Wydaje się, że jest tylko o krok od głupoty. Ma twarz zagubionego, nierozumiejącego, co się wokół niego dzieje, dziecka. A tak naprawdę jest kompletnie na odwrót. Z naiwności się nie wyrasta, tylko do niej dojrzewa. Jest pokorą wobec rzeczywistości, ale nie ma nic wspólnego z rezygnacją, bardziej z wiernością. Naiwność to wierność światu. Dlatego jest zawsze o krok przed mądrością.
Piszę to wszystko i zastrzegam się na każdą stronę tylko po to, żeby móc w końcu z czystym sumieniem wyrzucić z siebie, że Marek Cichocki, szanowany profesor, opublikował właśnie do bólu naiwną książkę. „Północ i Południe" jest naiwne, bo łączy porządki, których nie wypada ze sobą zestawiać. Polityczność i nawrócenie, władzę i grzech.
Północ to pustka, która zaczyna przeglądać się w cywilizacji Południa. Barbarzyńca, który zakochuje się w Rzymie i postanawia odwrócić się od zła i wybrać dobro, przestrzegać jego reguł. Polityka przestaje być w tej opowieści grą sił i interesów, sztuką zarządzania koniecznością. Zamiast tego jest funkcją, odbiciem stanu duszy obywateli. Jeżeli to nie jest naiwność, to czym ona jest?
Być może poszukiwaniem analogii między przeszłością a teraźniejszością. Bo po przeczytaniu „Północy i Południa" zdałem sobie sprawę, że ta książka jest komentarzem do współczesności. I to pomimo tego, że ani Cichocki (jak mi się wydaje) nie chciał o tym pisać, ani mnie (czego jestem pewien) nie chciało się w jego książce tego doszukiwać. Po prostu tak jakoś samo wyszło.
Tak wyszło, że kiedy pisze on o upadku starożytnego Rzymu, o tym, że nie spowodował go napływ barbarzyńców z Północy, tylko raczej barbaryzacja Rzymian, skojarzenia z kryzysem uchodźczym jakoś same się nasuwają. To nie pojawienie się obcych, ale odwrócenie się przez samych obywateli Imperium od dotychczasowego sposobu życia i myślenia, rzymskiej formy, na której stała rzymska cywilizacja, doprowadziło do upadku tej ostatniej. Wystarczy zamienić barbarzyńców z Północy na uchodźców z Południa i Imperium Rzymskie na europejskie.