Turcja: Mściwy Erdogan, tajemniczy Gülen

Bezpośrednie rządy wojskowe w Turcji zawsze trwały krótko. Ich celem nigdy bowiem nie było przejęcie władzy, lecz przywrócenie zasad i porządku.

Aktualizacja: 24.07.2016 14:47 Publikacja: 21.07.2016 13:05

Pozamiatane przez Erdogana: broń i mundury aresztowanych uczestników puczu, porzucone na moście nad

Pozamiatane przez Erdogana: broń i mundury aresztowanych uczestników puczu, porzucone na moście nad Bosforem.

Foto: Getty Images

Zamach stanu sprzed tygodnia był czwartym wojskowym przewrotem w historii Republiki Turcji, ale pierwszym, który się nie powiódł. Nie udał się, bo nie został przeprowadzony przez całą armię, a jedynie jej część, bo nie zdołano aresztować przywódców kraju na czele z prezydentem Recepem Tayyipem Erdoganem. Bo, jak pokazały wydarzenia, nadal ma on wielu zwolenników, których w dodatku z talentem potrafi zmobilizować do działania.

Jeżeli Erdogan mówi, że to lud turecki pokonał zamachowców, w jakiejś mierze ma rację. Mieszkańcy Stambułu i Ankary, którzy na jego wezwanie wylegli na ulice powstrzymali żołnierzy. Ale faktem jest także, że gdyby ci ostatni nie liczyli się z ludzkim życiem, opór byłby pewnie łatwy do pokonania.

Jedno wiadomo na pewno: światowi politycy, którzy rytualnie rozpływają się nad zwycięstwem demokracji w Turcji, są w wielkim błędzie. Być może zresztą, mówiąc to, co muszą mówić, w głębi duszy zdają sobie sprawę, że ich słowa nijak się mają do rzeczywistości. Nie wiadomo, w jakim kierunku rozwinęłaby się sytuacja, gdyby wojskowi zdołali przejąć władzę, ale czy mogliby naruszać zasady demokracji bardziej, niż to czyni prezydent Erdogan?

Armia po przejściach

Całkiem niedawno, bo w marcu, Michael Rubin z American Enterprise Institute opublikował analityczny tekst, pod tytułem: „Czy w Turcji dojdzie do zamachu przeciwko Erdoganowi?" Nie wykluczał tego, argumentując, że społeczeństwo tureckie jest już bardzo zmęczone poczynaniami prezydenta i jego, jak to określił, szaleństwem.

Erdogan jego zdaniem całkowicie wymknął się spod kontroli: wtrąca do więzień przeciwników, przejmuje gazety, buduje pałace jak szalony sułtan czy ambitny kalif. „Nawet członkowie jego własnej partii szepczą o postępującej paranoi Erdogana. Podobno na swym pałacu chce zainstalować działka przeciwlotnicze, by zapobiec desantowi facetów w czerni..."

Czytaj także:

Te rozważania wydały mi się cokolwiek abstrakcyjne. Wszystko, o czym pisał Rubin, to prawda, ale czas przewrotów, jak się wydawało, minął w Turcji bezpowrotnie. Nie dlatego, że nie ma po temu powodów. Pełzająca islamizacja, jaką zainicjował Erdogan, byłaby niegdyś aż nadto oczywistym powodem do podjęcia interwencji, w formie bezpośredniej akcji wojskowej albo też czytelnych ostrzeżeń pod adresem władz.

Po tę ostatnią metodę generałowie sięgnęli w 1997 roku, by zmusić do ustąpienia Necmettina Erbakana, pierwszego w historii republiki premiera islamistę (u boku którego pierwsze kroki w polityce stawiał Recep Erdogan), i w 2007 roku, gdy ostrzegali, bezskutecznie, przed wyborem prezydenta-islamisty.

Czas przewrotów minął przede wszystkim dlatego, że wojsko straciło realne wpływy i siłę. Trudno było wyobrazić sobie, by armia, której dowództwo Erdogan jeszcze jako premier skutecznie przetrzebił i spacyfikował, mogła być zdolna do konspirowania, wymagającego i należytej koordynacji i zachowania tajemnicy.

Całą operację odsuwania wojska od wpływu na politykę Recep Erdogan podjął oczywiście nie dlatego, że cywilna kontrola nad armią jest w świecie zachodnim normą, lecz dlatego, że był to jedyny sposób na zapanowanie nad najgroźniejszym przeciwnikiem jego islamskiej przecież partii. Stało się to możliwe po 2007 roku, gdy Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) okrzepła, skupiając w swych rękach pełnię władzy.

Pomysł był prosty: przeciwników Erdogana i jego partii, nie tylko wojskowych zresztą, postawiono przed sądem pod zarzutem przygotowywania przewrotu. W dwóch wielkich procesach: tajnej organizacji Ergenekon (od nazwy mitycznej doliny, z której wywodzą się Turcy) i spiskowców działających pod kryptonimem „Balyoz" (Młot) – na ławie oskarżonych wśród kilkuset sądzonych zasiedli między innymi byli dowódcy wszystkich rodzajów wojsk i wysokiej rangi oficerowie, jedna dziesiąta najwyższego korpusu oficerskiego Turcji. Zapadły wyroki – od kilku lat więzienia po dożywocie, na które skazano trzech generałów. Nie wszyscy wierzyli w prawdziwość oskarżenia. Czy rzeczywiście w podkładanie bomb mogli się angażować rektorzy uniwersytetów, sędziowie, naukowcy, dziennikarze?

Ale te wątpliwości nie miały większego znaczenia. Z punktu widzenia rządzących liczył się skutek: armia od powstania republiki stojąca na straży jej zasad straciła pazury. Uwięzienie znacznej części dowództwa otworzyło też drogę do mianowania nowych ludzi, skłonnych do współpracy z Erdoganem i jego partią.

Czy armia po takich przejściach byłaby w stanie porwać się na obalenie władzy?

Co zatem powodowało oficerami, którzy 15 lipca wieczorem wyprowadzili na ulice czołgi, zablokowali mosty, zajęli siedzibę TRT, publicznego radia i telewizji, i nakazali ostrzelanie parlamentu? Czy rzeczywiście, jak mówią niektóre doniesienia, obawiali się kolejnych zmian i ograniczeń – w awansach, w wysokości żołdu – jakie miał podobno szykować rząd?

Czy też, jak mogłaby sugerować treść wydanej deklaracji, kierowali się dobrem i sprawnym funkcjonowaniem państwa? A może jednak, bo i takie sugestie od początku się pojawiały, cały ten pucz był fikcją inspirowaną przez rząd, który szukał pretekstu do przeprowadzenia czystki wśród przeciwników?

Nie wiadomo. Porażka nie ma ojców i aresztowani – po czterech dniach już 70 generałów i admirałów, choć z początku zatrzymano zaledwie sześciu – raczej minimalizują swój udział w akcji niż tłumaczą, dlaczego ją podjęto. Nie wiadomo także, kto zamachem kierował. Generał Akin Öztürk, były dowódca sił powietrznych, na którego padły najpoważniejsze podejrzenia, kategorycznie zaprzecza.

Reakcja społeczeństwa tureckiego na obecny zamach stanu była uderzająco odmienna od tej podczas ostatniego przewrotu dokonanego 12 września 1980 roku, gdy interwencję wojskową ogromna większość Turków przyjęła z niekłamaną ulgą.

Wówczas bowiem przejęcie władzy przez armię oznaczało koniec bezprzykładnej fali terroru i spokój. Władze wojskowe wpisywały się w oczekiwania społeczne. Rząd, który powstał później pod egidą wojska, za jedno z najważniejszych zadań uznał naprawienie gospodarki. Programem naprawy zajął się osobiście premier Turgut Özal, który jeszcze przed przewrotem jako sekretarz stanu w rządzie Sulejmana Demirela przygotowywał plan działania i zabiegał z dobrym skutkiem o pożyczki w międzynarodowych instytucjach finansowych.

Bezpośrednie rządy wojskowe zawsze trwały krótko i jest to coś, co odróżnia zamachy stanu w Turcji od przewrotów wojskowych w innych krajach. Celem tureckich wojskowych nigdy bowiem nie było przejęcie władzy, lecz wykonanie zadania, które sprowadza się do przywrócenia zasad i porządku.

To armia, nie kto inny, ma przecież czuwać nad tym, by Turcja nie odeszła od reguł ustrojowych i społecznych ustanowionych przez Mustafę Kemala Atatürka, twórcę republiki. Jeżeli jej zdaniem są one naruszane, wkracza. A potem wraca do koszar.

Choć z koszarami to trochę przesada. Nad spuścizną Atatürka trudno było czuwać wyłącznie z koszar, dlatego przez długi czas wojskowi mieli wpływ na decyzje za pośrednictwem wojskowo-cywilnej Rady Bezpieczeństwa Narodowego (istnieje nadal, ale od paru lat wojskowi nie mają w niej decydującego głosu).

To zresztą także idea Atatürka, który uważał, że nie mają racji ci, którzy uważają, iż wojsko nie powinno angażować się w politykę. Do takiego wniosku doszedł już za młodu, obserwując zaangażowanie oficerów w próby reformowania osmańskiej Turcji.

Równie oczywiste były intencje autorów dwóch wcześniejszych przewrotów. W 1960 roku, gdy obalony został rząd Adnana Menderesa, oświadczenie dowództwa armii mówiło o konieczności „zapobieżenia bratobójczej walce". Rząd Menderesa ograniczył bowiem wolność prasy i autonomię wyższych uczelni, tłumił siłą protesty społeczne i próbował ograniczyć działalność założonej przez Atatürka Republikańskiej Partii Ludowej (CHP). Do tego dochodziła konieczność położenia kresu rozbuchanej korupcji i nadużyciom.

Wezwanie z Pensylwanii

Nie bez pewnego, choć wówczas jeszcze niedecydującego, znaczenia był fakt, że rząd Menderesa jako pierwszy od powstania republiki patronował posunięciom związanym z religią – budowie meczetów i tworzeniu szkół religijnych. Stało to w jawnej sprzeczności z konstytucyjną zasadą świeckości państwa i w żadnym razie nie mogło zyskać aprobaty armii. Wówczas jednak za wcześnie było mówić o islamizacji republiki. Religia muzułmańska raczej przypominała o sobie, niż wracała szerokim frontem.

Zamach stanu z 1971 roku był najbardziej ograniczony w formie i skutkach. Ówczesna interwencja miała na celu zahamowanie destabilizacji w sytuacji, gdy Turcja zmagała się z falą zamieszek, starć i demonstracji na wielką skalę. Dowództwo armii zdecydowało się jednak nie wyprowadzać żołnierzy na ulicę, poprzestając na wystosowaniu do prezydenta Cevdeta Sunaya memorandum, w którym zażądano powołania nowego rządu, zdolnego do przywrócenia ładu i porządku. Rząd powstał, przywrócenie ładu okazało się jednak zadaniem o wiele trudniejszym.

Interwencji wojskowych nigdy oczywiście nie udało się przeprowadzić bez ofiar. Ale wśród rządzących jedynymi ofiarami byli Adnan Menderes i dwaj jego bliscy współpracownicy, którzy zostali skazani na śmierć i straceni. Czy teraz, choć w odwrotną stronę, taka sytuacja może się powtórzyć?

Nie wiadomo, jaki będzie bilans represji wobec autorów obecnego puczu, ale jak dotąd sprawy nie wyglądają dobrze. Recep Erdogan chciałby przykładnie ukarać puczystów, najlepiej śmiercią, i nie można wykluczać, że tak się stanie, nawet jeśli będzie to oznaczać wstrzymanie negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską.

Erdogan nieraz już pokazał, jak bardzo jest mściwy, zwłaszcza wtedy, gdy czuje się osobiście dotknięty. Nawet jeśli urazy ubiera w słowa o naruszeniu demokracji.

Güleniści w mundurach" – prorządowy anglojęzyczny dziennik „Daily Sabah" tekst o przewrocie zatytułował jednoznacznie. Media mainstreamu wiedzą doskonale, kto i dlaczego zorganizował zamach, podobnie jak wie to prezydent Erdogan, premier Binali Yildirim i reszta polityków AKP, którzy dowodzą, że puczyści działali „na rozkaz z Pensylwanii".

„Daily Sabah" pisze śmiało, nie zostawiając na zamachowcach suchej nitki. Utrzymuje, że wszystkie poprzednie zamachy stanu to absolutnie nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się teraz, a to dlatego, że tym razem do działania przystąpiła Gülenowska Organizacja Terrorystyczna – złowroga grupa, której zwolennicy, jak twierdzi, stanowią aż 15 proc. tureckich oficerów i żołnierzy.

Skierowanie ostrza oskarżenia nie przeciw kemalistom, lecz gülenistom, jest zrozumiałe: kemaliści nie są już wielkim zagrożeniem dla władz, natomiast zwolennicy Fethullaha Gülena, rozproszeni po różnych instytucjach, organizacjach, firmach, urzędach, po rozmaitych branżach i zawodach stanowią siłę tyleż zwartą, co tajemniczą. W dodatku skłóconą z Erdoganem i jego partią.

Między Erdoganem i Gülenem toczy się walka na śmierć i życie, co nie powinno dziwić, zważywszy, że jeszcze parę lat temu obaj byli sojusznikami i bardzo się wspierali. Gdyby nie wsparcie ze strony wpływowego Gülena, sądzą niektórzy obserwatorzy, AKP w 2002 roku nie wygrałaby wyborów parlamentarnych, a Erdogan nie zostałby premierem.

Ale w 2013 roku rząd AKP postanowił zamknąć część szkół Gülena – i wtedy wybuchła prawdziwa wojna. Władze uznały, że oskarżenia o korupcję, jakie wysunięto wówczas pod adresem Erdogana i kilku jego współpracowników, to zemsta gülenistów, i w odpowiedzi przeprowadziły czystkę w prokuraturze i sądownictwie.

Kim jest Fethullah Gülen? Muzułmańskim myślicielem i duchownym. Ma 75 lat. W 1999 roku, gdy ówczesne władze tureckie oskarżyły go o naruszanie zasady świeckości państwa, wyjechał do USA i zamieszkał w Pensylwanii. Jest twórcą organizacji o nazwie Hizmet (Służba), która między innymi prowadzi sieć szkół na całym świecie i propaguje ideę służby – pracy dla wspólnego dobra.

Stoi na czele prawdziwego imperium, o którym wiadomo, że dysponuje dużymi środkami. Ma miliony wiernych zwolenników, w Turcji szczególnie w policji, wymiarze sprawiedliwości i oświacie. Miał także media, takie jak dziennik „Zaman", ale w ostatnich miesiącach zostały one siłą przejęte przez władze.

Gdyby zebrać wszystko, co o Gülenie napisano, okazałoby się, że najczęściej powtarzane określenia to „tajemnicza postać" czy „człowiek z cienia". Bo Gülen chce pozostawać w cieniu. Nie udziela się publicznie, niechętnie przyjmuje dziennikarzy. Łatwiej jest przeprowadzić wywiad z prezydentem USA i z innymi wielkimi tego świata niż z nim.

BBC po wielkich staraniach dwa lata temu uzyskała zgodę na rozmowę. Czego można się dowiedzieć z długiego tekstu? Niewiele: że Gülen jest słabego zdrowia, bo w czasie rozmowy sięgał po lekarstwa, i że choć jego posiadłość w Pensylwanii jest ogromna, on sam żyje bardzo skromnie w małym domku.

Jakie ma poglądy, jak ocenia sytuację w Turcji, co myśli o Erdoganie, czy boi się terroru, kogo ceni, kogo odrzuca? Nie mówi o tym wprost. Pytany o wybory w Turcji, poprzestał na stwierdzeniu, że „ludzie powinni głosować na tych, którzy respektują demokrację i rządy prawa"; zaprzeczył także, jakoby miał aż tak wielkie wpływy wśród sędziów i w policji, jak sądzą władze.

Prosto w przepaść

Fethullah Gülen zdystansował się od wydarzeń w Turcji, podkreślając, że z próbą obalenia Erdogana nie ma nic wspólnego. Czy jednak – i to jest pytanie zasadnicze – może mieć w armii zwolenników?

Dawniej byłoby to niemożliwe. Zanim AKP objęła władzę, dla islamistów, nawet umiarkowanych (Gülen, dodajmy, reprezentuje taki właśnie nurt), w wojsku tureckim nie było miejsca. Żołnierze i oficerowie podejrzewani o inklinacje islamistyczne musieli opuścić jego szeregi.

Nawet jeżeli dzisiaj nie egzekwuje się tego tak rygorystycznie i w wojsku służy pewnie trochę islamistów, mimo to i tak wydaje się ono nadal ostoją sekularyzmu, bardziej niż inne instytucje.

Można zrozumieć, że władze, które wyszły zwycięsko z próby przewrotu, w gniewie szukają winnych. Aresztowania w wojsku nie powinny dziwić, choć ich rozmiary są zastanawiające. Dlaczego jednak tysiącami zwalniani są policjanci, którzy z zamachem nie mieli nic wspólnego? Sędziowie, nauczyciele, urzędnicy?

Tego rodzaju poczynania wyglądają bardziej na generalną rozprawę z przeciwnikami, celowe uderzenie w zaplecze Gülena – czy też w to, co rządzącym wydaje się zapleczem Gülena – niż na spontaniczną akcję podyktowaną okolicznościami. Trudno wątpić, że Erdogan skwapliwie wykorzystuje okazję. Pozostaje jednak pytanie, czy tylko z niej korzysta, czy też może dobrze ją sobie zaplanował? Tak właśnie – jak by to absurdalnie nie brzmiało – sądzi wielu Turków, przerażonych tym, co dzieje się w ich kraju.

Autorytaryzm Erdogana, bezradność opozycji, narastający sprzeciw społeczny, rozgorzała na nowo wojna w Kurdystanie, ogromne zagrożenie terrorystyczne – to wszystko sprawiło, że jak pisaliśmy niedawno w „Plusie Minusie", „Turcja się tli". Dziś po nieudanym zamachu stanu Turcja staje w płomieniach. Albo też, jak pisał wspomniany Michael Rubin, prostą drogą zmierza do przepaści, dokąd ciągnie ją Recep Erdogan.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Zamach stanu sprzed tygodnia był czwartym wojskowym przewrotem w historii Republiki Turcji, ale pierwszym, który się nie powiódł. Nie udał się, bo nie został przeprowadzony przez całą armię, a jedynie jej część, bo nie zdołano aresztować przywódców kraju na czele z prezydentem Recepem Tayyipem Erdoganem. Bo, jak pokazały wydarzenia, nadal ma on wielu zwolenników, których w dodatku z talentem potrafi zmobilizować do działania.

Jeżeli Erdogan mówi, że to lud turecki pokonał zamachowców, w jakiejś mierze ma rację. Mieszkańcy Stambułu i Ankary, którzy na jego wezwanie wylegli na ulice powstrzymali żołnierzy. Ale faktem jest także, że gdyby ci ostatni nie liczyli się z ludzkim życiem, opór byłby pewnie łatwy do pokonania.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów