Lekcje zostały odrobione

Upór, ostrożność granicząca z podejrzliwością i umiejętność czekania sprawiły, że Waldemar Pawlak znalazł się ponownie w politycznej ekstraklasie. Na szczyty polityki wrócił odmieniony

Aktualizacja: 27.10.2007 22:30 Publikacja: 27.10.2007 06:01

Lekcje zostały odrobione

Foto: Rzeczpospolita

Nieprawdziwa jest jednak bardzo modna teraz teza o tym, że prezes PSL zmienił się radykalnie. To prawda, że znalazł dla siebie bardziej eleganckie opakowanie. I nie ucieka już w popłochu przed dziennikarzami. Ma za to te same cechy charakteru i stosuje te same metody co 18 lat temu, kiedy jako 30--letni działacz ZSL został posłem Sejmu kontraktowego.

Ale w przeciwieństwie do większości innych polityków potrafił wykorzystać czas. Dojrzał i sporo się nauczył, nie tylko politykowania. Zrozumiał, jaką siłę może dać Polsce uczestnictwo w Unii Europejskiej. Gdy był na politycznym aucie, zajął się m.in. prezesowaniem Warszawskiej Giełdzie Towarowej. Pisał też doktorat o wykorzystywaniu sieci neuronowych i algorytmach genetycznych do prognozowania trendów gospodarczych. Nie napisał. – To wymagało 1000 godzin netto, nawet bez czasu na kawę, tyle nie miałem – wyjaśnia.

Gdy kilkanaście miesięcy temu pojawiły się billboardy z hasłem „PSL równa się normalność”, jeden z szefów powiatowych struktur partii zapytał prezesa Pawlaka: – A kiedy było normalnie? Chciał wiedzieć, do jakich wzorców odwołuje się partia. Za pierwszym razem odpowiedzi nie dostał. Na kolejnej naradzie ponowił pytanie. – Normalnie było wtedy, kiedy byłem premierem – spokojnie odpowiedział prezes.

– Trwa ciężka praca, podkładanie min, aby teren wysadzić w powietrze – tak Pawlak scharakteryzował krajobraz, jaki powstał, kiedy PSL rozpoczęło negocjacje z Platformą. Kto te miny podkłada, nie dowiedziałam się. Prezes powiedział tylko, że nie będzie się tym przejmował. – Pogoda jest czymś, co trzeba brać pod uwagę, ale nie można na nią narzekać – stwierdził niczym rasowy rolnik z pokorą przyjmujący wyroki przyrody. Wypowiedział te słowa kilkanaście godzin po spotkaniu z Donaldem Tuskiem, na którym uzgodnili powstanie koalicji.

Nie trwało ono 15 minut, jak mówił Tusk. – Rozmawialiśmy półtorej godziny o polityce – ujawnił Pawlak. Do jakich wniosków doszli? – Prokuratura nas nie wyżywi ani nie wyleczy – to zdaniem Pawlaka jeden z wniosków z tej rozmowy. Charakterystyczny dla prezesa PSL jest sposób, w jaki wyjaśnił odmowę podania nazwy restauracji, w której się spotkali: – Rozmawialiśmy w spokojnym miejscu, nie będziemy szukać innego, bo dobrze nam się tam rozmawiało.

I Pawlak, i Tusk są ze sobą po imieniu. I to od 1991 roku, gdy Tusk trafił do Sejmu. Pawlak już tam był od dwóch lat. Kiedy w 1992 roku prezes PSL jako 33-dniowy premier negocjował z Tuskiem, wówczas liderem KLD, zasady powołania rządu, wyglądali jak osoby z dwóch różnych światów. Jeden był ulubieńcem warszawki i młodych dziennikarzy, drugi był traktowany jako „portret pamięciowy”, człowiek, z którym żadnego kontaktu nawiązać nie można. Używając brutalnego, młodzieżowego języka tamtych czasów, Tusk był chłopcem w krótkich majteczkach, ale trendy. A Pawlak – nieopierzonym PSL-owcem, któremu wychodzi słoma z butów.

Mimo to polubili się. Tusk w przeciwieństwie do innych polityków traktował poważnie Pawlaka, nie jako polityczną marionetkę. Wtedy premier Pawlak proponował Tuskowi stanowisko wicepremiera. Dzisiaj jest odwrotna sytuacja, a obaj są starsi o 15 lat politycznych doświadczeń.

Za wcześnie został partyjnym przywódcą, za wcześnie premierem. Młody wiek, brak doświadczenia, chłopskie pochodzenie spowodowały, że obraz Pawlaka polityka w tych pierwszych latach był karykaturalny, wręcz patologiczny. Miał w sobie potencjał, ale zupełnie nie potrafił przekazać, o co mu chodzi.

Przez doświadczonych wyjadaczy został wykorzystany przynajmniej dwukrotnie. Pierwszy raz, kiedy przewagą jednego głosu w 1991 roku ludowcy wybrali go na swojego prezesa. Przedstawiciele starych, wywodzących się z ZSL, koterii postawili na młodego działacza z nieodłącznym laptopem, by wyeliminować wywodzącego się z ruchu „Solidarności” Romana Bartoszczego.

– Tylko, żeby ci woda sodowa nie uderzyła do głowy – powiedział do nowo wybranego 32-letniego prezesa PSL Michał Strąk, później jeden z jego najbliższych współpracowników. – Aleśmy numer wykręcili – odparł Pawlak. Później poszło już błyskawicznie. Minęło kilkanaście miesięcy. W noc teczek, 4 czerwca 1992 roku, Pawlak został kandydatem na premiera z ramienia ugrupowań parlamentarnych, które doprowadziły do odwołania rządu Olszewskiego. Rządu, który PSL zresztą wspierał. Rozgrywającym był prezydent Lech Wałęsa, dla którego Pawlak stał się narzędziem do czyszczenia archiwów i służb specjalnych z ludzi Olszewskiego. Swoje zadanie wykonał, ale gabinetu nie sformował.

I wbrew obiegowemu przekonaniu to Pawlak sam wycofał się z koalicyjnych negocjacji. – Byliśmy zaskoczeni, w pewnym momencie oświadczył nam, że zrywa rozmowy – wspominał Waldemar Kuczyński z Unii Demokratycznej. Dzisiaj Pawlak wyjaśnia, że nie chciał być biernym wykonawcą, firmować nie swoich decyzji. Dojście do tego wniosku zajęło mu jednak 33 dni. – To było trudne doświadczenie, poznałem, jak funkcjonuje polityka od kuchni i jaki jest rozdźwięk pomiędzy tym, co się dzieje rzeczywiście, a tym, co pokazują media – mówi.

Po raz drugi premierem, tym razem już na 16 miesięcy, został jesienią 1993 roku. Był to majstersztyk ludowców. Przeforsowali Pawlaka, mimo że koalicyjny SLD był w Sejmie partnerem silniejszym. A Pawlak wyciągnął wnioski ze swoich 33 dni i zupełną niesterowalnością doprowadzał lidera Sojuszu Aleksandra Kwaśniewskiego do szału. Mimo że prasa ochrzciła go superpremierem, rządził samodzielnie Pawlak. To on „trzymał w ręku długopis”.

Wszystko było dobrze, dopóki grał razem z Wałęsa. Początkiem końca była publikacja we „Wprost” o sprawie Interamsu, którego współwłaścicielem był kolega premiera z akademika. Nie dość, że Interams otrzymał kontrakt na komputeryzację państwowych urzędów, to jednym z dyrektorów firmy była Anna M. Prasa sugerowała, że łączyły ją z Pawlakiem bliskie związki.

Krótko po publikacji na spotkaniu w Sejmie z partyjnymi liderami Wałęsa przypuścił frontalny atak na swojego dotychczasowego pupila. Pawlak siedział jak zamurowany. I to wystarczyło, by pożegnał się z fotelem premiera. – To była pomyłka, powinienem zripostować i to tak przy samym gruncie – ocenia dzisiaj. – Nie spodziewałem się jednak, że Wałęsa z Kwaśniewskim tak się dogadają, że będą mówić jednym głosem. Dzisiaj wiem, że mieli wspólny cel, wyeliminować konkurenta w wyborach prezydenckich. Zauważa też, że odrębną sprawą w historii z odwoływaniem go jest zaangażowanie służb specjalnych. I od tego czasu bacznie się przygląda ich działalności.

To była kolejna ważna nauczka, jaką Pawlak w życiu otrzymał. PSL pozostało jednak w koalicji. – Trzeba w porę się wycofać i przejść na inne pole – kwituje ówczesną zmianę premiera Pawlak.

Także kiedy kilka lat później, po kompromitującym starcie w wyborach prezydenckich (w 1995 roku otrzymał 4,3 proc. głosów) i serii taktycznych błędów w 1997 roku utracił stanowisko prezesa PSL na rzecz Jarosława Kalinowskiego, „przeszedł na inne pole”. Właściwe wycofał się z polityki, zniknął. Choć posłem był nadal, jest nim zresztą nieprzerwanie przez wszystkie kadencje od 1989 roku. Zajął się czytaniem, studiowaniem teorii zarządzania, politologią i informatyką. Pod względem wiedzy i poglądów to rzeczywiście zupełnie inny człowiek niż kilkanaście lat temu. Społeczno-gospodarcza roszczeniowość właściwa PSL w latach 90. Pawlaka już nie dotyczy.

W 2002 roku został prezesem Warszawskiej Giełdy Towarowej. Głównym udziałowcem tej spółki był Zbigniew Komorowski, wówczas PSL-owski działacz i dobry znajomy Pawlaka, szef Bakomy. Z kolei współudziałowcem tej firmy był Edward Mazur, o którym mówi się, że za czasów premierostwa Pawlaka był nieformalnym doradcą PSL.

Kilkuletnia przygoda z zarządzaniem giełdą była dla niego ważnym doświadczeniem, choć tym razem niepolitycznym. Poznał, jak się robi pieniądze. I to go odmieniło. Na jednym ze spotkań w gronie polskich menedżerów powiedział jednak: – Lepiej żyć z politykowania niż z biznesowania. – Zorientowałem się wtedy, że już myśli o powrocie do czynnej polityki – opowiada uczestnik tego spotkania. A biznesmen Komorowski startował do sejmu z tej samej listy co Pawlak i został wtedy posłem.

Jako szef rządu zasłynął z niekonwencjonalnych zachowań. Część z nich świadczy o zaangażowaniu i pracowitości, ale jednocześnie o niezrozumieniu, czym powinien się zajmować premier. Potrafił sam się wybrać do departamentu ministerstwa finansów i pytać o szczegółowe rozwiązania w projekcie budżetu, których nie rozumiał. Ale potrafił też na posiedzeniu Rady Ministrów „zagiąć” ministra skarbu Wiesława Kaczmarka w sprawie narodowych funduszy inwestycyjnych, wykazując, że wypowiada się niekompetentnie.

Właśnie z NFI, a dokładnie wielomiesięczne zwlekanie przez Pawlaka z podpisaniem rozporządzenia uruchamiającego ten program, wiąże się jedna z zabawniejszych historyjek. Dziennikarze dopytywali premiera, kiedy wreszcie podpisze ustawę o NFI. – Gdy wrócę z Radomia – powiedział Pawlak. – A kiedy pan tam jedzie? – Na razie się nie wybieram – odparł ze stoickim spokojem.

Z okresu premierowania pochodzi zresztą większość złośliwych dowcipów i anegdot o Pawlaku. Z mediami miał fatalne stosunki. Swoim partyjnym kolegom radził, aby mówili cicho, powoli i niewyraźnie. Od dziennikarzy na sejmowych korytarzach opędzał się, używając słowa „sio”. Później jego doradca Michał Strąk tłumaczył, że tak gospodarz odpędza natrętne kury i w bezpośrednim kontakcie nie ma w tym sformułowaniu żadnego lekceważenia.

W tłumaczeniach Strąka jest zresztą ziarno prawdy. Bo w Pawlaku, synu chłopa, tkwi chłopska mentalność. Zwrócił na to kiedyś uwagę nieżyjący już działacz ludowy prof. Mikołaj Kozakiewicz: „Gdy syn szedł do wojska, ojciec dawał mu radę: kuferka pilnuj i się nie wychylaj”. Do dziś Pawlak zachowuje się tak, jakby tę zasadę respektował.

Strąk: – Kiedyś jechaliśmy razem samochodem. Prowadził Pawlak. Ze zdziwieniem zauważyłem, że co jakiś czas zupełnie bez powodu przyhamowuje. Spytałem, dlaczego to robi? – Badam przyczepność drogi – odpowiedział. Pawlak jest bardzo ostrożny, nigdzie się nie spieszy. I ze stoickim spokojem zazwyczaj się spóźnia. Brak emocji na twarzy spowodował, że dziennikarze nazywali go cyborgiem. Dzisiaj częściej się uśmiecha. Czasami nawet krotochwilnie. Tak jak kilka tygodni temu, podczas gorącej debaty nad samorozwiązaniem Sejmu. Zwrócił się wtedy do Jacka Kurskiego, któremu Roman Giertych zarzucał kłamstwa w sprawie różnych głosowań: – Panie pośle, żeby zagłosować, to trzeba nacisnąć ten zielony guzik.

Mimo spokoju i skłonności do dowcipów Pawlak jest bardzo twardym negocjatorem. Artur Balazs uważa, że twardością i konsekwencją dorównuje Jarosławowi Kaczyńskiemu. Uporem „zabijał” kiedyś koalicjantów z SLD. Myśleniem kilka ruchów do przodu pacyfikował wewnątrz peeselowskich konkurentów. Balazs opowiada historię sprzed ponad dwóch lat. Prezesem PSL był wówczas Janusz Wojciechowski.

Balazs negocjował zarówno z nim, jak i z Pawlakiem powołanie szerokiego ugrupowania konserwatywno--ludowego o nazwie PSL-Zgoda.

– Miałem wrażenie, że się dogadaliśmy. On jednak poświęcił projekt powołania tej formacji, po to by „wykończyć” Wojciechowskiego. Nagle podczas obrad partyjnego gremium zaatakował prezesa, że chce sprzedać interesy PSL. Mam o to do niego żal, chociaż uważam, że w ostatnich latach bardzo się zmienił na korzyść – mówi Balazs.

Pawlak oczywiście zastąpił Wojciechowskiego na stanowisku prezesa partii. Wrócił po ponad siedmiu latach przerwy, w 2005 roku. Pytany przeze mnie, co było kamieniem milowym w jego życiu, udziela zaskakującej odpowiedzi: – Wygrana w V Olimpiadzie Wiedzy Technicznej w 1978 roku. Nie dowierzam. Ale Pawlak ma na potwierdzenie tej opinii argument natury racjonalno-filozoficznej. – Mogłem wybrać uczelnię, zrezygnowałem więc ze studiowania w Płocku i złożyłem papiery na Wydział Samochodów i Maszyn Roboczych na Politechnice Warszawskiej. Uznałem wtedy, że „jestem silniejszy, cięższą podajcie mi zbroję”.

I tej zasady Pawlak trzyma się chyba do dzisiaj. ?

Nieprawdziwa jest jednak bardzo modna teraz teza o tym, że prezes PSL zmienił się radykalnie. To prawda, że znalazł dla siebie bardziej eleganckie opakowanie. I nie ucieka już w popłochu przed dziennikarzami. Ma za to te same cechy charakteru i stosuje te same metody co 18 lat temu, kiedy jako 30--letni działacz ZSL został posłem Sejmu kontraktowego.

Ale w przeciwieństwie do większości innych polityków potrafił wykorzystać czas. Dojrzał i sporo się nauczył, nie tylko politykowania. Zrozumiał, jaką siłę może dać Polsce uczestnictwo w Unii Europejskiej. Gdy był na politycznym aucie, zajął się m.in. prezesowaniem Warszawskiej Giełdzie Towarowej. Pisał też doktorat o wykorzystywaniu sieci neuronowych i algorytmach genetycznych do prognozowania trendów gospodarczych. Nie napisał. – To wymagało 1000 godzin netto, nawet bez czasu na kawę, tyle nie miałem – wyjaśnia.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Niech żyje sigma!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Tym bardziej żal…
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Syria. Przyjdzie po nocy dzień
Plus Minus
Jan Maciejewski: …ale boicie się zapytać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Ami Ajalon: Zabijałem ludzi, o których nic nie wiedziałem