Ze wszystkich wielkich słów, które padły z ust premiera, gdy ogłaszał radykalną rekonstrukcję swojego rządu, te najlepiej oddają kryzys, w jakim na własne życzenie znalazła się dowodzona przez niego koalicja rządowa. Cóż to bowiem za zdarzenie wstrząsnęło sceną polityczną tak bardzo, że trzeba się ogarniać, a do tego ogarnięcia niezbędna jest wymiana połowy rządu? Sama zamiana jednego opozycyjnego prezydenta na innego opozycyjnego prezydenta nie powinna być aż takim wstrząsem dla premiera, który obejmując władzę, wiedział, że będzie się nią dzielić z wrogim prezydentem. A jako doświadczony polityk musiał brać pod uwagę przegraną swojego kandydata w wyborach prezydenckich. Jeśli po półtora roku markowania rządzenia w bezradnym oczekiwaniu na wygranie prezydentury, bez której nie umie skutecznie wykorzystać tej władzy, którą od wyborców dostał, premier wymienia połowę rządu i zapowiada, że teraz to już na pewno zabiorą się do pracy, to z morale w obozie władzy musi być naprawdę źle. A premier zdaje się nie mieć pomysłu, jak to zmienić.
Z pewnością nastrojów nie poprawi sama wymiana ministrów, jeśli nie będzie temu towarzyszyć radykalna zmiana sposobu rządzenia. Pytanie, czy Donald Tusk jest jeszcze do tego emocjonalnie i intelektualnie zdolny, jeśli nie bardzo rozumie ani dlaczego w 2023 r. wygrał, ani dlaczego w 2025 r. przegrał. Najsłabszym ogniwem rządu jest dzisiaj premier, który nie ma pomysłu na rządzenie będące czymś więcej niż jałowym politycznym sporem, z którego dla obywateli nic nie wynika.
Czytaj więcej
Współtwórczyni inicjatywy obywatelskiej "Wolne Sądy", mec. Sylwia Gregorczyk-Abram, ma objąć funk...
Zamiana Bodnara na Żurka to więcej tego samego, ale w wykonaniu kogoś, kto się nawet dobrze nie zapowiada
Życzę nowemu rządowi jak najlepiej, bo Polski nie stać na marnowanie kolejnych miesięcy z rządem, któremu najlepiej wychodzi wskazywanie winnych, dlaczego mu nic nie wychodzi. Nie stać jej też na władzę, która do wyborów będzie już tylko trwać, konsekwentnie pracując na większość konstytucyjną dla coraz bardziej radykalizującej się prawicy. Niestety, mam wrażenie, że premier albo nadal nic nie rozumie, albo mu już całkiem nie zależy. Zamiana Adama Bodnara na Waldemara Żurka to jeszcze więcej tego, co było, ale tym razem w wykonaniu kogoś, kto się nawet dobrze nie zapowiada. Adam Bodnar jako polityk był moim największym rozczarowaniem, ale to dlatego, że wcześniej jako rzecznik praw obywatelskich był wielką nadzieją. Liczyłam, że będzie przeciwieństwem Zbigniewa Ziobry, a okazało się, że jego ministerialne ambicje ograniczają się do obsługiwania politycznych potrzeb władzy i emocjonalnych potrzeb jej najbardziej radykalnego elektoratu. Adam Bodnar solidnie zapracował na swoją dymisję, rozczarowując i tych, którzy liczyli na reformy, i tych, którym w zupełności wystarczyłyby rozliczenia, bo nie dowiózł ani jednych, ani drugich. Zastąpienie go sędzią Waldemarem Żurkiem świadczy jednak o tym, że premier prawdopodobnie nadal nie rozumie, dlaczego polityczna misja Bodnara skończyła się porażką i wysyła z dokładnie tą samą misją Żurka, który wyłoży się dokładnie na tych samych od zawsze nierealnych oczekiwaniach. A przy tym przez resztę kadencji będzie się uczył urzędu i układał go od nowa, bo nie ma żadnych wcześniejszych doświadczeń, dających nadzieję, że teraz będzie i sprawnie, i skutecznie. Jeśli premier i fetujący nowego ministra „Silni Razem” liczą, że Żurek „jakoś” zatrzyma zaprzysiężenie Karola Nawrockiego, a potem wsadzi połowę PiS-u, to są na najlepszej drodze do przeżycia ponownie tego samego rozczarowania, gdy znowu okaże się, że pewne rzeczy są po prostu niemożliwe, a odpowiedzialny lider powinien umieć zarządzać nierealnymi oczekiwaniami, zamiast podtrzymywać w elektoracie złudzenie, że problemem jest ten czy inny wykonawca.