Romana: – W Warszawie pojawiała się z powodu interesów. Raz całą drogę przyjechała taksówką: nie miała pieniędzy, żeby zapłacić, mąż oddał kierowcy swój zegarek. Drugi raz przyjechała z walizką pieniędzy, bo „nie zdążyła wpłacić do banku”. Kazaliśmy jej wracać. Ewa: – Siostra mówiła innym, że przyjechałam z tobołkiem. Ten tobołek mnie uderzył, dlaczego tak mówić o kimś bliskim. Poniżyła mnie tym.
Lata 70. Romana zaprosiła do siebie córkę Ewy na ferie zimowe. Pamięta, że Ritkę fascynował kolorowy telewizor, ale chciała jeść tylko parówki z lemoniadą – widać tak żyła na co dzień. Na wyjazd dostała sanki i moherowy szal . Wróciła pociągiem ze znajomą Ewy, z którą też przyjechała do Warszawy. Ale siostra miała pretensje, że Romana sama nie odwiozła dziecka. Ewa pisała też do niej w sprawie filmu „Sprawa Gorgonowej”, że „nie powinna w ogóle akceptować scenariusza i godzić się na wyświetlanie, bo matka jest tam pokazana ohydnie jako morderczyni i dlaczego nikt do niej nie zwrócił się z pytaniem o akceptację?”. Odpowiedzi nie było.
Ewa: – Bolało mnie to. Ale nie pisałam więcej, bo to ona powinna – jako biurokratka pracowała przy papierkach i lubiła to zajęcie.
Romana: – Szczęśliwa byłam, jak zerwałam kontakt. Pozbyłam się kłopotów. Teraz też proszę nie mówić, gdzie mieszkam. Boję się, że Ewa zrobiłaby piekło w moim domu. To wina jej charakteru, zawsze żyła w biedzie.
Salon na Żoliborzu. Po kolanach skacze mały piesek. Mąż Romany od kilku lat nie żyje. Był ekspertem ONZ, więc razem wiele jeździli po świecie – stąd rzeźby z hebanu i kości słoniowej w salonie. Została rodzina: córka Bożena z mężem, dwoje wnuków. Nigdy nie interesowali się przeszłością, zresztą sama jej nie przywoływała – wiedziało tylko kilka osób.
Prosi pisać o niej pod panieńskim nazwiskiem i pierwszym imieniem, inaczej też nazwać córkę i męża. Romana wciąż utrzymuje kontakt z bratem, synem macochy, który mieszka pod miastem. Na emeryturze ma dużo wolnego czasu, ale wypełniają go lekarze. Boli ją noga, utyka. Przeszła co prawda operację, ale to nie kolano szwankowało, lecz biodro – więc zaraz będzie kolejna. Potem rehabilitacja. Nadzieją Romany jest wiara.
Pokój w Trzebiatowie. Ewa: – Nigdy nie wychodziłam za mąż. W sercu został ból do mężczyzn, że zrobili krzywdę matce. Miałam przyjaciela, z którym żyłam dziesięć lat, ale ledwo się go pozbyłam. Mimo swoich lat zajmuje się domem i uprawia działkę, skąd wieczorami wraca na rowerze z kobiałkami malin. Emerytura starcza na czynsz, więc przy rynku prowadzi stoisko z mydłem i powidłem, ale głównie kierpcami. – Zawsze byłam w handlu. Majątku się nie dorobiłam, bo nie przywiązuję wagi do tego. U mnie pieniądz dziś jest, jutro nie ma. Mam satysfakcję, że ludziom daję pracę. Stać mnie na to, co chcę. Mogę kupić sobie węgorza wędzonego... Poczęstować pana?
* * *
Ewa: – Muszę jeszcze pojechać do Krasnegostawu. Sprawdzić w cerkwi, czy matka rzeczywiście wzięła tam ślub, języka zaciągnąć. Chciałabym znaleźć grób matki. Żeby mnie ktoś pomógł... Siostra przez lata palcem nie kiwła, a gdybyśmy tak połączyły siły... Przecież proces matki to hańba na honorze polskiego sądownictwa, ale można ją zmyć. Zrobić rehabilitację, milionowych odszkodowań żądać. Po co mi milion? Córce by się przydał, bo mieszkanie ma niespłacone.
Romana: – Chciałabym pojechać do Lwowa na grób Lusi, ale brakuje już sił. Nie kusiło mnie nigdy, żeby szukać korzeni matki, chociaż byłam kiedyś na wczasach w Dalmacji. Nie interesowała mnie matka za krzywdę wyrządzoną ojcu. To był bardzo dobry człowiek, a tak cierpiał prześladowany przez ludzi. Strasznie mnie ubodło, jak Ewa mówiła o nim: „Zaremba”, bo wierzy, że był także jej ojcem. Żeby chociaż miała w sobie trochę jego szlachetności.
Ewa: – Zaremba był kłamcą, na podstawie jego oszczerstw i pomówień matka została skazana. To on zgotował mi takie smutne życie... Ale nie trzeba badań DNA, żeby stwierdzić, że jestem jego dzieckiem. Widać ten zarembowski nos... Charakteru, broń Boże, nie mam jego. Charakter to po matce. W młodości byłam wybuchowa: co na sercu, to na języku. Też kocham dzieci, im bardziej zasmarkane – tym bardziej je kocham.
Romana: – Matka była kobietą bardzo nieszczęśliwą i jest mi jej żal. Ale uważam, że to ona zabiła Lusię. Tak mi się układa, choć trudno to wyrazić. Sama się nie przyznała. Bóg ją osądzi.Ewa: – Co matka zyskałaby na tym, że zabiła Lusię? Przecież była kobietą mądrą. Lusię zabił chłopak z klasy, Ukrainiec, który się w niej kochał, a ona go nie chciała. Dlaczego policja nie poszła tym śladem? Siostra pamięta, że ten chłopak tam chodził. Dopóki wierzy, że to matka zamordowała, nie umiem jej wybaczyć. Ale, pan mi powie, co u niej? Czy czasem nie choruje?