Na okładce amerykańskiego wydania książki „Prawy umysł" zamiast jednej z liter widnieje wyprostowany środkowy palec uniesiony w obscenicznym geście. Komu lub czemu autor pokazuje tzw. faka, nie jest jasne, ale wystarczy już lektura noty o pracy Jonathana Haidta i jej podtytuł („Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka?"), by przypisać owemu gestowi kilka znaczeń. Na przykład takie, że prawica i lewica, liberałowie i konserwatyści, tak właśnie się traktują, nie potrafiąc uznać swoich racji i nie rozumiejąc, jak głębokie są przyczyny światopoglądowych podziałów. Albo taki, że racjonalny umysł, chcąc okiełznać intuicje moralne, spotyka się z podobną reakcją. Czy taki wreszcie, że sam autor – naukowiec, typowy amerykański jajogłowy liberał – pokazuje środkowy palec ludziom o podobnych poglądach, którym się wydaje, że ich ideowi przeciwnicy są pozbawionymi mózgów troglodytami.
Wszystkie te interpretacje są w jakimś stopniu uzasadnione, dlatego nie powinno dziwić, że w Stanach Zjednoczonych książka wywołała burzliwą debatę, stała się bestsellerem „New York Timesa" i ważnym argumentem w tamtejszych wojnach kulturowych, jak nazywa się za oceanem światopoglądowy spór konserwatystów z lewicą. Jednak decyzja polskiego wydawcy, by okładkę zilustrować pęknięciem, wydaje się zrozumiała, „Prawy umysł" jest książką głęboko wpisaną w wewnątrzamerykańskie spory i odwołującą się do nich w sposób bezpośredni. Dla nas płyną z tej lektury niezwykle ciekawe wnioski, ale polscy czytelnicy muszą je sobie dopowiedzieć.
Socjobiolodzy i faszyści
Dlaczego praca Jonathana Haidta wzbudza takie emocje i zainteresowanie? Przede wszystkim z tego powodu, że autor wybrał się na ziemię niczyją. Zastosował narzędzia nauki do zbadania moralności i polityki. I zrobił to z bardzo ciekawym, nieoczywistym skutkiem. Należy też zaznaczyć, że mamy do czynienia z nie byle kim. Haidt to jeden z najbardziej znanych i wpływowych intelektualistów naszych czasów (m.in. według prestiżowego magazynu „Foreign Policy"). To autor głośnej książki „Szczęście" i twórca przełomowej teorii łączącej psychologię ewolucyjną ze społeczną, a na dokładkę z etyką, bo zastosował ją do badania moralności. Brzmi niejasno? Może, ale łatwo da się wytłumaczyć.
Otóż, analizując źródła moralności, Haidt doszedł do wniosku, że rację miał, nazywany z tego powodu faszystą, wybitny psycholog Edward O. Wilson. W głośnej książce „Socjobiologia" dowodził on, że nasze zachowania mają często biologiczne uzasadnienia. Mówiąc najprościej, że istnieje coś takiego jak natura ludzka, której granic nie możemy przekroczyć, bo wykształciliśmy ją w drodze ewolucji, i nie jest tego w stanie zmienić wychowanie ani inżynieria społeczna. Stosuje się to zarówno do instytucji społecznych, jak i naszych własnych możliwości.
Tę niekontrowersyjną z pozoru teorię na opanowanych przez lewicę anglosaskich uniwersytetach kontestowano w sposób niezwykle gwałtowny. Dlatego oczywiście, że wielu ludzi wierzyło (i wciąż wierzy) w postęp społeczny, co ma źródło choćby w naukach Marksa. Tymczasem Wilson dostarczał całkiem przekonujących argumentów, że nic takiego nie istnieje, a jeśli jakieś zasadnicze zmiany są możliwe, to tylko w takim wypadku, gdy nasz gatunek w tę stronę wyewoluuje, co zajmie wiele dziesiątków tysięcy lat. Haidt wyciągnął z prac wielkiego psychologa ewolucyjnego wniosek znany z filozofii Davida Hume'a. Ten mianowicie, że „rozum jest sługą namiętności", czyli – przekładając to na język etyki – że intuicje moralne są wcześniejsze niż ich uzasadnienia. To znaczy, że niektóre zachowania uznajemy za złe czy niewłaściwe na zasadzie odruchu. Ale nie wszyscy w jednakowym stopniu.