W maju odbywają się prestiżowe gonitwy w Stanach (tydzień temu rozegrano Kentucky Derby), w czerwcu w Anglii (Epsom Derby i Royal Ascot). Wyścigi to impreza sportowa, towarzyska oraz biznesowa: swoisty barometr stanu gospodarki. Panie zadają szyku w okazałych kapeluszach, panowie wkładają kamizelki i cylindry. Gdyby w Polsce wyścigi miały być takim barometrem, toby znaczyło, że z naszą gospodarką jest bardzo źle. W 2004 roku doszło do tego, że upadła spółka Służewiec organizująca wyścigi. Wydawało się, że konie będzie trzeba wysłać do Skaryszewa na jarmark koński odbywający się w pierwszy poniedziałek Wielkiego Postu od czasów króla Władysława IV. Na szczęście wyścigi udało się uratować.
Osoba króla pojawia się tu nieprzypadkowo. Kiedyś konie były ważne dla władzy. Zygmunt August utrzymywał stadninę w swoim ulubionym Knyszynie. Jan III Sobieski był portretowany na ukochanym Pałaszu, którego dosiadał również pod Wiedniem. Piłsudski to – wiadomo – Kasztanka. Po wojnie konie wypadły z łask. Władysław Gomułka krzyczał ze złością, że „konie zjadają Polskę". Chodziło mu prawdopodobnie o to, że konie jedzą owies, z którego można by robić płatki owsiane i żywić nimi dzieci.
Już starożytni Grecy urządzali wyścigi rydwanów ciągniętych przez cztery wierzchowce. Nagradzali nie zwycięskiego woźnicę, lecz właściciela koni. W Rzymie to się zmieniło, woźnica mógł zarobić, i to dobrze. Taki na przykład Gajusz Apulejusz Diokles dorobił się majątku. Rzymianie domagali się chleba i igrzysk. Dostawali walki gladiatorów oraz – kto wie, czy nie jeszcze bardziej emocjonujące – wyścigi rydwanów. Najczęściej były to kwadrygi ciągnięte przez cztery wierzchowce, rzadziej wozy dwukonne. Na trybunach Circus Maximus w Rzymie mogło zasiąść ponad 200 tysięcy widzów. W IV wieku historyk Ammianus Marcellinus pisał: „Wszyscy, skoro nadejdzie dzień wyścigów, spieszą na łeb na szyję do cyrku, jakby w tym szybkim biegu chcieli wyprzedzić rydwany, które będą brały udział w zawodach, a wielu z nich spędza bezsenne noce, niepewni wyników i rozdarci co do swych życzeń i pragnień". Namiastkę wyścigów można zobaczyć w słynnym filmie „Ben Hur". Były to zawody szalenie niebezpieczne, zmagania kończyły się nieraz śmiercią woźniców, którzy byli zaopatrzeni w nóż, by w razie upadku odciąć lejce i w ten sposób ratować życie.
Budowę hipodromu w Bizancjum zainicjował cesarz Septymiusz Sewer w 203 roku. Potem rozbudował go Konstantyn Wielki, tak jak i całe miasto, nazwane od jego imienia Konstantynopolem. Hipodrom miał pół kilometra (bez 20 metrów) długości i 117 szerokości. Przez środek przechodziła spina, czyli mur rozdzielający tory. Widownia mogła pomieścić prawie 100 tysięcy ludzi. Dziś hipodromu już nie ma, zniszczyli go w 1204 roku krzyżowcy w czasie zakończonej splądrowaniem Konstantynopola czwartej krucjaty.
„Nika! Nika! Nika!"