Zrealizowana przez Muzeum Gdańska wraz z Muzeum II Wojny Światowej wystawa „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy” stała się okazją do żywej, a nawet zapalczywej dyskusji na temat losów Polaków wcielonych w czasie II wojny światowej do Wehrmachtu. Równocześnie wpisuje się ona w szerszą debatę na temat polityki historycznej.
Prawica alarmuje, że ekspozycja rehabilituje żołnierzy Wehrmachtu, a liberałowie i lewica bronią prawa mieszkańców Pomorza do odrębnej regionalnej pamięci historycznej. Bez wątpienia godna uszanowania jest pamięć o tych, którzy przymusowo zostali wcieleni do Wehrmachtu, a potem często ryzykowali śmierć, dezerterując z armii niemieckiej, albo zaciągnęli się z obozów jenieckich w szeregi II Korpusu czy 1. Dywizji Pancernej. Jednak czy wystawa nie zmiękcza złowrogiego skojarzenia, jakie słusznie budzi w nas słowo „Wehrmacht”? Tego wyrazem jest nie tylko tytuł, ale – na co zwrócił uwagę publicysta „Christianistas” Piotr Chrzanowski – jeszcze bardziej podtytuł wystawy mówiący o „mieszkańcach Pomorza” a nie o Polakach, co rozszerza zakres pojęcia „nasi chłopcy” poza grupę tych, którzy wcielenie do niemieckiej armii traktowali jako przymus i represję.