Kataryna: Piekło zerwanego kompromisu aborcyjnego

Walka środowisk proaborcyjnych o legalizację aborcji szybko przeszła z etapu „nikt nie mówi, że aborcja jest dobra” do etapu „niech nikt nie mówi, że aborcja jest zła”.

Publikacja: 16.05.2024 17:26

Prawa do mówienia o płodzie jak o farszu na pierogi postępowa lewica będzie bronić jak niepodległośc

Prawa do mówienia o płodzie jak o farszu na pierogi postępowa lewica będzie bronić jak niepodległości. Na zdjęciu: XXV Warszawska Manifa, 10 marca 2024 r.

Foto: Paweł Wodzyński/East News

Temat aborcji nie ma swojej czerwonej linii, która rozgranicza opinie na słuszne i niesłuszne; głupie i mądre. Byłbym ostatnim człowiekiem, który lekceważyłby wątpliwości moralne, etyczne ludzi, także jeśli chodzi o temat dozwolonej aborcji wobec płodu uszkodzonego czy zagrożonego nieuleczalną chorobą. (…) Wiem tylko tyle, że aborcja sama w sobie nie jest czymś pożądanym. Przerywanie ciąży, nawet jeśli jest trudną decyzją, w sprzyjających dla aborcji warunkach staje się najpowszechniejszym środkiem antykoncepcyjnym. Jeśli warunki będą takie, że każdy będzie mógł przerywać ciążę na życzenie, to możemy wrócić do tego złego okresu, kiedy aborcja była metodą antykoncepcyjną. Tak było w Związku Sowieckim i PRL”.

W takim tonie wypowiadał się Donald Tusk pod koniec swoich pierwszych rządów, czyli niewiele ponad dziesięć lat temu. Wtedy jeszcze rozumiał moralny aspekt przerywania ciąży, szanował odmienne wrażliwości i dostrzegał potencjalne zagrożenia związane z przywróceniem aborcji na życzenie. Obiecywał nawet, że w tej i innych w sprawach światopoglądowych nie będzie wprowadzał dyscypliny partyjnej, bo nie chce nikomu łamać kręgosłupów, a rolą rządu nie jest „stawanie na czele rewolucji czy kontrrewolucji obyczajowej”. Co się zmieniło, że po zaledwie dwóch kadencjach w poczekalni do władzy powracający do niej Tusk to właśnie aborcję na życzenie uczynił jedną ze swoich sztandarowych obietnic, wymuszając groźbami na politykach swojej partii głosowanie pod dyktando środowisk proaborcyjnych, a nie własnego sumienia, gdy nawet w sprawach dużo mniej kontrowersyjnych i moralnie neutralnych nie ma aż takiej determinacji do forsowania przedwyborczej agendy? Czy to, co obserwujemy u Donalda Tuska, to tylko zmiana jego stanowiska w sprawie aborcji, czy zmiana poglądów na nią?

Czytaj więcej

Kataryna: Donald Tusk ma focha, bo zdążył się rozczarować własnym elektoratem

Aborcja stała się neutralna moralnie

Osobiście nie wykluczam, że prywatne poglądy Donalda Tuska na aborcję wcale się nie zmieniły – po prostu mniej je eksponuje, zrozumiawszy, że po umownej „jego stronie” nie ma już przyzwolenia na podnoszenie w dyskusji o aborcji wątpliwości etycznych. Środowiska proaborcyjne dawno przestały ograniczać się do żądania zmian w systemie prawnym i konsekwentnie próbują wymuszać zmianę systemu wartości, w którym do tej pory nawet zwolennicy liberalizacji aborcji zazwyczaj uzupełniali swoje postulaty o zapewnienia, że wcale nie są za aborcją, tylko za wyborem, że nikt aborcji nie chce, że to zawsze jest dramatyczna decyzja, ale po prostu czasami kobieta ma ważne powody, a w ogóle to sam termin aborcja „na życzenie” jest nietrafiony, bo tylko banalizuje problem i sugeruje zbyt lekkie podejście do bardzo trudnego tematu… A teraz tak wypowiadają się np. fundacja Dziewuchy Dziewuchom: „Tekst »wspieram, ale sama nigdy nie zrobiłabym aborcji« akcentuje, że aborcje to coś złego, coś, czego należy unikać, coś, czego powinno być jak najmniej. Co tak naprawdę chcesz powiedzieć, mówiąc to zdanie? Czy przypadkiem nie chodzi o ochronę siebie przed oceną innych?”.

Walka środowisk proaborcyjnych o legalizację aborcji szybko przeszła z etapu „nikt nie mówi, że aborcja jest dobra” do etapu „niech nikt nie mówi, że aborcja jest zła” i wymuszania powstrzymania się od moralnych ocen aborcji niezależnie od tego, co było jej powodem i w którym momencie ciąży została dokonana. Ma być bowiem moralnie neutralna, nawet jeśli ciąża jest już tak zaawansowana, że dziecko jest zdolne do samodzielnego życia poza organizmem matki. Bo to ciągle „płód” i prawa do mówienia o nim jak o farszu na pierogi postępowa lewica będzie bronić jak niepodległości.

Lobbystki z Aborcyjnego Dream Teamu piszą, że „aborcja jest jedną z metod kontroli płodności, tak samo ważną jak antykoncepcja i nie ma powodu, by politycy, medycyna czy rynek narzucały nam, jaki jest lepszy sposób ochrony przed niechcianą ciążą”, a osobom, które może nawet popierają prawo do przerywania ciąży w pewnych okolicznościach, ale mają przy tym czelność dodać, że same by się aborcji nie poddały, odbiera się prawo występowania jako zwolenniczka wyboru. W ciągu kilku lat środowiska prochoice przeszły od walki o prawo do aborcji do walki z prawem do jej moralnego wartościowania. I jest to zmiana dużo bardziej istotna niż jakakolwiek inna, o bardziej politycznym charakterze, bo zasadniczo zmienia całą dyskusję, wyjmując ją z porządku moralnego.

Na zmiany w prawie aborcyjnym poczekamy jeszcze przynajmniej rok, a jeśli kampania prezydencka przyniesie jakąś trudną dziś do wyobrażenia niespodziankę – być może o jedną kadencję dłużej. Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że liberalizacja jest tylko kwestią czasu i to liczonego raczej w miesiącach niż w latach. Nie mam zresztą wcale pewności, że środowiska proaborcyjne zatrzymają się na postulacie darmowej aborcji na życzenie do 12. tygodnia ciąży. Aborcyjny Dream Team (zawsze mam ciarki przy tej nazwie, ale ona też dobrze ilustruje, jak głębokie przewartościowanie od kilku lat ma miejsce) chwalił się, że przez dwa lata od aborcyjnego wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r. pomógł w przeprowadzeniu 44 tys. aborcji, w tym także w drugim i trzecim trymestrze ciąży. Najstarsza przerwana z pomocą aktywistek ciąża miała 37 tygodni, najmłodsza przerywająca ciążę matka – 14 lat.

I nie, te przechwałki o zabiciu dziecka na trzy tygodnie przed planowanym terminem porodu nie doczekały się niczego poza pochwałami dla przedsiębiorczych aborcjonistek. Nikt też nie dociekał, czy o przerwaniu ciąży u 14-letniego dziecka wiedzieli jego rodzice, a także – czy jeśli odbywało się ono za zgodą rodziców, to czy małoletnia dziewczynka nie została przez nich do aborcji zmuszona, tak jak kiedyś „Agata”, której sprawa była jedną z bardziej spektakularnych okołoaborcyjnych manipulacji.

Nawiasem mówiąc, przed zaostrzeniem przepisów przez Trybunał Konstytucyjny ciężkie wady płodu były przesłanką do aborcji bez żadnego limitu wieku. Ustawa mówiła tylko, że zabić w fazie prenatalnej dziecko można wyłącznie do czasu, aż osiągnie zdolność do życia poza organizmem matki. Jeśli więc takie dziecko miało pecha i zostało za późno skierowane na zbawienną aborcję mającą uchronić je przed „złym urodzeniem” i trudnym życiem, konało w męczarniach po sztucznie wywołanym porodzie. Bo polskie prawo dopuszczało co prawda zabicie w łonie matki dziecka prawie dojrzałego, ale jeśli to dziecko swoją nieudaną (z perspektywy matki i lekarza) aborcję przeżyło, nie można już było jej „dokończyć”, bo magicznie zostawało człowiekiem. Najdłuższa odnotowana w Polsce agonia takiego malucha trwała aż 29 dni, bo dziewczynka z zespołem Downa była na tyle silna, że zaskoczyła nawet lekarzy, którzy ratowali jej życie.

Czytaj więcej

List o. Wiśniewskiego do Donalda Tuska: Zaproponowanie tylko aborcji jest nieludzkie

Każdy powód aborcji okazuje się tak samo dobry

W Polsce kilka lat temu takie przypadki jeszcze szokowały (choć nigdy nie były powodem moralnych dylematów aborcyjnych aktywistek), ale już na przykład w Kanadzie tak właśnie wygląda „wolny wybór”. Można oczywiście próbować upychać po kieszeniach moralne dylematy, ale one są i nie znikają magicznie od zaklęć o „prawie wyboru”. Bo nawet wybór rzadko jest moralnie neutralny. My tymczasem zupełnie niepostrzeżenie znaleźliśmy się w miejscu, w którym nawet niekwestionowana ikona „uśmiechniętej Polski” nie może sobie pozwolić na podzielenie się swoimi poglądami, jeśli sprawiają zbyt duży dyskomfort. Gdy po wyroku Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Owsiak ośmielił się okrasić swój sprzeciw całkiem niewinnym zastrzeżeniem „nie jesteśmy świrami, wariatami, którzy mówią, że aborcja ma być na pstryknięcie. To jest absolutnie nadużycie. Myślenie o tym jest absolutnym nadużyciem”, został błyskawicznie przywołany do porządku, choćby przez Paulinę Młynarską: „Jurku Owsiaku, jesteś dziadersem. To, dlaczego kobieta decyduje się przerwać ciążę, nie podlega Twojej ocenie. Jest to sprawa wyłącznie pomiędzy nią, jej partnerem i jej lekarzem/lekarką. Takie są cywilizowane standardy w krajach, w których kobiety nie są uważane za niezdolny do samodzielnego myślenia inwentarz, będący własnością przemądrzałych dziadersów”.

Żadna decyzja o aborcji nie może już bowiem podlegać moralnej ocenie, a każdy powód jest tak samo dobry i tak samo moralnie neutralny, nawet jeśli oznacza skazanie dziewczynki z zespołem Downa na umieranie w męczarniach przez długie 39 dni, bo zabić się nie udało, a dobić prawo już nie pozwala. Wrażliwość na cierpienie rezerwujemy dla wigilijnego karpia męczącego się w foliowej torebce w drodze ze sklepu do domowej wanny. Nikt nie chce być dziadersem. Tak właśnie rodzi się aborcyjna polityczna poprawność, rugująca z języka debaty wszystkie określenia niepotrzebnie wartościujące to, co ma zostać w niej wyłącznie jako ostateczny symbol wyzwolenia (się) kobiet. Stąd też postulaty, żeby w sprawie aborcji wypowiadały się wyłącznie kobiety, najlepiej jedynie te w wieku rozrodczym, bo tylko ich temat bezpośrednio dotyczy.

Łatwo potraktować ten gest polityków płci męskiej jako wyraz głębokiego szacunku do wyborów kobiet – proszę, dojrzeli do tego, żeby się w nasze życie nie wtrącać. Problem w tym, że w perspektywie dłuższej niż jedna kadencja robienie z aborcji „wyboru kobiety” niekoniecznie musi jej służyć. Jeśli – jak to często bywa – to ona jest w związku stroną bardziej gotową na rodzicielstwo, nawet to szczególnie trudne, gdy dziecko ma się urodzić ciężko chore. Utrwalenie w języku – a język w równym stopniu kształtuje świadomość, jak sam jest przez nią kształtowany – zbitki „aborcja = wybór kobiety” ostatecznie zostawi ją co prawda z wolnością tego wyboru, ale też ze wszystkimi tego konsekwencjami, zwalniając mężczyznę z poczucia współodpowiedzialności za ciążę, wykraczającego poza odwiezienie na zabieg i sfinansowanie połowy jego kosztów. Rzeczywistość, w której mężczyzna dostaje niezbijalne argumenty pozwalające mu łatwiej wymusić na partnerce aborcję, gdy jej ciąża nie pasuje mu do życiowych planów, będzie piekłem kobiet.

Jeśli aborcja jest powszechna, bezpieczna, moralnie neutralna i nie pozostawia żadnego śladu w psychice, ciężarna kobieta zostaje tylko z jednym argumentem przeciwko aborcji. Że po prostu chce dziecka. Ale skoro ciąża jest wyłączną sprawą kobiety, gdy ta ma ją usunąć, to dlaczego miałaby nią nie pozostać, gdy zechce urodzić? Aborcyjne fora – nie te prowadzone przez propagandystki – pełne są łez kobiet, które wcale przerywać ciąży nie chciały, ale były pod presją, której po prostu nie wytrzymały. A to i tak tylko jeden zakątek tego piekła.

Czytaj więcej

Kataryna: Ewa Wrzosek nie daje o sobie zapomnieć

Ostatecznie kobiety zostają same z problemem niechcianej ciąży

Dramatyczny apel Agnieszki Szpili, pisarki, feministki, zwolenniczki aborcji, a przy okazji matki dwóch ciężko chorych dziewczynek, brzmiał następująco: „Bez pisania nie przeżyję. Bez ucieczki w ten świat zażyję wszystkie psychotropy córek dostępne w domu, bo nie umiem bez tego żyć. Bo to państwo nie pomaga mi w niczym. Nie daje żadnej nadziei na przyszłość. Bez systemowego wsparcia na dłuższą metę nie dam rady tak żyć. Strzeliłabym samobója już dawno, gdyby nie najbliżsi, gdyby nie mąż, rodzina i przyjaciele”.

Napisała to w reakcji na kampanię billboardową „Gdzie są TE dzieci?”. I dodała od siebie „w dupie”. Opisała, jak musi całe życie oszukiwać system, bo wsparcie państwa dla rodzin z ciężko chorymi, niesamodzielnymi dziećmi jest prawie żadne, i nawet mogąc sobie dorobić do zasiłków, musi brać zlecenia „na słupa”, żeby ich nie stracić. Jej tekst o „samobóju” jest wstrząsający, wybija nas z poczucia komfortu, a może nawet oburza, jeśli nie starcza nam wyobraźni, żeby zrozumieć, jak wielka musi być desperacja takiej matki. Mnie nie oburza, nie pierwszy raz takie słyszę, a wiele razy widziałam w oczach matek, które nie mają już siły żyć, gdy dziecko dorosło, nie jest już wzruszające i słodkie, ale ciągle jest tak samo chore, tylko trudniejsze w opiece.

Państwo nie ma im nic do zaproponowania i właściwie nigdy nie miało, choć przez chwilę można było mieć nadzieję. W 2016 roku postawiony pod ścianą przez własne środowisko Jarosław Kaczyński musiał przedstawić realną ofertę dla kobiet w trudnych ciążach, żeby znacząco ograniczyć aborcje dzieci z wadami rozwojowymi bez konieczności wprowadzenia zakazu postulowanego wtedy przez Ordo Iuris…

Stwierdził wtedy: „Legalnych aborcji jest teraz rocznie około tysiąca, z tego ogromna część spowodowana jest zespołem Downa. Mamy nadzieję, że niedługo już tego nie będzie, taki jest nasz cel. Trzeba to jednak odpowiednio przygotować, trzeba także przekonać społeczeństwo, w szczególności kobiety, i będziemy to robić. Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię. Chcemy, by było to możliwe ze względu na realną pomoc, która będzie udzielana także ze środków publicznych. Będziemy rozwijać te wszystkie instytucje, takie jak m.in. hospicja prenatalne, będziemy się starać, by kobieta otrzymała bardzo poważną pomoc. To może dotyczyć także ciąż, które są wynikiem przestępstwa, ale oczywiście i tutaj przymusu zastosować nie można, można zastosować perswazję, i to delikatną, bez presji”.

Z tej wypowiedzi i zwolennicy, i przeciwnicy Kaczyńskiego wyjęli niezbyt zręczną wzmiankę o chrzcie, który faktycznie jest takim sobie argumentem w aborcyjnych dyskusjach i dzisiaj żyje ona własnym życiem jako dowód na oderwanie Kaczyńskiego od rzeczywistości. A przecież poza być może trudnym do zniesienia dla radykalnych antyklerykałów argumentem o chrzcie, nie jest ona szczególnie kontrowersyjna. Bo też co może być kontrowersyjnego w zapowiedzi stworzenia kompleksowego systemu wsparcia dla kobiet w trudnej ciąży, dzięki któremu byłoby im łatwiej podjąć decyzję o urodzeniu ciężko chorego dziecka, jeśli wcześniej jedynym, co je przed tą decyzją powstrzymywało, była obawa, czy sobie z tym same poradzą, nie tylko finansowo?

Czytaj więcej

Kataryna: Antykoncepcja awaryjna służy głównie radykałom. Dzięki niej mogą poczuć się lepsi od innych

Gdyby prawicy udało się zbudować system realnej pomocy dla kobiet i ich skazanych na dożywotnią niesamodzielność dzieci, być może udałoby się niektóre kobiety skutecznie odwieść od decyzji o aborcji, dając im akceptowalną alternatywę – prawdziwy wybór między aborcją a życiem. Wiele z nich czekało na to dwie kadencje partii pro-life i choć się ostatecznie nie doczekały, mimo wszystko mogły mieć nadzieję, że w państwie, w którym się tyle mówi o szacunku do życia, kiedyś się wreszcie uda ten szacunek wywalczyć. Co się da wywalczyć w państwie, gdzie symbolem tego szacunku dla życia był poseł z obrzydzeniem zrzucający zdjęcie przedstawiające 12-tygodniowy płód? Nie liczyłabym na wiele.

Katarzyna Sadło jest blogerką i publicystyką znaną lepiej jako Kataryna, od 2019 r. stała felietonistka „Plusa Minusa”. Zawodowo od lat jest związana z trzecim sektorem i NGO-sami. Wieloletnia prezes Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, obecnie zasiada w zarządzie Fundacji dla Polski.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy