I tak z reakcji wynikało, że polscy konserwatyści czy szerzej prawicowcy naprawdę wierzą w to, że ambasador USA w kwestii postulatów LGBT prezentuje wyłącznie samą siebie, bo przecież Donald Trump jest porządnym konserwatystą, i gdy tylko dowie się o tym, co ona wygaduje, natychmiast ją odwoła. Jeśli zaś jeszcze tego nie zrobił, to zapewne dlatego, że jakieś straszliwe lobby mu to uniemożliwia. W rzeczywistości w kwestiach postulatów LGBTQ+ Donald Trump, nawet jeśli jest nieco ostrożniejszy niż Joe Biden (o innych demokratach nie wspominając), ma generalnie poglądy nazywane w Polsce liberalnymi. Ambasady Stanów Zjednoczonych za jego prezydentury obchodziły miesiące dumy gejowskiej, a on sam jest reklamowany przez niektórych działaczy środowisk LGBTQ+ jako najbardziej progejowski prezydent w historii USA. I nic nie wskazuje na to, by tylko udawał takie poglądy. One są po prostu jego. Nic w tym zresztą zaskakującego, bo takie same lub nawet bardziej radykalne poglądy wyznaje rzesza polityków Partii Republikańskiej, a ta sfera została w polityce amerykańskiej wypchnięta z przestrzeni sporu i zaakceptowana. Oczywiście, istnieją po prawej stronie środowiska, które nie podzielają owego stanowiska, ale są one już w tej chwili w mniejszości. Populiści prawicowi, chadecy, a nawet konserwatyści na Zachodzie w większości prezentują identyczne z Trumpem opinie, i czy się nam to podoba, czy nie, powinniśmy o tym pamiętać.