W pierwszym tomie, obejmującym lata 1847–1921, mamy do czynienia z życiem twórczym, odważnym, pełnym zaszczytów i dokonań: przypomnijmy, że młody Woyniłłowicz, choć nie z senatorskiego czy książęcego rodu, jako niespełna trzydziestolatek stał się nieformalnym liderem ziemiaństwa Mińszczyzny i szerzej – szeroko pojętych kresów litewsko-białoruskich, sięgających nieraz nawet poza granice z 1772 roku. Jako twórca Towarzystwa Kredytowego Mińskiego zdołał ocalić tysiące polskich majątków w najtrudniejszym popowstaniowym czasie, jako delegat do Rady Państwa w Petersburgu i prezes koła polskich posłów z „guberni zachodnich" do Dumy był bliżej domu Romanowów i rzeczywistego decydowania o losach słabnącego imperium niż ktokolwiek może inny z Polaków.
Nie było to życie wolne od dramatów, z których największym pewnie była śmierć obojga jego dzieci. Nawet tę tragedię „pan z panów" starał się jednak przeżyć tak, by przyniosła jakieś dobro publiczne: korzystając z liberalizacji polityki wyznaniowej w cesarstwie i swoich stosunków w stolicy, uzyskał zgodę na ufundowanie i wzniesienie w sercu „istinno ruskogo" Mińska świątyni katolickiej pod wezwaniem świętych – patronów swoich dzieci: to słynny, neoromański „czerwony kościół" w Mińsku, który przetrwał obie wojny światowe, komunistyczną przebudowę „miasta-Słońca" w latach 60. i w którego podziemiach od kilku lat spoczywają szczątki samego Woyniłłowicza.
Mając to w pamięci, tom drugi jego wspomnień, rozpoczynający się w maju 1921 roku, czyta się w perspektywie króla Leara – albo każdego możnego tego świata, którego starość pozbawiła potęgi, dóbr, bliskich i bodaj piędzi własnej ziemi. Edward Woyniłłowicz, który mężnie zniósł kolejne fronty przechodzące przez Mińszczyznę od 1914 do 1920 roku, po traktacie ryskim okazał się wygnańcem. O powrocie na stronę bolszewicką nie było mowy: pozostawała uboga egzystencja w wynajętym mieszkaniu w Bydgoszczy, wyprzedawanie resztek ojcowizny zachowanych po polskiej stronie kordonu – i żywe zainteresowanie sprawami publicznymi w kraju, w którym ogromnie trudno było mu się odnaleźć. Żal wobec tych, którzy „sprzedali Litwę", „oddali Kresy", zmarnowali trud i poświęcenie pokoleń, przebijają z każdej strony, stają się probierzem zarówno reformy Grabskiego, jak i zamachu majowego. To spojrzenie bardzo jednostronne – ale kto powie, że nieuzasadnione?
Poglądy i opinie Woyniłłowicza bywały wyzwaniem już dla czytelników pierwszego tomu, wydanego po raz pierwszy jeszcze w II RP: dla tego pana z panów, duchem wyrastającego już nie z XVIII, ale wręcz z XVII wieku, zasada hierarchii stanowej i lojalności wobec tronu jest czymś tak oczywistym, że niepokoje i zrywy okresu powstania styczniowego, które przypadły na jego gimnazjalny czas, jest w stanie skwitować jedynie sarkastycznym komentarzem („do matury stawiło się nas ledwie kilkunastu" – pisze, podsumowując losy kolegów, którzy, ogarnięci romantyczną gorączką, trafili do leśnych partii), a o odwiedzających Mińsk członkach Domu Romanowów pisze zawsze z najwyższym uszanowaniem. Nie należy brać tego, broń Boże, za serwilizm: to po prostu szczególna, trudna dziś dla nas do przyswojenia, formacja umysłowa, z którą już w kabaretowo-kurierkowej II RP musiało być Woyniłłowiczowi bardzo trudno.
Drugiego tomu wspomnień nie wydano drukiem ani w II RP, ani na emigracji, ani po roku 1989: nikomu, widać, nie były w smak cierpkie uwagi wygnańca. Niewielka, mało znana oficyna wydawnicza Klinika Języka dobrze się zasłużyła pamięci Kresów, udostępniając nam po raz pierwszy całość tych zapisków.