Czy rząd PiS robił więcej błędów i miał w swoim składzie więcej durniów niż poprzednie ekipy?
Dopiero dokładne badania stosunku dużej części mediów do poprzednich ekip i porównanie ich z krytycyzmem wobec rządu PiS pozwalają dokonać stosownych szacunków. Takiego stopnia agresji, tak łatwego sięgania po retorykę zagrożenia praw obywatelskich nie było od czasów ataków na rząd Olszewskiego; widzieliśmy coś podobnego wcześniej podczas kampanii Lecha Wałęsy w 1990 roku.
Porównajmy to ze stosunkiem mediów np. do rządu Marka Belki – jak definiuje to Tomasz Lis – epoki wielkiej nudy. Dlaczego w czasach Belki nie zdarzały się takie skandaliki jak sprawa wanny Wassermanna? Dlaczego prawnicy nie pisali pełnych oburzenia listów otwartych, a pluralizm na Woronicza nikogo nie interesował?
Czy nie dlatego, że prawicę u władzy traktuje się w wielu mediach jako wybryk natury, a dobry lewicowy, aksamitny zamordyzm jako gwarancję rozumnych rządów i udanej transformacji?
Publicyści, których lekką ręką definiowano jako prorządowych, zazwyczaj walczyli o elementarne trzymanie się tych samych standardów przy ocenie rządu i opozycji – czasami bronili rządu, ale równie często go krytykowali. Trudno było porównywać ich teksty ze stylem publicystów, którzy sami zastępowali opozycję, rugając Tuska i Olejniczaka za zbyt małe zdecydowanie. Zachęcam, by porównać czołówki gazet po prostu informujących o polityce z tymi, które co drugi dzień wieszczyły przez ostatnie dwa lata koniec demokracji.
Spór o IV RP budzi szersze pytania o możliwości wzmocnienia państwa w tych krajach postkomunistycznych, w których dominuje u władzy obóz lewicy i liberałów.
Formy oligarchizacji życia państwowego w Polsce do 2005 roku czy na Węgrzech do dziś nie rzucają się w oczy. O tym, że może istnieć coś, co w Polsce nazywano Rywinlandią, Ubekistanem czy układem, można wnioskować tylko co pewien czas. Takim wypadkiem przy pracy były taśmy Rywina, na Węgrzech taśmy Gyurcsanya, a ostatnio dowody na wizyty ministra Kaczmarka w apartamencie Ryszarda Krauzego. To zazwyczaj poszlaki – poważne, ale tylko poszlaki.
Ten poziom oligarchizacji nie jest na tyle wyrazisty, by przeszkadzał w egzystowaniu takich państw w UE. Co więcej, taki stan osłabienia państwa bywa wygodny dla głównych graczy unijnych, bo pcha go ku statusowi klienta.
Dla kontrastu weźmy przypadek NRD: władze RFN szybko zadbały, by w nowych landach sprawnie przeprowadzono lustrację i dekomunizację. Nietolerowane były patologiczne związki byłej Stasi i biznesu. Politycy w Bonn rozumieli, że bez takiej determinacji nie powstanie zjednoczone silne państwo niemieckie. Słabiej, ale na tle Polski i Węgier całkiem zadowalająco, udało się zbudować nowe silne państwo Czechom – głównie z racji braku fazy Okrągłego Stołu oraz dzięki szybkiej dekomunizacji i lustracji.
Przykład Polski to dowód na to, jak trudno przeprowadzić wewnętrzną reformę, gdy takiej rewolucji chce się dokonać, nie mając większości. Taki proces musi przybierać charakter rewolucji. Na Węgrzech owa rewolucyjność została zepchnięta na margines zamieszek ulicznych, które w naturalny sposób łatwo poddają się prowokacjom i radykalizacji. W Polsce hasło wzmocnienia państwa podjęła jedna partia, która jedynie w wyniku wyjątkowej zręczności przetrwała u władzy aż dwa lata.
Ale rewolucyjność nie pasuje do dzisiejszej spokojnej Europy. Zachodnie media rzadko piszące o wpływach postkomunistów czy mafii ubeckich znacznie ostrzej reagują, gdy do władzy dochodzi prawica. Ugruntowane przekonanie tylko w postkomunistach i liberałach widzi godnych zaufania reformatorów. Gdy prawica chce zmian – zarzut populizmu i szowinizmu łatwo spływa tamtejszym dziennikarzom na papier. Tak samo było z relacjami o IV RP.
„Jarosław Kaczyński wymyślił sobie państwo jako samoorganizację, w którą należy wtłoczyć obywateli dla ich własnego dobra” – ten zarzut Dariusz Rosiak postawił politycznej idei IV RP. Bez końca można się spierać, czy to Kaczyński obrzydził Polakom ideę zmian, czy też zrobiły to niechętne mu media.
Ja chcę jedynie wskazać, że podjęte razem z PO zmiany byłyby solidniej umocowane w naszym życiu publicznym. I że bez PO – PiS program IV RP był skazany na słabość. Jeśli idea ta jest obca dużej części polityków i mediów – wszelkie zmiany kojarzyć się mogą z jakąś chorą ideologią. Każde wzmacnianie służb z natury łatwo ubrać w kostium PRL.
A ludziom broniącym swoich przywilejów lub unikającym ujawnienia grzechów sprzed lat łatwo za pomocą mediów wykreować się na ofiary totalitaryzmu.
Niechcący przyznać się do współpracy ze służbami profesorowie spotkali się z poparciem kadry naukowej swoich wydziałów. Unikający lustracji dziennikarze schowali się za kolegów – niegdysiejszych bohaterów podziemia, którzy sabotowali lustrację.
Jednak ci, którzy z satysfakcją diagnozują przegraną IV RP, powinni się zastanowić, czy jest się z czego cieszyć. Kiedy polskie państwo zdecyduje się na nowy impuls reform? Do niedawna Platforma głosiła: zmiany są potrzebne, ale nie mogą być przeprowadzane w tak głupi sposób jak to robiło PiS. Dziś nawet tej wymówki już nie słychać.
Niech pomyślą, czy widoczna nie tylko w retoryce kampanii, ale i w pierwszych powyborczych tygodniach walka z propozycjami zmian nie pasuje do schematu sarmackiego skłócenia, które blokuje szansę na wzmocnienie naszego państwa.