Ola Synowiec: W co wierzy Meksyk

Szaman pracuje z energiami, przeprowadza rytuał oczyszczenia. Wszystko za wstawiennictwem Boga i świętych katolickich. Od ciemnych mocy jest czarownik zwany brujo. Idzie się do niego, żeby rzucił zaklęcie.

Publikacja: 13.07.2018 18:00

Ola Synowiec: W co wierzy Meksyk

Foto: AFP

Po mieście jeździ samochód z głośnikiem na dachu. Ogłasza, że wieczorem zaczyna się coroczny festiwal czarowników. Zwieńczeniem uroczystości będzie tradycyjna czarna msza.

Program festiwalu został wydrukowany przez tutejszy ratusz. Urzędnicy zatroszczyli się też o plakat. Widnieją na nim: płonący pentagram, modlący się czarownik i złota figurka Szatana. W górnej części oficjalne logo miasta. Na dole napis: „Przyjedź i daj się zaczarować".

Jest pierwszy czwartek marca, a ja jestem w Catemaco, dwudziestotysięcznym miasteczku na południu stanu Veracruz, znanym w całym Meksyku jako stolica czarowników. To właśnie czarownicy, brujos, są tutaj głównym produktem turystycznym. Oni oraz pływanie łódką po jeziorze. Mam wrażenie, że jestem jedyną turystką, bo ofertę rejsu słyszę częściej niż „dzień dobry".

Wizyta u brujo to żelazny punkt programu każdej wycieczki, między maseczką z glinki na twarz a wizytą na wyspie małp, maskotek Catemaco. Na koniec odwiedziny w rezerwacie Nanciyaga, gdzie kręcono sceny do filmów „Apocalypto" i „Uzdrowiciel z tropików". Tam też można skorzystać z usług szamana.

Mydełko na podwójne szczęście

Przewoźnik Miguel Ángel recytuje wyuczone na pamięć informacje.

– Sława Catemaco jako miasta czarowników jest już nie tylko krajowa, ale i międzynarodowa – mówi, gdy podejmuję decyzję i wsiadam na łódkę.

Twierdzi, że miejscowe praktyki magiczne to stara przedhiszpańska tradycja. Tutaj olmecka.

Jesteśmy na ziemiach dawnych Olmeków, pierwszej dużej cywilizacji na terenie obecnego Meksyku. Czasem mam wrażenie, że w tym kraju słowo „tradycja" zawsze idzie w nierozłącznej parze z przymiotnikiem „przedhiszpańska". I że w większości przypadków z tą „przedhiszpańskością" można by się kłócić.

W przypadku tutejszej magii badacze mówią o synkretyzmie. Dawne indiańskie praktyki wymieszały się z tradycjami europejskimi: katolickimi, a później spirytystycznymi i satanistycznymi. Wraz z czarną ludnością z Kuby do Catemaco przybyła santeria, z Haiti wudu, swój udział wnieśli Cyganie i Arabowie. Wierzenia wszystkich tych grup zaczęły się przenikać, tworzyć coraz bardziej spójną całość. Teraz, w dobie łatwiejszego dostępu do informacji, doszły jeszcze elementy innych światowych wierzeń i religii.

– Już budują scenę. I gwiazdę o pięciu ramionach. Tutaj odbędą się wieczorne uroczystości. – Miguel Ángel wskazuje na cypel położony na obrzeżach miasta.

On również zamierza pojawić się na tym, było nie było, największym wydarzeniu sezonu. Sam jest katolikiem, ale raz w miesiącu bierze udział w oczyszczającym rytuale limpia. W ten sposób wyrzuca z ciała złą energię, odpędza złe myśli.

Oczyszczeniu mogę się poddać podczas wycieczki, na Playa Brava. Zajmują się tym dwie szamanki, Irma i Guadalupe, w małej drewnianej chatce. Przeprowadzają rytuał oczyszczenia, w podobny sposób jak iloletik w San Juan Chamula, lokalni znachorzy na Jukatanie czy danzantes mexicas w stolicy, przed rozpoczęciem tańca. Przez z górą sześć lat mojego pobytu w Meksyku obrządek widzę wszędzie wokół. Jest tak naturalną częścią życia jak wizyta u dentysty.

Ramiona rozkłada się na boki, lekko rozstawia nogi. Najpierw przód, potem tył. Jest się oczyszczanym dymem z kopalu, czasem piórami, częściej wiązką świeżych ziół: bazylii, ruty, rozmarynu lub jednego z kilkunastu innych, w zależności od zaleceń curandero. Do tego często dochodzą jajka, które wyciągają z człowieka wszystko, co niedobre. Pali się świece, niekiedy spryskuje ciało magicznym sprejem, wodą lub alkoholem. W chatce szamanek dostrzegam też magiczne mydełka, zupełnie takie same jak te sprzedawane na Mercado de Sonora. Jedno na podwójne szczęście, drugie na powodzenie w biznesie, trzecie z napisem: Llama cliente, wezwij klienta.

Niespodziewanie na Playa Brava do limpia dochodzi jeszcze dziesięciominutowy masaż. Uśmiecham się. To dla mnie nowość, niemająca nic wspólnego z tradycją, raczej wyjście naprzeciw potrzebom turystów. Mój uśmiech zauważa Yesenia, kobieta, która zajmuje się namawianiem do udziału w rytuale.

– Przyjeżdżają do nas ludzie z dużych miast. Bardzo zestresowani. Masaż pomaga się im zrelaksować – wyjaśnia. Wszystko za jedyne czterysta pesos, ale można się targować. Yesenia widzi mój brak zainteresowania, więc zjeżdża z ceną do dwustu pięćdziesięciu. Mówi, że to najlepsza cena w całym miasteczku. Oczywiście później okaże się, że to nieprawda.

Sama nie oczyszcza. Nie może, nie jest szamanką.

– Choć w sumie mogłabym. Bo jestem spod znaku Barana, a to najmocniejszy znak, z trygonu ognia – mówi z dumą.

Dziwię się, że wierzy w zodiak, pytam, czy w Catemaco nie używa się jakiegoś dawnego indiańskiego kalendarza. Może czegoś olmeckiego? Yesenia zaprzecza i dodaje, że pracuje z czakrami. Pyta mnie, czy wiem, co to czakry. Chyba chce mi zaimponować; takie egzotyczne duchowe ciekawostki to zapewne świetny wabik na klientów. Objaśnia, czym różni się szaman od brujo. Irma i Guadalupe to właśnie szamanki, broń Boże brujas!

– Szaman pracuje z energiami, przeprowadza limpias. Wszystko za wstawiennictwem Boga i świętych katolickich. A do brujo idzie się, żeby rzucił zaklęcie. Na przykład jeśli chcesz, żeby ktoś się w tobie zakochał. Szamani nie pracują z ciemnymi mocami, ze Świętą Śmiercią, z Szatanem. Nie organizują czarnych mszy, nie zabijają zwierząt – mówi.

Zauważam w drewnianej chatce brak wizerunków kontrowersyjnych dla katolicyzmu postaci. Wyłącznie Jezus, Maryja, oficjalni święci. Yesenia stara się przedstawić zarówno szamanki, jak i cały rytuał jako przykładnie katolickie.

Specjalność: czarownik

Bardzo ciekawe wydaje mi się to rozgraniczenie na szamanów i brujos. Słowo „szaman" pochodzi z Syberii, gdzie osoba nim określana pełniła przecież zupełnie inną funkcję niż ta, którą opisuje Yesenia. W Meksyku nie pojawiało się przez wieki, dopóki nie przywołano go całkiem niedawno w dyskursie akademickim. A mimo to Yesenia objaśnia mi jego znaczenie, jakby pochodziło z tych ziem, stanowiło olmecką spuściznę. „Szaman" zadomowił się w Catemaco na dobre. Podobnie jak znaki zodiaku i czakry.

– Dlaczego akurat Catemaco słynie ze swoich czarowników i szamanów? Co jest w tym miejscu szczególnego? – pytam na odchodnym, gdy już stoję na brzegu, przy łódce Miguela Ángela.

– To miejsce ma specjalną energię. Wiele miejsc może taką mieć. Ale w większości się o nią nie dba. My dbamy. Szczególnie mocna jest teraz, bo zbliża się pierwszy piątek marca. A w tym roku to już w ogóle! Dochodzi przecież pełnia księżyca. Energia jest silna jak nigdy. Nie czujesz?

Rozglądam się dokoła. Przede mną zjawiskowo piękne jezioro, otoczone zamglonymi wulkanami. Na nim bajkowo zielone wysepki oraz rybacy, nieśpiesznie zarzucający z łodzi sieci. Eksplodująca przyroda, kipiący życiem tropikalny las. Jeśli w ogóle mam gdzieś poczuć jakąś szczególną moc, to chyba właśnie tutaj.

To w tym miejscu, u wybrzeży Zatoki Meksykańskiej, w regionie Los Tuxtlas, gdzie leży Catemaco, znajdował się mitologiczny Tlalocan, aztecki raj, najwyższy z trzynastu poziomów nieba, zaświaty, w których urzędował bóg deszczu Tlaloc, położony wśród gór i bujnej natury. „Nie ma tu cierpienia, nigdy nie kończą się kukurydza, dynie, pomidory, fasola ani kwiaty – pisał mnich Bernardino de Sahagún. – Mówią też, że w Tlalocanie zawsze panuje przyjemny chłód, zawsze są zielone pąki, zawsze jest wiosna".

Podobno były tu wodospady z miodu. Wszystkim zaś wokół: zwierzętami, wzgórzami, jaskiniami, jeziorami i lasami, opiekowały się skrzaty zwane chaneques. Pancerniki służyły im za krzesła, żmije za sznury, a jelenie i jaguary były przez nie hodowane jak drób.

Chaneques miały rodziny i ponoć zakładały wioski. Zupełnie jak ludzie. Mieszkańcy do tej pory nazywają to miejsce rajem na ziemi. Niektórzy wierzą, że chaneques żyją tutaj do dziś. W zależności od kaprysu mogą pomagać albo robić psikusy. Do tej pory stawia się im kapliczki, obwinia za wszelkie szkody w domu i przeciwności losu. Ponoć są przodkami miejscowych czarowników, którzy właśnie od nich mieli się nauczyć niesienia pomocy.

– To wszystko dlatego, że koncentruje się tutaj moc trzystu dwudziestu otaczających Catemaco wulkanów – mówi mi Juan Luis, gdy zadaję mu pytanie o pochodzenie miejscowych brujos. Pracuje w wydziale turystyki tutejszego ratusza. Nosi służbową koszulę z wyszytym nazwiskiem i funkcją, jaką pełni. Urzędników w podobnych koszulach widzę dziś bardzo wielu.

Stoję na promenadzie nad brzegiem jeziora. To tu o dziewiętnastej trzydzieści ma się rozpocząć trzydniowy festiwal czarowników. Agenda imprezy, punkt po punkcie, jest wypisana w broszurze informacyjnej: dzisiaj oficjalne powitanie i ceremonia oczyszczenia, jutro konkurs lokalnych potraw, występy folklorystyczne i czarna msza.

Na razie są puszczane chińskie lampiony, a gdy się już wszyscy zbiorą, wyruszymy w procesji brzegiem jeziora. Aż na cypel La Punta, centralne miejsce festiwalowych wydarzeń. Niektórzy tam dopłyną. Już zapalane są pochodnie mające oświetlać łodzie. Będą je trzymać młode dziewczyny w wiankach i białych prostych sukienkach. Prawie wszyscy są ubrani na biało. Tylko ja mam na sobie czarną bluzkę i szarą spódnicę.

– Trzeba było włożyć coś białego? – pytam zaniepokojona stojących obok ludzi.

– Tak. Za tę bluzkę spalimy cię podczas czarnej mszy – odpowiada starsza kobieta. Taki lokalny żarcik.

Jej mąż mnie uspokaja. Wyjaśnia, że biel oznacza pokojowe intencje. Oczyszcza atmosferę. Bo dzisiejsza uroczystość ma służyć uzdrowieniu ziemi i odblokowaniu kanałów energetycznych. Okazuje się, że mężczyzna, choć nie nosi służbowej koszuli, również pracuje w tutejszym ratuszu, jako osobisty sekretarz burmistrza. Kręci komórką relację na żywo, na Facebooka obecnej rady miejskiej. César, bo tak ma na imię, nagrywa też mnie, jako zagraniczną turystkę. Udzielam krótkiego wywiadu, mówię, jak bardzo podoba mi się w Catemaco.

Mimo że według Wikipedii wydarzenie ściąga co roku pięć tysięcy turystów, dzisiaj nie ma ich zbyt wielu. Dwie dziewczyny z Ukrainy, chłopak z Rosji i jego partnerka z San Francisco trafili tu przypadkiem. Podchodzą do mnie, speszeni, aby zapytać, co właściwie się dzieje. Jest jeszcze kilkoro Japończyków (zawsze jacyś są) oraz para satanistów z Nowego Jorku.

Trzymam się blisko Césara, który nie przerywając nagrywania, przedstawia mi obecnych. Burmistrz rozmawia akurat ze stanowym ministrem turystyki, który przyjechał specjalnie na imprezę. Są uściski dłoni, wspólne zdjęcia. Pojawiają się również inni oficjele oraz elita miasteczka.

Gdy czarowników z regionu Los Tuxtlas ponad trzydzieści pięć lat temu odwiedziła Elżbieta Dzikowska, brujos, choć popularni wśród miejscowych, byli dla Meksyku jak wstydliwy pryszcz. Oficjalnie nie istnieli. A mimo to znaleźli się tacy, którzy dostrzegli w ich praktykach magicznych ogromne możliwości dla rozwoju turystyki. „Najlepiej wyrobić sobie specjalność – rozumował José Antonio González, ówczesny przedstawiciel Ministerstwa Turystyki w Los Tuxtlas. – Na Jukatan przyjeżdżają turyści, by podziwiać ruiny miast Majów, do Acapulco – żeby pogrzać się na zawsze tam pewnym słońcu, do San Cristóbal de las Casas – na najsłynniejszy w kraju targ indiański. A do Los Tuxtlas niechaj przybywają leczyć się u czarowników!"

Dzisiaj lokalni politycy stanowią już część procesji. Wyruszają w pochodzie zaraz za czarownikami i dziewczętami w wiankach. (...)

Filozof z wydziału turystyki

Czarowników jest dzisiaj czworo. Wszyscy wymienieni w programie: Rosa Elia Belli Chagala (kapłanka), José Luis Baxin Mantilla (mistrz nauk tajemnych i spirytysta), Marco Antonio Absalón (uzdrowiciel) i Juan Rosario Toto (brujo i szaman). Czarownicy składają wieniec pod pomnikiem legendarnego rybaka Juana Catemaxcy, któremu na brzegu jeziora miała się ukazać Virgen del Carmen, tutejsza Matka Boża, obiekt kultu i tłumnych lipcowych pielgrzymek. To od jego nazwiska – według legendy – wzięło nazwę miasteczko.

– Tak naprawdę nazwa Catemaco pochodzi z nahuatl i oznacza „spalone domy". Ma to prawdopodobnie związek z tragedią, do której doszło kiedyś po erupcji jednego z tutejszych wulkanów – wyjaśnia mi Juan Luis z wydziału turystyki.

Podchodzi do mnie co chwila, zagaduje, objaśnia przebieg wydarzeń. Większość jego opowieści jest zgoła fantastyczna, choć on traktuje je z pełną powagą.

– Raz do roku, w sierpniu, woda w jeziorze zamienia się w krew – mówi z kamienną twarzą. – To miejsce ma ogromną moc. Dzieją się tu takie rzeczy, o jakich nie śniłaś. – Wpatruje się w sunące w dole rozświetlone pochodniami łodzie. W tafli jeziora odbija się kolor ognia, woda wydaje się płonąć. – Znałem jednego czarownika, który potrafił się zmieniać w zwierzęta. Widziałem na własne oczy, jak przemienił się w psa. Jego ubranie pozostało na ziemi.

– Wszyscy, jak mrówki, próbujemy dotrzeć do wyznaczonego celu – ciągnie zapatrzony w ogień Juan Luis. – Ale co chwila słyszymy, żeby ustać w wędrówce, że zewsząd czyhają na nas niebezpieczeństwa. Wiele mrówek zawraca, przystaje, wątpi. Do celu dociera jedna. Zapytana, jak to zrobiła, wyciąga zatyczki z uszu. Tylko tak możemy dotrzeć tam, gdzie zamierzamy. Nie słuchając nikogo, z wyjątkiem naszego wewnętrznego głosu. Każdy ma w sobie tę siłę, trzeba się tylko na niej skoncentrować.

Przestało mnie już dziwić, że urzędnik miejscowego ratusza opowiada takie historie dopiero co poznanej dziewczynie. Przywykłam, że w Meksyku niemal każdy jest filozofem. Refleksje i wyrobione przez lata życiowe mądrości wykładali mi już przy pierwszym spotkaniu sklepikarze, rolnicy, taksówkarze.

Dziedzictwo białej małpy

Pomału docieramy do celu. Przed bramą powitalną na La Punta ustawiają się politycy, naprzeciwko nich brujos. Przed urzędnikami jest rozciągana wstęga, oni sami biorą w ręce nożyczki. Czarownicy przyklękają, proszą ich o błogosławieństwo. Wstęga zostaje przecięta, nieco dalej wybuchają fajerwerki.

Tłum rusza przez las wąską, oświetloną pochodniami ścieżką. W oddali słychać bębny. Przemieszczamy się w ich kierunku. Okazuje się, że dźwięk dobiega z głośników na ustawionej specjalnie z tej okazji scenie. Konferansjer wita przybyłych, zaprasza do zajęcia miejsc na plastikowych krzesłach. Przedstawia szacownych gości, rozlegają się brawa. Potem przemówienie prezydenta, przemówienia brujos i można zaczynać ceremonię.

Na początek rytuał oczyszczania oficjeli. Stanowy sekretarz turystyki Leopoldo Domínguez Armengual w swojej dokładnie wyprasowanej koszuli rozkłada ręce na boki. Brujos uwijają się, wznosząc modlitwy ku niebu. Urzędnicy dzielnie znoszą opryskiwanie ich magicznym sprejem z wielkiej butelki, a potem obfite polewanie głów wodą z kokosa.

– Wyciągnijmy ręce w przód. Wszyscy! – zawiaduje przez bezprzewodowy mikrofon jeden z czarowników, Juan Rosario Toto. – Pozbądźmy się negatywnej energii, zazdrości, rzuconych na nas uroków! Niech opuszczą nasze ciała!

Ktoś dmie w muszle, tłum podnosi ręce. W sumie kilkaset osób, może nawet więcej.

Przed sceną usypano na tę okazję kopiec; tu odbywają się rytuały. Po jego czterech stronach wzniesiono ołtarze, każdy symbolizujący jeden żywioł. Brujos modlą się przy nich po kolei, kończąc przy tym poświęconym ziemi. To właśnie ona jest najważniejsza w dzisiejszej ceremonii.

– To, że jesteśmy tutaj dzisiaj, to żaden przypadek! Jesteśmy tutaj z miłości do ziemi! Ziemi, która jest chora! Ziemi, która drży z bólu! – woła kapłanka Rosa Elia Belli Chagala, nawiązując zapewne do silnych wstrząsów sejsmicznych, jakie nawiedziły Meksyk kilka miesięcy wcześniej, we wrześniu 2017 roku. – Jak to możliwe, że w kraju tak bogatym w wodę, tak wielu ludziom jej brakuje? Jak doszło do tego, że woda w naszym kraju jest reglamentowana? Tracimy wiele wartości, wartości, które przekazali nam nasi przodkowie! Czy wolno nam sprawiać im taki zawód? Jak możemy trwonić tysiącletnie tradycje? Sprawiać, że umierają dawne porządki? Ludzie nazywają mnie czarownicą, ale ja staram się tylko strzec dawnej mądrości. Jestem wojowniczką! Nie ustaję w walce! To czas zmiany! Zmieniajmy się tak, jak to robi ona! – wskazuje na wypchaną żmiję zdobiącą laskę jednego z czarowników.

Tłum rzuca się na pomarańcze, jabłka i banany, gdy kapłanka zaprasza do częstowania się owocami z ołtarza. Przez mikrofon przypomina o jutrzejszych wydarzeniach, w tym najważniejszym z nich – corocznej tradycyjnej czarnej mszy. Ludzie rozchodzą się, ja przysiadam na plastikowym krzesełku.

Jak spod ziemi wyrasta przy mnie Juan Luis.

– Kiedyś uroczystości odbywały się w innym miejscu, na wzgórzu Mono Blanco. To tam ludzie zabili ostatnią białą małpę. Ponoć to ona miała przekazać całą swoją mądrość jednemu brujo. Tak narodziła się w Catemaco tradycja czarnoksięstwa – mówi.

Wokół ceremonialnego wzniesienia dogasa ogień.

– Życie jest jak ta pochodnia. Im intensywniej płonie, tym szybciej się wypali – ciągnie. – Wiesz, że mój dziadek też był czarownikiem? Ale w innych czasach. Kiedy jeszcze nie było prawa.

– Jakiego prawa?

– Takiego, że gdy się kogoś zabiło, szło się do więzienia – odpowiada ze spokojem. – Bycie brujo pochłania mnóstwo energii, bo przekazuje się ją także innym ludziom. Dziadek musiał ją przecież skądś brać. Dlatego składał w ofierze swoje żony. Zabił je wszystkie.

Fragment książki Oli Synowiec „Dzieci szóstego słońca. W co wierzy Meksyk", która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne (Wołowiec 2018). Śródtytuły pochodzą od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Po mieście jeździ samochód z głośnikiem na dachu. Ogłasza, że wieczorem zaczyna się coroczny festiwal czarowników. Zwieńczeniem uroczystości będzie tradycyjna czarna msza.

Program festiwalu został wydrukowany przez tutejszy ratusz. Urzędnicy zatroszczyli się też o plakat. Widnieją na nim: płonący pentagram, modlący się czarownik i złota figurka Szatana. W górnej części oficjalne logo miasta. Na dole napis: „Przyjedź i daj się zaczarować".

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów