Na świecie jest taki kłopot, że nikt nie chce słuchać, wszyscy chcą mówić. Dowodem na to jest na przykład „Film balkonowy” Pawła Łozińskiego. Okazuje się, że można stanąć na balkonie, zaczepiać ludzi, a oni opowiadają o swoich najważniejszych chwilach w życiu. W tej wiadomości, którą dostałem, było zdanie: „Chcemy, żeby ktoś posłuchał, co u nas słychać”. Pyta pani, czy w tym był element terapeutyczny. Myślę, że nie. Raczej była to próba bycia usłyszanymi. Oni są na tym Podlasiu odizolowani od kraju, ludzie nie chcą o tym czytać, bo musieliby się skonfrontować z tym, co się tam dzieje. Żeby to zrobić, trzeba na chwilę przestać roztrząsać, czy to są „pociski Łukaszenki”, czy wielka polityka. Tam umierają ludzie i trzeba umieć to jakoś inaczej załatwić. W sposób, który nie odbiera ludziom życia i którego nie będziemy się potem wstydzić. To naturalny mechanizm psychologiczny: nie czytamy za dużo, żeby sobie poradzić z faktem, że w naszym imieniu i za nasze pieniądze zabija się ludzi. Tym bardziej teraz, gdy wybieramy się na wakacje z dziećmi. A tymczasem na Podlasiu umierają ludzie. Ta książka powstała po to, żebyśmy nie mieli komfortu niewiedzy.
To też książka o współczesnej Polsce, nie tylko Podlasiu. Jest w niej dużo o nas, naszym kraju i wyzwaniach, wobec których musimy stanąć.
Albo się nauczymy robić miejsce dla innych w Europie, albo się bardzo zdziwimy
Mikołaj Grynberg
Na granicy polsko-białoruskiej giną ludzie. Postrzegam ich jako ofiary. Mimo że według niektórych to są ci, którzy będą nas rezać i gwałcić nasze kobiety. Ofiary muszą uciekać ze swoich krajów, gdzie toczy się wojna, gdzie nie czują się bezpieczne, uciekają z miejsc, gdzie nie ma wody, jedzenia. Też bym uciekał. Są ofiary i są kaci. Gdybyśmy zakończyli na tych dwóch rolach, to by było bardzo wygodnie dla nas wszystkich, ale są też świadkowie. I my wszyscy jesteśmy świadkami. A bycie świadkiem nie jest doświadczeniem neutralnym. Może być różnie: można komuś, kto przechodzi i puka do naszego domu, dać wody, można dać wody i zaraz potem zadzwonić po Straż Graniczną, a można od razu zacząć ich gonić. Jest wiele możliwości. Można też nie robić nic. Nie chcę, żeby ktoś „w mojej obronie” zabijał innych ludzi. Życzyłbym sobie, żeby w Polsce, tak jak na przykład w Niemczech, były procedury, żeby nie lądowali w więzieniach, żeby nie było detencji dzieci. W ośrodkach dla cudzoziemców liczba metrów kwadratowych na osobę jest mniejsza niż w polskich więzieniach. To rasizm. Tam są zamykane dzieci, używane są paralizatory, wsadza się ludzi do izolatek, bo nie spodobali się strażnikowi. Siedzą tam miesiącami.
Co powoduje, że akurat ci, a nie inni ludzie postanawiają pomagać uchodźcom?
Ludzie, z którymi rozmawiam, najczęściej widzieli kawałek świata, mówią w językach innych niż tylko polski, rosyjski, białoruski i ukraiński. Ich perspektywa na problemy światowe jest zupełnie inna. Nie boją się obcych, nie boją się „innego”, są ciekawi świata. Wiedzą, że ludzie nie muszą ginąć, aby Polska była bezpieczna. Moje bohaterki i bohaterowie to często ludzie, którzy lata temu wyjechali z różnych miejsc, żeby zamieszkać na Podlasiu. Spodobało im się tam, uważali, że to piękna kraina, pełna dobrych ludzi i dobre miejsce do wychowywania dzieci.