Brynn Adams (Kaitlyn Dever) mieszka samotnie na obrzeżach typowo amerykańskiego miasteczka, w którym z niewyjaśnionych przyczyn uważana jest za persona non grata. W stworzonym po niedawnej śmierci matki azylu wiedzie względnie spokojne życie, które pewnej nocy zakłóca pojawienie się na jej posesji przybysza z kosmosu. Otrząsnąwszy się z szoku, dziewczyna podejmuje walkę z obcym, zabijając go ostatecznie nożem. Sęk w tym, że nieproszonych gości jest więcej. Nie mogąc liczyć na pomoc ze strony mieszkańców – patrz: tytuł filmu– i tak zresztą opętanych przez intruzów, zbroi się i barykaduje, by zmierzyć się z wrogiem (Kevin McCallister byłby z niej dumny).

Tym, co wyróżnia dzieło Duffielda – poza dość absurdalnym punktem wyjścia – jest ograniczenie dialogów do absolutnego minimum. Protagonistka działająca z głową, co nie takie oczywiste w przypadku podjętej przez reżysera konwencji, wypowiada tu raptem kilka słów. Całość opiera się zatem na ekspresji i mowie ciała Dever, która nie pierwszy raz udowadnia, jak uzdolnioną jest aktorką.

Czytaj więcej

"Twórca": Piękna wizja schematycznej przyszłości

Duffield niewiele tłumaczy, choć od samego początku czuć, że pod gatunkowym sztafażem kryje się coś więcej (może nawet za dużo). Narracją autor operuje sprawnie: akcja, raz się rozpędziwszy, nie odpuszcza aż do finału. Podobnie skądinąd jak napięcie (ilustracja muzyczna i rozwiązania dźwiękowe robią swoje). I aż żal, że przy realizacji nie sięgnięto po praktyczne efekty specjalne – wygenerowani komputerowo kosmici wyglądają fatalnie.