie przeczytał w całości. Wnętrze domu trochę zbyt renesansowe jak na człowieka, który uwielbiał Giotta i przyjaźnił się z Simone Martini.

Nagle sobie uświadamiam, że według Parandowskiego dom był z drewna, choć podmurowany, niemal jak w „Panu Tadeuszu", piętrowy, bo na dole mieszkała córka z mężem i dorastającą Elettą – największą radością dziadka. Na piętrze mieszkał sam poeta. Tu miał bibliotekę i izby dla sekretarzy. A więc budynek pochodzi z czasów późniejszych! Wkrada się podejrzenie: czy tych kilka pokazywanych sprzętów to oryginały? A może Parandowski coś przeinaczył lub sfabularyzował? Na szczęście tkliwość dla poety rodzi się przede wszystkim z tego, co napisał. Co do willi, to jej widok nie zmienił się od czasów romantycznych, sądząc po XIX-wiecznych rycinach.

Miłość w Awinionie

Jak się kochać, to tylko w Awinionie. Specjalnie przyjechałem z żoną, bo po 20 latach miłość wymaga wsparcia. Są tacy, co wybierają psychoterapię, jak Woody Allen, ale my wolimy metody tradycyjne: podróże z dziećmi. Kościół św. Klary niestety nie istnieje, a to tutaj wydarzyła się sławna na siedem stuleci miłość od pierwszego wejrzenia, aby trwać do dzisiaj w sercach wszystkich, którzy jeszcze czytają wiersze. Sonety Petrarki zawierają mnóstwo komunikatów jak z pola bitwy:

Rok tysiąc trzysta dwadzieścia i

siedem,

Dzień szósty kwietnia o rannej

godzinie

Wszedłem w labirynt, dotąd nie

wyszedłem.

W tak lakoniczny sposób przełożył początek wielkiej miłości Jalu Kurek, lewicowy pisarz i półgóral, wykształcony przed II wojną światową nie tylko w Krakowie, lecz także w Neapolu. Ten człowiek artystycznej awangardy, który w czasach stalinowskich nie bardzo miał wenę do pisania ód na cześć słoneczka światowego proletariatu, wolał zająć się tłumaczeniem „Sonetów", w których gwiazdą dzienną była niezidentyfikowana piękność z Awinionu. To wielkie szczęście, że do tej roboty wziął się wyznawca formalnego nowatorstwa, przyjaciel Marinettiego, zwolennik zwięzłej oszczędności słowa i powściągliwości w wyrażaniu uczuć. Dzięki temu zbiegowi okoliczności otrzymaliśmy nowoczesne wiersze o miłości rodem z XX wieku, bez dziwacznej składni, słownych archaizmów, a za to z oddaniem kunsztu poetyckiego Petrarki, w którym równie ważne jak uczucia są konstrukcja sonetu i rozumna kontrola słowa. Ta liryka nie jest łzawa i sentymentalna, choć poeta płacze na potęgę i żałośnie skarży się światu.

Miłość – jak wiemy dzięki poetom – znienacka wodzi na pokuszenie. Pobożny papieski urzędnik śpieszył na nabożeństwo, niczego nie przeczuwając:

Był to dzień, w którym przez mękę

Chrystusa

Słońce ściemniło swój blask z żalu za

Nim,

Gdy, niebacznego, mnie zwiodła

pokusa,

Gdy mnie twe oczy spętały, o pani.

Czas mi się groźny nie wydawał

wcale

Dla niebezpieczeństw miłości, dla

klęski,

Więc szedłem pewnie, śmiało i

zuchwale.

Tak się rozpoczął mój żywot

męczeński.

Z tą pobożnością to może przesadziłem. Nie tylko dlatego, że nie on jeden rozglądał się w kościele rozproszony urodą dobrych chrześcijanek – wszak piękno duszy powinno jaśnieć na twarzy. Grzmieli przeciw niewieścim powabom średniowieczni kaznodzieje mizoginii a i mój katecheta kazał chłopcom i dziewczynom stać w osobnych nawach. Widać, że człek doświadczony. Podanie dokładnych okoliczności jest, prawdę mówiąc, raczej argumentem przeciw istnieniu Laury. Kościół jako miejsce, a Wielki Piątek jako czas akcji wprowadza neoplatońską teorię uczuć, w której na pierwszy plan wysuwa się opozycja miłości ziemskiej i miłości do Boga, nie mówiąc już o pretekście do subtelnych rozważań filozoficznych. I rodzi się paralela między liturgią kościelną a liturgią kochania. Właściwie to papieski klerk dość bezceremonialnie, a nawet bezbożnie sobie poczyna, porównując niejako Mękę z męką swojej miłości...

Zresztą co tam Platon i jego późnośredniowieczne odczytanie. Absolwent sławnego uniwersytetu z pobliskiego Montpellier (a także Bolonii) dobrze znał Owidiusza i pozostałą klasyczną literaturę erotyczną. Jego retoryka jest nienaganna. Ponad 300 sonetów – tyle, ile rok dni liczy – śmiało korzysta z wyrafinowanej tradycji, a przede wszystkim bawi mnożeniem paradoksów, oksymoronów i antytez, z których garściami korzystali poeci nie tylko baroku, lecz także skromniejszych stylistycznie epok:

Kiedy wspominam i miejsce, i porę,

Gdzie zatraciłem siebie, gdy

wspominam

Pęta miłosne, w których każda

gorycz

Była słodyczą, radość – łez

przyczyną,

Szczęśliwy jestem, bo w sercu mam

ogień.

[...]

Tak mi jest jasno, tak mi w piersiach

gore,

Że pamięć moja, czuła na ból serca,

Znów mi wskazuje to miejsce i porę.

Słyszycie Mickiewicza? Wieszcz za młodu wyśpiewał Marylkę na podobieństwo Laury. A ostatnia zwrotka na pewno towarzyszyła mu na Krymie, a właściwie w Moskwie, bo „Sonety krymskie" pisał głównie po powrocie. Mam przy sobie kilka sonetów do Laury, bo „kto chce poznać poetę, powinien poznać jego kraj". Więc czytam je żonie, ale bez większego powodzenia, bo czy to są wiersze dla żon? Gdzie jest poezja, która nie roztrząsa drżenia pożądania i ambicji zdobywcy, lecz uczy, jak się zaprzyjaźnić z ukochaną i jak z nią rozmawiać? Był taki mistrz, nazywał się stary Gałczyński.

Dialogi poetów

Petrarka śpiewa o Laurze żywej i umarłej lub rozmawia z żywymi i zmarłymi. Jego twórczość, jak twierdzą uczeni, polega na nieustannym dialogu. Jest spragniony towarzystwa i rozmowy. Pisze listy, także do zaprzeszłych, jak Cyceron, używając oczywiście nie gminnego języka swych sonetów i piosneczek, ale klasycznej łaciny: „Marce Tulii, lamentum audi ubicumque es" (Marku Tuliuszu, wysłuchaj płaczu mego, gdzieśkolwiek jest!). Jan Kochanowski w 300 lat później zwróci się tak do ukochanej Urszulki: „Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest, lituj mej żałości".

Nie zgadzam się z uczonymi. W miłosnym śpiewniku Petrarki nie słyszę żadnej rozmowy. Jest tylko jej pozór. Dialogi w literaturze bywają prawdziwe i udawane. Rozmawiają ze sobą Tristan i Izolda i nie są to dworne konwersacje, lecz namiętne wybuchy, gdzie ciało gore, nie tylko dusza. Romeo słucha się Julii, co oczywiste, bo jest od niego o wiele dojrzalsza i wie, czego chce, a on jest zaledwie chłopaczkiem wodzonym za nos przez 14-letnią, ale już dorosłą kobietę. Heloiza odpowiada na listy Abelarda tym łatwiej, że nie jest postacią fikcyjną i może chwycić za pióro, a zresztą jest intelektualistką jak jej ukochany, a nie gęsią analfabetką. A Laura?

Laura jest cicha niczym rybka w stawie, a jeśli dopuszczona do głosu parę razy – to w sposób niezbyt przekonujący. Laura nie tylko milczy, ale – prawdę mówiąc – jej nie ma. Cóż my w ogóle o niej wiemy? Jest jak Aldona – „wieża śpiewająca" z „Konrada Wallenroda". Nie ma co sarkać na podejrzliwych nikczemników jak ja, którzy dopuszczają możliwość nieistnienia bohaterki... Przecież nawet nie jesteśmy w stanie namalować jej portretu. Same ogólniki i zachwyty. Mizeria konkretów. Nic, co byłoby pożywką dla zmysłów. Nawet nie znamy barwy jej oczu, o których światłości tyle mowa, a kolor jej włosów jest po prostu poetyckim standardem, jak temat w jazzie. W poezji trubadurów, z której korzysta także Petrarka, piękność musiała być blondi jak w amerykańskiej high school, bo inaczej nie mogłaby zostać cheerleaderką:

Były to włosy złote, rozpuszczone

W tysiącu słodkich loków, krętych,

jasnych,

Światło wspaniałe drgało

rozelśnione

W oczach przepięknych, które dziś

przygasły.

Wybaczcie, zakochani! Laury nigdy nie było, a nawet jeśli, to jej realne istnienie zostało pozbawione znaczenia. W „Sonetach" jest zaledwie pretekstem do coraz to nowych popisów poetyckiej inwencji. Jest bezkrwistym obrazkiem i niemową. Winien jest sam poeta, który – jeśli się do niej zwraca – to jak dziad do obrazu, a obraz do niego ani razu, aby przysłowie powiedziało prawdę. A już na pewno nie wolno brać za dobrą monetę zapewnień, że pisze swe piosneczki nie z miłości własnej, lecz dla chwały ukochanej:

Mój cel jedyny tkwił w tym, by choć

mały

Upust dać sercu, co z boleści kona,

W jaki bądź sposób, nie dla próżnej

chwały.

Płaczu szukałem, a nie sławy z

płaczu.

Petrarka łże jak Szekspir, inny twórca sonetów, który bezczelnie obiecuje bezimiennej (tak!) ukochanej, że ją unieśmiertelni, a nawet imienia jej nie raczył wymyślić, nie mówiąc już o użyciu prawdziwego, niechby pierwszego z brzegu. Stratfordczyk pewnie ten sam sonet darował kilku pięknościom jednocześnie, a każda się dała nabrać (aby nie wyjść na zbyt nowoczesnego przemilczę, że niektóre sonety Szekspira napisane zostały dla chłopca...). Mało który poeta przyzna, że aby tworzyć sztukę, musi nabrać dystansu do przedmiotu miłości. Sztuka, nawet przedstawiająca szczere uczucie, musi być sztuczna... Gdy jest tylko zapisem uczuć, to najczęściej staje się grafomanią. Miłosz w przypływie starczej szczerości w poemacie „Orfeusz i Eurydyka" wyzna po śmierci Carol:

Pamiętał jej słowa: „Jesteś dobrym

człowiekiem".

Nie bardzo w to wierzył. Liryczni

poeci

Mają zwykle, jak wiedział, zimne

serca.

To niemal warunek. Doskonałość

sztuki

Otrzymuje się w zamian za takie

kalectwo.

Nie mogę myśleć o Petrarce bez Mickiewicza, a o Laurze bez Maryli. Wierzę Rymkiewiczowi, kiedy w zapomnianej dziś książce „Żmut" opowiada, jak to młody poeta – inaczej niż w szkole! – nie poznał żadnej panny Wereszczakówny, lecz jedynie panią Puttkamerową, z której uczynił boginkę niespełnionej miłości (o pozamałżeńskiej konsumpcji też pikantne niedyskrecje; polecam!). Świadomi tej mistyfikacji mieli być jego najbliżsi przyjaciele – filomaci. Starzy konspiratorzy wyszkoleni na przechytrzaniu Nowosilcowa do końca życia podtrzymywali mit założycielski polskiego romantyzmu. No bo jak tu wpleść w podniosłą legendę nieszczęśliwej miłości zwyczajny pozamałżeński romans i nieślubne dziecko albo – nie daj Bóg! – niezwykle cielesną panią Kozłowską, aptekarzową, miłą sercu ubogiego nauczyciela? Może sobie Odyniec pisać, że Kozłowska ma „ciało jak Wenera", a i tak z niej bogini poezji nie uczyni. Aptekarzowa z Kowna z lewatywą w ręce jako Muza?! Rozpacz. Ohyda nie do zniesienia. To już lepiej naśladować Amazonkę łez wylewaną przez 700 lat z oczu Francesca Petrarki.

Autor jest eseistą i wydawcą. Studiował fizykę, polonistykę i filozofię na UJ. W PRL był działaczem opozycyjnym, jednym z założycieli Studenckiego Komitetu Solidarności w Krakowie, redaktorem „Tygodnika Solidarność". Obecnie jest wydawcą serii „Biblioteka Pana Cogito"

O ustroniu w Arkwie (dzisiejsza Arquá Petrarca), w którym poeta spędził ostatnie cztery lata życia, po raz pierwszy przeczytałem w „Notach historycznych" do „Wędrówek Childe Harolda". „Cztery miesiące przed śmiercią był on w stanie ciągłego osłabienia, a rano 19 lipca 1374 roku znaleziono go nieżywego w krześle, z głową opartą na książce" – opowiada Byron i dodaje, że „krzesło to można do dzisiejszego dnia widzieć śród drogocennych zabytków w Arkwie, które od śmierci tego wielkiego męża były przedmiotem czci nieustannej".

Po czym poeta, niczym Baedeker, dokładnie instruuje, jak się do wioski dostać („trzy mile na prawo od drogi prowadzącej do Rovigo w sercu wzgórz euganejskich"), a także zachęca szczegółowym opisem do przechadzki wśród łąk, ogrodów, wzgórz, załomu skał i jeziora. Na jednym z tych wzgórz stoi dom poety z widokiem na „odległe niwy, gdzie w oddali ponad drzewami morwowymi, festonami wina w jednę zbitymi masę ponad wierzbinami ujrzysz tu i ówdzie strzelające do góry cyprysy i wieże kościołów, aż się oko zgubi gdzieś przy ujściu Padu i na wybrzeżach Adriatyku".

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał