Waldemar Paruch: PiS już nie kreuje pozytywnych dla siebie procesów

Znaczna część wyborców odeszła od PiS, ale zarazem nie poszła w kierunku partii opozycyjnej. Z innych badań wiemy też, że wyborcy PO tworzą swoiste getto emocjonalne – jako jedyni akceptują politykę opartą na kłamstwie, totalności, donosicielstwie poza granicami Polski - mówi prof. Waldemar Paruch, politolog, były szef rządowego Centrum Analiz Strategicznych.

Publikacja: 04.02.2022 10:00

Waldemar Paruch: PiS już nie kreuje pozytywnych dla siebie procesów

Foto: Forum, Bartosz Frydrych

W niedzielę zmarł Waldemar Paruch, politolog, były szef Centrum Analiz Strategicznych. Przypominamy wywiad z profesorem z lutowego wydania magazynu „Plus Minus”.
W jakiej kondycji jest Zjednoczona Prawica po sześciu latach sprawowania władzy?

Jeżeli weźmie się pod uwagę skalę trudności zewnętrznych i wewnętrznych, z którymi Zjednoczona Prawica musi się mierzyć, to poparcie sondażowe na poziomie 32–35 proc. jest całkiem niezłe. Rzecz jasna, nie gwarantuje ono dzisiaj kontynuacji rządów, ale zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2023 roku ciągle tak. Wyjście ze Zjednoczonej Prawicy Porozumienia Jarosława Gowina uprościło sytuację, ponieważ nadało obozowi rządzącemu większą zwartość koncepcyjną. Gowin, będąc w rządzie kontestował publicznie wiele decyzji Zjednoczonej Prawicy, co prowadziło do wewnętrznych napięć. Teraz tego nie ma, a udało się utrzymać minimalną większość parlamentarną.

Skoro jest tak dobrze, to dlaczego sondaże pokazują spadek poparcia dla PiS i pogorszenie nastrojów społecznych, a komentatorzy mają poczucie schyłkowości obozu rządzącego?

Dlatego że PiS utraciło zdolność panowania nad dynamiką społeczną, czyli pobudzania procesów, które byłyby korzystne dla obywateli i zarazem dla partii. Lata 2015–2019 przejdą do historii jako czas, kiedy partia rządząca narzucała tematy do dyskusji oraz uruchamiała korzystne dla siebie procesy społeczne i gospodarcze. I była tego beneficjentem, bo wygrywała kolejne wybory, a w 2019 roku uzyskała 43 proc. poparcia przy olbrzymiej frekwencji. Od kilkunastu miesięcy PiS już nie kreuje pozytywnych dla siebie procesów. Kwestia następna – wzbudzono w ostatnich miesiącach zbyt wiele lęków społecznych.

Czytaj więcej

Mirosław Hermaszewski: Wszyscy czekają na pierwszy lot na Marsa

PiS je wzbudziło?

Część jest niezależna od działań rządu, np. pandemia, która okazała się zjawiskiem trudnym do okiełznania, inflacja będąca częściowo efektem szantażu gazowego Rosji, a po części przerwania łańcuchów dostaw, czym manipulują Chiny, ale też dosypywania do gospodarki bilionów dolarów i euro. W społeczeństwie na dorobku, takim jak nasze, wzrost inflacji powoduje stany lękowe i frustrację. Mamy też, po powrocie Donalda Tuska do polskiej polityki, wyraźne wzmocnienie polaryzacji, która osiągnęła poziom wręcz metafizyczny. Proszę zauważyć, że Tusk w swoich wystąpienia mówi o podziale na dobro i zło i sam te zjawiska definiuje. Dokonał się za jego sprawą powrót do marksizmu. Temperatura dyskusji na poziomie ogólnym jest bardzo wysoka, na szczęście jest na tyle abstrakcyjna, że Polacy bardzo mocno się od niej dystansują.

Skąd to wiemy?

Chociażby stąd, że co czwarty Polak mówi, iż nie wie na kogo zagłosuje. Nigdy w historii pomiarów tego wskaźnika nie było takiej wysokości. Pokazuje to, że znaczna część wyborców odeszła od PiS, ale zarazem nie poszła w kierunku partii opozycyjnej. Z innych badań wiemy także, że wyborcy PO tworzą dzisiaj swoiste getto emocjonalne – jako jedyni akceptują politykę opartą na kłamstwie, totalności, donosicielstwie poza granicami Polski. Żaden inny elektorat się na to nie godzi. Aż 40 proc. wyborców Polski 2050 nie zagłosowałoby na tę formację, gdyby zawarła koalicję z PO przed wyborami. Moim zdaniem to jest wotum nieufności wobec polityki, jaką prowadzi Platforma.

Dlaczego pan uważa, że tylko PO prowadzi politykę opartą na kłamstwie i totalności? Od wyborców opozycji usłyszałby pan, że tak właśnie działa PiS.

Mieliśmy kilka lat temu badania na temat relacji elektoratów PiS i PO. Elektorat PiS chciał wyborców PO edukować. Tłumaczył, że w Smoleńsku doszło do zamachu, że to nie był przypadek, że trzeba bronić polskich interesów. Natomiast wyborcy Platformy w odniesieniu do wyborców PiS byli nosicielami pogardy, nienawiści, niechęci. Im bardziej wyborcy PiS chcieli edukować wyborców PO, tym bardziej wśród wyborców PO wzrastała niechęć do elektoratu PiS. I to się utrzymuje.

Jeżeli chodzi o katastrofę smoleńską, to trudno się dziwić wyborcom PO, którzy zarzucają PiS, że zbudowało swoją silną pozycję na scenie politycznej na tzw. kłamstwie smoleńskim, dotyczącym rzekomego zamachu. Był pan uczestnikiem kilku konferencji smoleńskich, jak pan ocenia ich znaczenie z perspektywy czasu?

Konferencje smoleńskie wytyczyły ścieżkę, po której poruszał się zespół ministra Antoniego Macierewicza, zatem ten dorobek trzeba traktować łącznie. Ten zespół obalił tezę o słynnej pancernej brzozie, która miała zniszczyć jedno skrzydło rządowego samolotu, obalił też tezę o błędach pilotów i inne fałszerstwa, które zostały wrzucone do debaty publicznej kilkadziesiąt godzin po katastrofie. Ustalono, że przyczyną katastrofy były wybuchy w samolocie. Natomiast bez posiadania wraku i dodatkowej wiedzy nie da się ustalić, co spowodowało wybuchy, kto był sprawcą, w jaki sposób materiały wybuchowe ulokowane w samolocie zostały zdetonowane. Tej wiedzy nie poznamy przez wiele, wiele lat. Sądzę, że Zachód posiada potrzebne nam informacje ale ich nie udostępni, dopóki nie nastąpi przełamanie w relacjach Zachodu wobec Rosji. Dopiero po 2015 roku te ustalenia mogły się przebić do opinii publicznej.

Mówi pan, że stwierdzono, iż doszło do wybuchów w samolocie. Ale opinia publiczna nie została do tego przekonana. Co więcej, obóz Zjednoczonej Prawicy zbył milczeniem ustalenia zespołu Antoniego Macierewicza.

Wiedza nabyta zaraz po zdarzeniu pozostaje na trwałe. Bardzo trudno jest później to zmienić.

Może zabrakło argumentów? Wszyscy pamiętają nagranie, na którym automat powtarza ostrzeżenie, że ziemia się zbliża, a piloci nie reagują.

Przynajmniej możemy na ten temat rozmawiać. Do 2015 roku opowieść o katastrofie smoleńskiej była jednowymiarowa i to się utrwaliło.

Wróćmy do obaw społeczeństwa. Czy sytuacja geopolityczna, możliwa napaść Rosji na Ukrainę nie wywołuje lęków u Polaków?

A, to zależy od elektoratu. Z badań – już dosyć starych, bo z początku stulecia – wynikało, że elektoratem, który się kompletnie Rosji nie bał, byli wyborcy PiS, a sparaliżowani strachem przed Rosją byli wyborcy SLD. Moim zdaniem tak jest do dzisiaj. Wyborcy PiS Rosji się nie boją, bo ufają rządowi Zjednoczonej Prawicy.

I co z tymi lękami? Dlaczego wpływają negatywnie na poparcie dla PiS?

Nie wpływałyby, gdyby były prawidłowo odczytywane, a nie są. Weźmy „piątkę dla zwierząt" – nie było żadnego zapotrzebowania na te regulacje, nie było żadnej debaty publicznej na temat relacji człowiek – zwierzę. Wprowadzono na agendę temat, który kosztował PiS utratę zaufania w środowiskach rolniczych i na wsi, choć w ogóle nie było potrzeby ruszania tej sprawy. Druga sprawa – reakcja na inflację. Rząd zabrał się za nią energicznie, uruchomił wszystkie możliwe osłony, ale dlaczego nie zaprezentował swoich pomysłów już w listopadzie czy grudniu ubiegłego roku? Główne ośrodki analityczne przestrzegały, że inflacja może dojść do 8–9 proc. Można było cały pakiet osłonowy zapowiedzieć już jesienią, a uruchomić go od stycznia.

Teraz jest już za późno?

Rząd szybko nadrobił stracony czas, ale efekty zobaczymy dopiero za kilka miesięcy. Na dodatek inflacja nałożyła się na zamieszanie związane z Polskim Ładem. Z badań wynika, że ok. 60 proc. Polaków boi się rozwiązań Polskiego Ładu. Nie udało się ich przekonać, że większość obywateli skorzysta na nowych rozwiązaniach. Dopiero w okolicach kwietnia, maja, kiedy już zostaną wypłacone wyrównania, zorientują się, ile zyskali albo stracili na Polskim Ładzie.

Czytaj więcej

Żurawski vel Grajewski: Liczne sygnały słabości wobec Rosji

No, ale w końcu się zorientują.

Tyle że do wyborów zostało półtora roku. To już jest czas, kiedy trzeba myśleć o kampanii, a nie wprowadzać zmiany, których nie zdążymy ustabilizować i wykazać, że są korzystne dla obywateli.

To dlaczego się zdecydowano na te zmiany?

Polski Ład, jeżeli brać pod uwagę jego cele, miał stworzyć nowe impulsy gospodarcze po pandemii – to jest ten cały pakiet inwestycyjny – lokalny, regionalny – przygotowany przez rząd. Drugim celem było uczynienie systemu podatkowego bardziej sprawiedliwym. Kwota wolna od podatku nie mogła być dłużej utrzymywana na poziomie ustalonym przez PO–PSL, bo nawet ci, którzy zarabiali bardzo mało, musieli płacić podatki od swojego dochodu.

Poza tym nie mogło być dłużej tak, że służba zdrowia była utrzymywana przez rencistów, emerytów, ludzi na etatach. A przedsiębiorcy, niezależnie od dochodów, płacili miesięcznie 54 zł, a zatem wykręcali się od ponoszenia realnych kosztów na rzecz służby zdrowia. Gdyby Polski Ład bez zacięć zafunkcjonował, to efekty pozytywne mielibyśmy już w kwietniu, maju, a następnie utrwalone zostałyby na koniec roku. Zatem to miałoby sens wyborczy.

Dlaczego zatem nie zafunkcjonował jak należy?

Chyba nie doceniono sytuacji psychospołecznej.

W warunkach ostrej dyskusji politycznej, w mediach przeważyło wzbudzanie lęków wśród ludzi i obaw, że mogą na tym stracić. Jeżeli 60 proc. Polaków boi się, że straci na Polskim Ładzie, to znaczy, że ta narracja zadziałała. Do tego doszły pomyłki w wyliczaniu pensji, ale przede wszystkim błędy systemowe. Mam na myśli osoby utrzymujące się z umów zlecenia, to jest ok. 600 tys. ludzi, emerytów pobierających świadczenia powyżej 5600 zł, osoby, które mają inaczej liczone koszty uzysku (np. 50 proc.). Te grupy rzeczywiście tracą na Polskim Ładzie i to wymaga bardzo szybkiej korekty.

To nie było celowe działanie?

Nie. Prawdopodobnie nie przewidziano, że takie grupy w ogóle istnieją.

Jak Ministerstwo Finansów mogło nie zauważyć tych setek tysięcy pracowników i emerytów?

Dobre pytanie. Mówimy o naprawdę dużych grupach podatników. Rozumiem, że to była bardzo trudna operacja, że może księgowych nie nauczono nowych zasad. Ale widzimy błędy wynikające z braku symulacji. A będziemy mieli do czynienia z jeszcze jednym zjawiskiem, czyli rodzinnym ocenianiem tych zmian.

Co to znaczy?

Mamy przykładowo w rodzinie emerytkę otrzymującą np. 2000 zł świadczenia. Zyska na Polskim Ładzie ok. 200 zł. Jej mąż zarabia 2500 zł. Prawdopodobnie też zyska ok. 200 zł. I ta dwójka ma syna, który osiąga dochody rzędu 20 tys. zł miesięcznie. On na Polskim Ładzie na pewno straci, 1000, może nawet 2000 zł. Gdy ta rodzina spotka się w niedzielę przy obiedzie, to jaka będzie jej opinia o Polskim Ładzie? Negatywna, ponieważ zyski rodziców będą dużo mniejsze niż strata, jaką poniesie ich jedyne dziecko. A w Polsce rozumujemy w kategoriach kapitału rodzinnego. Rodzice pomagają dzieciom, babcie wnuczkom. Mamy rodzinne społeczeństwo. Prawdopodobnie tego elementu też nie doceniono i to w sondażach widać. Zbyt wiele osób ma zastrzeżenia do Polskiego Ładu, a nie powinno.

No właśnie. Nie sądzi pan, że utrata sprawczości jest dziś największą bolączką PiS? Niby coś jest robione, ale niewiele z tego wynika. Polski Ład, ustawy służące do walki z pandemią, reforma wymiaru sprawiedliwości nic nie wychodzi.

Rzeczywiście, w poprzedniej kadencji PiS realizowało wszystko, co chciało, i wychodziło zwycięsko ze wszystkich sporów parlamentarnych. Pamięta pani słynny pucz grudniowy w Sejmie? Po kilku miesiącach od tego wydarzenia PiS miało o 5 punktów procentowych wyższe notowania niż przed puczem. Opozycja zupełnie nie potrafiła sobie poradzić z PiS w warunkach pluralizmu medialnego, który został zbudowany po 2015 roku. W drugiej kadencji maszyneria się zacięła. Jeżeli pyta mnie pani o ustawę np. dotyczącą weryfikacji certyfikatów covidowych lub powszechnego testowania, to eksperci uważają, że taka ustawa miałaby sens rok temu, może pół roku temu. Dziś jest zbędna.

Czytaj więcej

Michał Kabaciński: Byłem zainfekowany lojalnością wobec Palikota

To jest chyba dowód na bezsilność obozu rządzącego?

Wcześniej taka ustawa w Sejmie by nie przeszła. Jeżeli chodzi o wymiar sprawiedliwości, to nie ma zgody między Ministerstwem Sprawiedliwości a obozem prezydenckim w tej sprawie, co notabene podważa tezę opozycji, jakoby prezydent był tylko notariuszem rządu. Z badań wynika, że jest wielkie społeczne przyzwolenie na reformę wymiaru sprawiedliwości. Opowiada się za tym ponad 80 proc. Polaków. Rzecz w tym, że reformy w sądach powszechnych dotychczas nie mieliśmy i nadal brak jest decyzji, jaki miałby być jej kształt.

Od sześciu lat wyborcy słyszą o reformach wymiaru sprawiedliwości, spieramy się o to z Unią Europejską, zostały na nas nałożone kary finansowe, a sytuacja w sądach się nie zmienia. Co na to wyborcy?

Zobojętnieli. Jeżeli coś trwa sześć lat, to przestaje się na to zwracać uwagę. Sądy funkcjonowały źle pięć lat temu, dziesięć lat temu i nadal tak funkcjonują. Wyborczo to nie ma żadnego znaczenia.

A spory w obozie władzy – między Mateuszem Morawieckim, Zbigniewem Ziobro, Jackiem Sasinem – będą miały wyborcze znaczenie?

Elektorat PiS nie przywiązuje do tego żadnej wagi. Wyborcy PiS to są wyborcy Jarosława Kaczyńskiego. Gdyby Kaczyński jutro założył nową partię, nazwijmy ją „Z", to zebrałaby ona 98 proc. głosów PiS. Zatem wewnętrzne spory są dla twardego elektoratu PiS drugorzędne. A dla wyborców umiarkowanych nie mają żadnego znaczenia, bo ci nie śledzą polityki. Do sporów personalnych nikt nie przywiązuje wagi, chyba że są to spory skandalizujące.

Do zarzutów o nepotyzm, korupcję polityczną czy obsadzania „swoimi" wszystkich stanowisk wyborcy również nie przywiązują wagi?

Zacznijmy od tego, że wyborcy PiS konsekwentnie odrzucają możliwość odwoływania polityków ze stanowisk pod presją opozycji i mediów.

Czyli odwołanie Łukasza Mejzy z Ministerstwa Sportu też im się nie podobało?

W tym przypadku mogło być inaczej, bo gazetowe zarzuty wydawały się mocne. Pamiętajmy, że jest to jednak polityk „epizodyczny". Ale w spółkach Skarbu Państwa mamy od pewnego czasu stabilizację kadrową, a na dodatek te spółki osiągają bardzo dobre wyniki. Czyli PiS ogarnęło sferę własności państwowej. A na inne decyzje kadrowe wyborcy nie zwracają uwagi.

Uczestniczył pan w pracach sztabu wyborczego Andrzeja Dudy w 2015 roku. Jak pan sądzi, dlaczego wtedy wygraliście?

Najważniejszą kwestią – to po pierwsze – był wybór Andrzeja Dudy na kandydata w tamtych wyborach. Zdecydował o tym prezes Jarosław Kaczyński, a wybór był poprzedzony bardzo wnikliwymi wielomiesięcznymi studiami nad profilem kandydata, który mógłby pokonać Bronisława Komorowskiego. Andrzej Duda idealnie odpowiadał temu profilowi. Po drugie, założyliśmy w sztabie, że jeżeli Andrzej Duda wygra pierwszą turę wyborów, to wygra i drugą. Po trzecie – i to była moja teza – przyjęliśmy, że Paweł Kukiz może być czyśćcem dla wyborców prezydenta Komorowskiego. Dlatego chcieliśmy spowodować, żeby Komorowski wyszedł z Pałacu Prezydenckiego, aby Polacy zobaczyli, kto był przez pięć lat głową państwa. I to się udało.

Dlaczego to było takie ważne?

Dlatego że sztab Bronisława Komorowskiego, prawdopodobnie uwiedziony początkowymi 70 procentami poparcia dla prezydenta, był kompletnie nieprzygotowany na realną kampanię wyborczą. A takiej kampanii nie da się wymyślić w dwa miesiące, potrzeba na to minimum dziesięć miesięcy. Dlatego gdy prezydent wyszedł na ulice Warszawy, to sztab mu nie powiedział, po co wychodzi, z jakim przesłaniem, co ma zaprezentować, na czym ma polegać kolejne pięć lat jego prezydentury. Wyborcy, którzy zobaczyli pogubienie Komorowskiego uznali, że nie mogą na niego głosować, i oddali głos na Pawła Kukiza, a w drugiej turze wyborów nie mogli już wrócić do Komorowskiego, dlatego zagłosowali na Andrzeja Dudę. I to był mechanizm wygranej prezydenta Dudy.

Po wyborach 2015 roku zajął się pan budową centrum analiz strategicznych w rządzie.

To był mój autorski pomysł. Zadaniem tego centrum było kontrolowanie procesu legislacyjnego, żebyśmy popełniali jak najmniej błędów. W każdej sprawie legislacyjnej wydawaliśmy dwie opinie – wstępną i końcową. Mieliśmy nawet prawo wstrzymania procesu legislacyjnego, gdybyśmy ocenili, że potencjalne skutki regulacji będą negatywne dla gospodarki i dla polityki. Chodziło o to, żeby nie generować niepotrzebnych konfliktów i lęków społecznych. Dzięki temu możliwe były zwycięstwa w wyborach europejskich, samorządowych i parlamentarnych w latach 2018–2019. To coś chyba się zepsuło w tym mechanizmie skoro są i błędy, i konflikty. Ponoszę odpowiedzialność za decyzje centrum analiz do 23 listopada 2019 roku. Później już nie.

A jaki był największy kryzys, który musiał pan opanować, zarządzając centrum analiz?

Tego nie powiem, bo to jest ciągle wiedza, która może być wykorzystana politycznie. Ale w całej mojej aktywności politycznej największym kryzysem był pucz sejmowy. W tym czasie byłem doradcą Marka Kuchcińskiego, marszałka Sejmu, i byłem w gmachu przy Wiejskiej podczas tej słynnej nocy, kiedy nas zamknięto i zablokowano. Widziałem akcję Sławomira Nitrasa, który biegał po korytarzu i wszystko nagrywał, widziałem jak Marek Suski został przewrócony. To była szalenie niebezpieczna sytuacja, starannie zaplanowana, której celem było obalenie rządu.

Kilka osób okupujących salą plenarną mogłoby obalić rząd?

Oczywiście, że nie. Chodziło o tłum przed parlamentem. Przyszedłem wtedy do Sejmu około 18 i widziałem ludzi napierających na wszystkie wejścia. Widziałem jak się zachowują, co krzyczą, z jaką intencją przyszli. Gdyby kilka tysięcy osób sforsowało wejścia i wdarło się do Sejmu, wszystko mogło się zdarzyć. A jedna z telewizji prorokowała, że tłum lada moment wedrze się do gmachu przy Wiejskiej.

Skoro było tak groźnie, to dlaczego rządu nie udało się obalić?

Dzięki telewizji publicznej, która błyskawicznie zamknęła przekaz z kopalni Wujek, gdzie był prezydent Andrzej Duda, a zaczęła relacjonować wydarzenia spod Sejmu. Dzięki temu pojawiła się kontrnarracja do przekazu TVN i pewnych treści nie dało się już ludziom wmówić.

Czytaj więcej

Krzysztof Rak: Niemcy potrzebują Rosji, by być mocarstwem

Czyli TVP przysłużyła się wtedy obozowi rządzącemu?

Zdecydowanie tak.

A jak przebiegną wybory parlamentarne w 2023 roku?

Jest zbyt dużo niewiadomych, żeby przewidywać rozwój wydarzeń. Wiele zależy od efektu finalnego Polskiego Ładu, od tego, jak wyjdziemy z piątej fali pandemii, co będzie z inflacją, jaką strategię zastosuje Rosja wobec Ukrainy. Bardzo istotne będą tegoroczne wybory na Węgrzech, bo jeżeli wygra je Fidesz, to Polska dostanie pieniądze z Unii, a jeżeli przegra – pieniędzy nie będzie. Zatem dziś nie wiadomo, co będzie miało kluczowy wpływ na nastroje społeczne, a więc i na decyzje wyborcze, oraz co zrobi te 25 proc. niezdecydowanych – wrócą do PiS, zostaną w domach czy może zagłosują na kogoś innego.

Waldemar Paruch

Politolog, nauczyciel akademicki oraz polityk, profesor nauk społecznych, profesor Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, szef Centrum Analiz Strategicznych w latach 2018–2019. W listopadzie 2020 r. objął funkcję przewodniczącego zespołu doradczego ds. rozwoju szkolnictwa wyższego i nauki w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Zasiadł w gabinecie politycznym ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka.

W niedzielę zmarł Waldemar Paruch, politolog, były szef Centrum Analiz Strategicznych. Przypominamy wywiad z profesorem z lutowego wydania magazynu „Plus Minus”.
W jakiej kondycji jest Zjednoczona Prawica po sześciu latach sprawowania władzy?

Jeżeli weźmie się pod uwagę skalę trudności zewnętrznych i wewnętrznych, z którymi Zjednoczona Prawica musi się mierzyć, to poparcie sondażowe na poziomie 32–35 proc. jest całkiem niezłe. Rzecz jasna, nie gwarantuje ono dzisiaj kontynuacji rządów, ale zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2023 roku ciągle tak. Wyjście ze Zjednoczonej Prawicy Porozumienia Jarosława Gowina uprościło sytuację, ponieważ nadało obozowi rządzącemu większą zwartość koncepcyjną. Gowin, będąc w rządzie kontestował publicznie wiele decyzji Zjednoczonej Prawicy, co prowadziło do wewnętrznych napięć. Teraz tego nie ma, a udało się utrzymać minimalną większość parlamentarną.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił