U progu naszej najnowszej niepodległości pracowałem w nowojorskim oddziale Radia Wolna Europa. Gorące lato 1989 roku w Polsce chyba wpłynęło na gorączkę amerykańskich politologów, bo ówczesny neokonserwatysta Francis Fukuyama orzekł w „The National Interest", że oto mamy do czynienia z „końcem historii".
Wydarzenia późniejszych miesięcy wykreowały poczucie wygranej Zachodu w zimnej wojnie za sprawą prezydentury Ronalda Reagana oraz George'a Busha (seniora), co wprawiło konserwatywne elity Waszyngtonu w stan euforii. Ssowiecka potęga w ciągu pół roku rozsypała się we wschodniej Europie, szło ku zjednoczeniu Niemiec i demokratyzacji samego Związku.
A jak już było po nieudanym puczu Janajewa, dojściu do władzy poczciwego pijanicy Jelcyna oraz rozwiązaniu Związku Sowieckiego, Fukuyama został prorokiem. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że liberalna demokracja i wolny rynek zwyciężyły komunizm. Nic więc dziwnego, że w trzy lata później idea ucukrowała się w książce „Koniec historii i ostatni człowiek".
Z punktu widzenia Polski i Polaków proroctwo błogosławionego ujednolicenia świata dawało nadzieję na szybki powrót do rodziny wolnych państw i narodów. Polacy zajęci transformacją nie bardzo mieli czas na zajmowanie się nowym szczęśliwym globem. Tymczasem z wyżyn Nowego Jorku i Waszyngtonu raj nie był kompletny, o czym przypomniał przyjaciel proroka i kolega z tego samego seminarium na Harvardzie Samuel Huntington. Ten ostatni zauważył istnienie szatana w postaci sprzeczności między cywilizacjami. Nowy, wspaniały świat posiadał dziury. Zaczęło się podobnie, to znaczy od artykułu w profesjonalnej prasie politycznej w 1993 roku („Foreign Affairs"), a skończyło na książce „Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego".
Rozziew analiz nie był przypadkowy, mimo że obaj sławni politolodzy należeli do tego samego nurtu. Zwycięskie wybory w Polsce oraz późniejsza jesień ludów odbywały się w cieniu masakry na placu Niebiańskiego Spokoju i stanu wojennego w Chinach, a wyparcie Rosjan z Afganistanu zakończyło się zwycięstwem radykalnych islamistów, w tym arabskich bojowników, z których narodzi się późniejsza Al-Kaida. Globalne mocarstwo miało nadzieję na demokratyczne zmiany w samej Rosji i kooperację na światowej arenie. Jak wiemy, ani w samej Rosji, ani w dwóch największych europejskich republikach, tzn. na Ukrainie i na Białorusi, demokratyczny eksperyment się nie przyjął. O Azji nawet nie ma co mówić.