Zespół z Uniwersytetu w Wageningen pod jego kierunkiem pracuje nad alternatywnymi do mięsa źródłami białka. Jakby na potwierdzenie tych przewidywań naukowcy indyjscy z instytutu InStem w Bangalur (Instytutu Komórek Macierzystych i Medycyny Regeneracyjnej, zespołem kieruje prof. Subramanian Ramaswamy) zaobserwowali gatunek żyworodnego karalucha Diploptera punctata, którego samice wytwarzają bardzo kaloryczną substancję służącą za pokarm potomstwu. Żywi się ono i wzrasta dzięki tej substancji wydzielanej przez matkę. Naukowcy, upraszczając sprawę na potrzeby mediów, nazwali ją „mlekiem", ponieważ tak jak mleko w tradycyjnym rozumieniu, czyli wytwarzane przez ssaki, zawiera białka, cukry oraz tłuszcze. Mało tego, zawiera ich trzykrotnie więcej niż mleko bawole, uważane za najbardziej odżywcze wśród całej bydlęcej rodziny, nie wyłączając rodzimej krasuli.
To skłoniło indyjskich badaczy – o czym poinformował „The Times of India" – do wystąpienia z propozycją (na razie nic konkretnego, po prostu sugestia rzucona w powietrze), aby wprowadzić to mleko karaluchów do ludzkiego jadłospisu. Tym bardziej że – ich zdaniem – bynajmniej nie ma ono odstręczającego smaku. Na razie badacze nie podzielili się ze światową opinią publiczną wiedzą o tym, w jaki sposób hodować karaluchy na masową skalę ani jak je doić, sugerują jedynie, że paszą mogą być drożdże.
Kto chce, może się z tego śmiać, tym bardziej że gdyby nawet serio potraktować te propozycje, to i tak opracowanie stosownej technologii potrwa lata. A jednak, śmiejąc się z karaluchów w roli mlecznych krów bądź kóz lub owiec albo lam czy kobył (Mongolia, kumys), nikt nie ma jednak podstaw, aby wyśmiewać holenderskie badania nad owadami jako źródłem białka. W tej dziedzinie poznawczej przoduje wspomniany już Uniwersytet w Wageningen.
Trzy lata temu zorganizował on międzynarodową konferencję naukową na temat ekologicznego rolnictwa. Dla uczestników konferencji przygotowano niecodzienny bufet, który miał zademonstrować, jak będzie wyglądała w przyszłości gastronomia, gdy świat zrezygnuje z najmniej ekonomicznego i najbardziej antyekologicznego pożywienia, jakim jest mięso zwierząt hodowlanych. Bufet serwował czekoladę z pasikonikami, paszteciki wiosenne ze szpinakiem i szarańczą, ciasteczka drożdżowe z larwami motyli, paluszki z białymi robakami lęgnącymi się w mące, ryżu, makaronie. Każdej potrawie towarzyszyła metryka wskazująca, jakie składniki odżywcze zawiera i ile kalorii.
– Nie wystarczy zanurzyć owada w czekoladzie i zawinąć w błyszczący, kolorowy papierek, aby zmienić mentalność konsumentów w Europie, USA czy Kanadzie. Wszystko tkwi w głowie. Sedno sprawy leży w tym, że ludzie uważają owady za paskudztwo. Ale to się musi zmienić, bo za kilkadziesiąt lat będzie nas na Ziemi zbyt dużo, aby wystarczyło mięsa. Trzeba znaleźć alternatywne źródło białka. Oto nasza propozycja – mówił podczas konferencji dr Marcel Dicke z Wydziału Entomologii Uniwersytetu Wageningen, demonstrując gablotę z osami, termitami, muchami, biedronkami oraz innymi owadami powszechnie występującymi, czyli łatwo dostępnymi.