Otóż partia rządząca jest ugrupowaniem ludzi sytych i zadowolonych, zamieszkujących nowoczesne osiedla na warszawskim Wilanowie, żywiących się ośmiorniczkami oraz – co w tym przypadku najważniejsze – zmotoryzowanych.
Kluczem do świata wyborców owej partii jest samochód, którym można zaparkować na podziemnym parkingu pod biurowcem, przed ekskluzywną restauracją czy koło sklepu z drogimi winami. To może być skromna biała toyota yaris albo wypasione porsche cayenne. Bez znaczenia, bo, wbrew pozorom, auto dla tej grupy to nie symbol materialnego statusu, ale stylu życia, wygody i komfortu. Samochód zaspokaja najbardziej podstawowe potrzeby, jest równie niezbędny jak ciepła woda w kranie lub poranna kawa ze Starbucksa. Codzienne korzystanie z auta jest więc oczywistą oczywistością.
Jakiż musiał być szok wspomnianej grupy społecznej, gdy głównym politycznym celem wielbionej przez nich władzy okazała się... walka z motoryzacją.