Nie pamiętam już, czy przeprowadzający ten wywiad dziennikarz „Wyborczej" zdefiniował na prośbę swego rozmówcy, Jacka Dukaja, „upadek". No bo nawet jeśli, to przecież ze słowem tym jest jak ze słynną sceną z filmu „Upadek" właśnie. Führer coś krzyczy, marszałkowie ocierają nerwowo pot z czoła, pokojówka płacze, a napisy każdy wstawia, jakie chce. Był więc już bunkier Hitlera gabinetem prezesa Legii Warszawa, Nowogrodzką, siedzibą ZUS-u, a w dziesiątkach innych języków zapewne tysiącem innych miejsc. Nastrój chwili, w której zdajemy sobie sprawę, że sprawa nieodwołalnie się rypła, jest rytmem, na który można nałożyć różne melodie. Czy jak kto woli – melodią, do której pasują dowolne słowa.