Książkę autorka dedykuje „najlepszemu byłemu mężowi na świecie”, czyli znanemu pisarzowi (zmarł w 2017 r.), który „teraz pomiędzy Polską a USA, gdzieś nad Atlantykiem, niezależny i nieuchwytny, jak zawsze”.
Ewa Zadrzyńska wyznaje: „Książkę zaczęłam pisać, żeby zamknąć pewien etap w moim życiu”. Było to w czasach pandemii („za oknami wyludnione ulice miasta, pustkę wypełniają przeraźliwe syreny karetek”), kończyła już po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainę. Opowieść powstawała w konkretnym miejscu – przy stole z widokiem na West End Avenue, czyli w tytułowej Arce. To mieszkanie w kilkunastopiętrowym budynku z 1926 r. z holem o marmurowych ścianach, z lustrami i windami art déco, a zarazem czwarty nowojorski adres, pod którym mieszkała rodzina Głowackich.
Czytaj więcej
Zaskakujące odsłony życia znakomitego poety, czyli antologia tekstów o jego prawniczym wcieleniu – „Brzechwa. Poeta w adwokackiej todze”.
Książka składa się z trzech części. W pierwszej autorka zaprasza do mieszkania, pokazując jego wnętrza, a przede wszystkim galerie, czyli przestrzenie pełne obrazów – pamiątek. Część druga to Posłowie, którego podtytuł „Marzec 2022” wskazuje na istotną obecność koronawirusowej pandemii w nowojorskim życiu. Narrację części trzeciej, czyli Dodatku „Z szuflady”, wyznaczają zdjęcia znalezione w Arce (m.in. urokliwa fotografia: „Janusz i ja, Chałupy 1976”, czyli według autorki jej „najlepsze zdjęcie z Januszem”).
Ewa Zadrzyńska deklaruje: „spisuję to, co widzę, tu i teraz”, wiedząc, że „to, co widzimy, zależy od wielu czynników. Ważne są: położenie geograficzne, niebo, nastrój i perspektywa lat”. Zaczyna się archeologicznie – od przypomnienia, że „pierwsi Europejczycy zjawili się na Manhattanie w 1609 roku”, ale autorka – 374 lata później, czyli w 1983 roku – „w jednej ręce walizka, w drugiej córeczka Zuzanka”. Doleciała dwa lata później, niż zamierzała, z powodu stanu wojennego, który anulował zakupione na 13 grudnia 1981 r. bilety. Głowacki zdążył dotrzeć do NY, bo wyleciał 5 grudnia. Na opóźnionym ślubie, który miał miejsce w 1984 r., autorka wystąpiła w sukni z dwóch bawełnianych męskich podkoszulków z przeceny w rozmiarze XXXL, które przekształciły się w tunikę i spódnicę. Prezent ślubny w postaci obrazu Jana Sawki („najbardziej kolorowe dzieło kolekcji”) wciąż wisi w jadalni. Prawie wszystkie lokalizacje dla obrazów wybrał jej mąż („miał wyczucie przestrzeni”). Każdy obraz i plakat to zaszyfrowana, sentymentalna historia. Salon zdobi na przykład „Wiejski pogrzeb” Andrzeja Czeczota – „najpogodniejsze i najbardziej wzruszające dzieło w naszej kolekcji” (zobaczywszy czytelnik może jednak wątpić, więc autorka wyjaśnia swój wybór).