To fragment przemówienia Adama Michnika wygłoszonego na konferencji tak dawno temu, że wcale nie mam pewności, czy dzisiaj by się ze sobą zgodził. A jeśli nawet – to czy publicznie by się do takiego poglądu przyznał, gdy aktualna mądrość etapu dyktuje zgoła odmienne podejście do trudnej wojennej polsko-żydowskiej historii. Częściowo tylko wytłumaczalne polityczną potrzebą przeciwstawienia się prawicowej kontrnarracji pokazującej Polaków jako naród samych bohaterów, z których każdy, gdyby tylko miał okazję, w czasie wojny z pełnym poświęceniem ratowałby sąsiada, nawet gdyby oznaczało to śmiertelne ryzyko dla całej jego rodziny. Jeśli o mnie chodzi, choć z „pedagogiką dumy” nie do końca się zgadzam, to jednak uważam ją za dużo bardziej naturalną niż „pedagogika wstydu”. Człowiek już tak ma, że chce być dumny ze swojego dziedzictwa i nie każdy umie się przemóc, żeby dostrzec jego ciemniejsze strony.
Człowiek już tak ma, że chce być dumny ze swojego dziedzictwa i nie każdy umie się przemóc, żeby dostrzec jego ciemniejsze strony.
To, co mnie jednak uderza w dyskusji wokół nieszczęsnej wypowiedzi Barbary Engelking, to fakt, że do flekowania Polaków za niewystarczająco gorliwe poszukiwanie rys na swoich pomnikach wyjątkowo chętnie rzuciły się środowiska, które jeszcze kilka lat temu miały radykalnie odmienne podejście do mierzenia się z trudną przeszłością, gdy dotyczyło lustrowania życiorysów tajnych współpracowników SB. Tak, wiem, te sytuacje są nieporównywalne, ale tylko dlatego, że komuś, kto nie poszedł na współpracę z SB, nie groziło wymordowanie całej jego rodziny, więc „to wcale nie wymagało wielkiego charakteru”. A mimo to każdego kolejnego ujawnionego agenta usprawiedliwiano, nawet jeśli to, co mu realnie groziło, to odmowa wydania paszportu, zahamowanie kariery albo ujawnienie żonie, że ją zdradza – ten ostatni przypadek zresztą powinien być bohaterom dzisiejszej debaty bardzo dobrze znany.
Czytaj więcej
Katarzyna Kotula: „Wprowadzimy zakaz modlitw – pikiet z krwawymi banerami przed szpitalami, w których są oddziały ginekologiczne, zaraz po wygranych wyborach”.
Jak zatem, mając tyle zrozumienia dla „złamanych pieniędzmi” tajnych współpracowników z czasów mimo wszystko pokoju, można mieć tyle zapału do tropienia niewystarczająco heroicznych z czasów okrutnej wojny? A może to podobny przypadek panświnizmu?