Zieloni wzbraniają się przed inną przełomową przemianą. Nie chcą się pogodzić z przedłużeniem działalności ostatnich trzech elektrowni jądrowych (mają być wyłączone do końca roku), choć wytwarzana przez nie energia zmniejszyłaby trudności związane z odchodzeniem od rosyjskich surowców. „50 lat walczyłem przeciwko elektrowniom jądrowym, to była dla mojej generacji kwestia tożsamości. A teraz, co? Mam się sprzeniewierzyć swojej biografii? W ostatniej chwili mam się pogodzić, że Putin czy niemieccy zwolennicy atomu odbiorą mi poczucie zwycięstwa?” – tak wielki atomowy dylemat przedstawił jeden z weteranów Zielonych.
Solidarność
Może do przełomu w myśleniu o atomie skłoni partię ekologów opinia, wyrażona dobitnie przez Jonathana Eyala, szefa brytyjskiego think tanku RUSI: Berlin jest bezkompromisowy w sprawie zamykania swoich elektrowni jądrowych, choć jednocześnie wymaga od innych solidarności w oszczędzaniu energii.
Dodam od siebie: Niemcy zazwyczaj nawoływali do solidarności europejskiej, gdy służyła ich interesom. Ale gdy im zagrażała, jak w wypadku NS 2, nie brali jej pod uwagę. I taki argument może trafić do Zielonych, wrażliwych na opinię słabszych.
Przemianę przeszedł też Frank-Walter Steinmeier, prezydent wywodzący się z SPD, a wcześniej bliski współpracownik Gerharda Schrödera, który żadnych przemian w sprawie Rosji nie zamierza przechodzić. Kilka tygodni po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę Steinmeier przyznał się – co rzadkie – do błędów w polityce wobec Kremla. Za błąd uznał także wspieranie Nord Streamu 2.
Do błędów nie przyznała się natomiast Angela Merkel, choć to ona rządziła przez kluczowe 16 lat. Była kanclerz długo milczała, wydając jedynie oświadczenia, w których potępiała Rosję i wyrażała wsparcie dla Ukrainy. Gdy w końcu zaczęła udzielać wywiadów, broniła swojej polityki wobec Kremla: starała się, jak mogła, i nie była naiwna. „Nie uważam, żebym teraz musiała powiedzieć: to było złe. I dlatego nie będę przepraszać” – mówiła zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi „Spiegla” podczas czerwcowej rozmowy, której przysłuchiwały się VIP-y zgromadzone w teatrze Berliner Ensemble. Atmosfera była luźna, śmiechy jak w kabarecie, nie pasowało to do czasu wielkiej wojny.
Poświęcenie
Niemcy mają duże zasługi w nakładaniu unijnych sankcji na Rosję po aneksji Krymu i okupacji części Donbasu oraz w budowaniu wspólnego sankcyjnego frontu państw zachodnich po jej rozpoczęciu. I tym lubią się chwalić. Ale te pierwsze sankcje były zbyt słabe, a przy późniejszych sankcjach – już po wybuchu wielkiej wojny – wciąż pojawia się dylemat, czy nie szkodzą bardziej nam niż jej.
Do jakich poświęceń są gotowe Niemcy? – Do umiarkowanych, i to nawet w obliczu potwornych zbrodni wojennych – odpowiedział w kwietniu na łamach „New York Timesa” laureat ekonomicznego Nobla Paul Krugman. To jego zdaniem szczególnie kontrastuje „z wielkim poświęceniem, jakiego Niemcy wymagały od innych krajów europejskich w czasie kryzysu finansowego przed dekadą” i dał przykład Grecji, której gospodarka zmniejszyła się w latach 2009–2013 o 21 proc.
Sławny ekonomista pisał te słowa ponad cztery miesiące temu. Ale pytanie o to, do jakich poświęceń gotowe będą Niemcy w czasie nadchodzącej zimy, wciąż jest ważne dla przyszłości Unii Europejskiej.
Polska
Czołowy think tank European Council on Foreign Relations (ECFR) opublikował pod koniec czerwca wyniki ciekawych badań przeprowadzonych w dziewięciu krajach UE i w Wielkiej Brytanii. Padło w nich pytanie: czy Niemcy są przyjazne Putinowi, czy też mu wrogie? Tylko w Polsce było więcej zwolenników tezy, że Berlin jest prorosyjski. Tak uważało aż 50 proc. ankietowanych Polaków, za wrogie Putinowi zaś uznawało Niemcy 30 proc.
Te badania to ważna wskazówka dla polskich polityków i obserwatorów sceny politycznej. Z jednej strony sugerują, że radykalnie antyniemiecka retoryka PiS może być skierowana nie tylko do twardego elektoratu, ale mieć na celu przyciągnięcie dodatkowych wyborców. Z drugiej, że opozycji może zaszkodzić retoryka proniemiecka. Ma trudny dylemat: jak nie pozwolić na niszczenie stosunków z kluczowym partnerem w UE, który tak zawodzi w kluczowej kwestii – bezpieczeństwa.
W naszym regionie badania cytowane przez ECFR przeprowadzono jeszcze w Rumunii – tam Niemcy za przyjazne Putinowi uznało 25 proc. badanych. Można tylko przypuszczać, jak by wypadły w tych leżących bliżej Rosji.
Jedno wydaje się pewne: Niemcy nie chcą się pogodzić z tym, że wielka wojna zachwiała ich wizerunkiem i postawiła pod znakiem zapytania ich przywództwo w Europie. Nadal chcą być trendsetterem, przedstawiają pomysły na przyszłą Unię. Niezrażone nawet tym, że kilkanaście krajów, głównie ze wschodu i północy, uważa, że teraz nie jest czas na fundamentalne zmiany. Może nawet niekiedy słuszne, ale suflowane przez Berlin, który popełnił fundamentalne błędy. Kojarzy się to z zachowaniem naszych miłośników futbolu, którzy po porażce ich ulubieńców krzyczą: Polacy, nic się nie stało!