Zwolennicy science fiction w naszym kraju natychmiast po przetłumaczeniu uznali „Drogę” Cormaca McCarthy’ego za swoją literaturę. Zarówno powieść, jak i powstały na jej kanwie film spełniają potoczne kryteria „fantastyczności”: oto w wyniku kosmicznej katastrofy Ziemia zostaje zniszczona, a na zgliszczach resztki ocalałych dwunogów zażarcie rywalizują o przetrwanie. Mamy więc wszystko, czego fantasta wymaga: porządną apokalipsę, definitywny kres cywilizacji w dotychczasowej formie, dwa robaki ludzkie rozpaczliwie usiłujące ocaleć. A jednak po przyjrzeniu się pozostałej twórczości McCarthy’ego sprawa wydaje się mniej ewidentna. Autor ten bowiem jak gdyby wyspecjalizował się w opisywaniu typów ludzkich, dla których walka o przetrwanie biologiczne jest chlebem powszednim. Zagłada dotychczasowego porządku nie jest im do niczego potrzebna. W takim ujęciu wydaje się, że temat końca świata i cywilizacji McCarthy traktuje pretekstowo – chodzi bodaj o to, by jeszcze raz, w innych okolicznościach literackich, z innymi bohaterami podjąć ulubiony motyw.