Wszystkie lęki Michalskiego

Jeśli za sprawnością w polemikach nie stoi nic poza chęcią wygrania dysputy i przy okazji odegrania się za najprawdziwsze choćby krzywdy, to, niestety, Cezary Michalski jest na najlepszej drodze, by zasłużyć na miano Stefana Niesiołowskiego polskiej publicystyki

Publikacja: 10.05.2008 00:30

Wszystkie lęki Michalskiego

Foto: Rzeczpospolita

Tomasz Burek wspominał kiedyś, jak krótko po odzyskaniu niepodległości Adam Michnik zapytał go, czego się teraz boi. Takie postawienie sprawy uznał Burek za dziwaczne i odpowiedział, że teraz, po upadku Peerelu, to on się nie boi, tylko cieszy. Oczywiście prawidłowa odpowiedź powinna brzmieć: „po upadku komunizmu bardzo boję się recydywy endeckiego ciemnogrodu i faszyzacji życia publicznego”. Bezwstydnie deklarując brak strachu, nie zdał Burek egzaminu i sam wykluczył się z debaty publicznej III RP, która bez strachu, a wręcz Strachu obyć się nie może.

Najpierw było to strach przed antykomunistycznymi ekstremistami i „czarnosecinnym potencjałem” polskiego społeczeństwa, które doprowadzić miały do wybuchu rewolucyjnej przemocy i utopić młodą polską demokrację we krwi. Potem przed „młodocianymi, głupawymi olszewikami” i „oszalałymi lustratorami”, którzy „chcą podpalić Polskę, bo po prostu są chorzy”. Potem przed „państwem wyznaniowym” i „katolickimi ajatollahami”, którzy chcą przywrócić cenzurę i zmienić kobiety w „maszyny do rodzenia”. Potem znowu przed „nastoletnimi inkwizytorami z IPN”. Potem przed Radiem Maryja i sprzymierzonym z nim populizmem… Trudno zresztą mówić, „najpierw – potem”, bo wszystkie te kawiarniane strachy od kilkunastu lat znakomicie ze sobą współistnieją i uzupełniają się, trzymając salon w nieustającym spazmie lęku.

[srodtytul]Upiory zjadły rozum[/srodtytul]

Ten lęk okazał się mieć moc upadlania bohaterów i odbierania rozumu myślicielom. Przykładem najbardziej dobitnym, szczegółowo opisanym, jest oczywiście Michnik, którego strach przed produktami własnej imaginacji zmienił z zadziornego autora podziwianego listu do generała Kiszczaka w nadskakującego temuż Kiszczakowi politykiera. Ale w cieniu tego upadku odbywały się inne, dla pewnych środowisk nie mniej spektakularne. Redaktor „Życia”, w którym wielu młodych upatrywało alternatywę dla michnikowszczyzny, Tomasz Wołek tak zląkł się własnych wychowanków, że z płaczem uciekł pod skrzydła tych, których wcześniej atakował. Władysław Bartoszewski tak zląkł się „politycznych dewiantów”, że cokół Autorytetu zamienił na bieganinę politycznego harcownika, krzyczącego o potrzebie oddzielenia „bydła” od „niebydła”. W tej kategorii mieści się także przypadek, dla mnie osobiście szczególnie bolesny, Piotra Wierzbickiego. Ów przenikliwy krytyk kawiarnianych aberracji michnikowszczyzny i niezrównany demaskator miałkości salonowych „europejczyków” tknięty nagle lękiem przed obskurantyzmem różnych łowców Żydów i masonów nie wahał się całkowitą zmianą frontu doprowadzić swojej rodzonej gazety na skraj bankructwa.

Przypominam o tych sprawach, bo to niezbędny kontekst do opisania najnowszych przypadków niegdysiejszego guru „pampersów” Cezarego Michalskiego. Podobieństwa uderzają: autor „Ministerstwa Prawdy” jako kolejny „skruszony” prawicowiec wykonał woltę, przejmując język i sposób myślenia dotychczasowych przeciwników – z tą drobną różnicą, iż wobec upadku Michnika uciekł w ramiona Sierakowskiego.

I podobnie jak w przypominanych tu wypadkach w parze z tym poszły składane w różnych miejscach wyznania strachu. Tak jak niegdyś Michnik jakobinów i antysemitów, a Wierzbicki „narodowo-katolickiej żandarmerii”, tak teraz Michalski przestraszył się „neofundamentalistycznej prawicy” – „neokonów” i „newbornów”, którzy swoim moralnym rygoryzmem po prostu „nie dają ludziom żyć”.

Przerazili go Ryszard Petru, przedstawiciel „nowych dzikich liberałów”, powiadających wykluczonym: „zdychaj i nie korzystaj z moich pieniędzy, bo podatków więcej na ciebie nie będę płacił, budżetowy darmozjadzie”, i Marek Jurek, „chcący kompletnie zacisnąć i tak mocno zaciśnięte standardy kontrolowania życia seksualnego kobiet”. A pośród innych także, last but not least, „święci młodziankowie”, czyli „młodzi publicyści »Rzeczpospolitej«” z ich „jansenizmem” i antyaborcyjnym radykalizmem.Powyższe cytaty pochodzą z bardzo obszernego (bite 60 stron druku) wywiadu dla „Krytyki Politycznej”, gdzie Michalski z zapałem chłoszcze tych, za ideologa których uchodził jeszcze kilka lat temu. Tym, co zdumiewa, nie jest bynajmniej sam fakt zmiany poglądów; każdy ma do tego prawo. Zdumiewające jest to, że autor „Ćwiczeń z bezstronności” do objaśnienia swej przemiany używa tak żenująco prymitywnych klisz, przywodzących na myśl propagandowe wstępniaki z początku lat 90. i nasuwających podejrzenie, iż wyrzekł się nie tylko dawnych ideowych wyborów, ale przede wszystkim samodzielnego myślenia, zastępując je podchwytywaniem modnych sloganów.

Nowy Michalski stał się zdecydowanym bojownikiem przeciwko „globalnemu ociepleniu”, bezkrytycznie przyjmującym tezę, iż winę za to zjawisko ponosi kapitalizm, i niezauważającym nawet, iż Gore’owski ekologizm to tylko nowe uzasadnienie dla zeszłowiecznej marksistowskiej wiary w wyższość centralnego planowania nad gospodarką rynkową.

Nowy Michalski okazuje się jeśli nie entuzjastą, to w każdym razie życzliwym kibicem ideologii skupionych na „wyzwalaniu” kolejnych mniejszości, a zwłaszcza kobiet, które religijna prawica chce „zapędzić do rodzenia dzieci” (ten wątek powtarza się w jego nowych tekstach ze zdumiewającą częstotliwością), oraz wyrazicielem krzywd „wykluczonych”, którym „neoliberalizm namaszczony po katolicku” – czyli głoszący, że „największymi bandytami są związkowcy i inni socjaliści” – odbiera zasiłki. Stał się także, i na tym wątku się zatrzymajmy, bo rzuca on na przemianę Michalskiego nieco światła, bardzo emocjonalnym krytykiem czegoś, co nazywa swoim pokoleniem.

[srodtytul]Polemika wszystkim[/srodtytul]

Krytykując deklarowane przez Wojciecha Cejrowskiego wyrzeczenie się polskiego obywatelstwa, pisze Michalski: „W tym geście (…) widzę jak pod mikroskopem skazy mojego pokolenia. Wszystko robiliśmy na przekór. Ponieważ w latach 80. w Polsce nie było żadnego społeczeństwa, tylko głupia przemoc i bezsilny opór, wobec tego totalnie zdziczeliśmy. Ponieważ zadano nam ból, przywiązaliśmy się do własnego cierpienia i przestaliśmy rozumieć jakiekolwiek inne. Znam wielu Cejrowskich… jedni wyemigrowali do Kanady, gdzie na złość »komuchom-ekologom« kupują karabiny i co roku jeżdżą polować na foki. [Inni] wyjechali do Stanów, gdzie na złość »komuchom-demokratom« wygadują na Murzynów, Żydów i feministki, gotowi popierać najbardziej ponurych demagogów”.

Nie sądzę, żeby istotnie demaskował tu Michalski prawdziwe problemy „pokolenia”; czytam zdania o braniu pomsty za doznane urazy raczej jako osobiste wyznanie. Skłania mnie do tego wspomniany już wywiad dla „Krytyki Politycznej”. Konflikt z Adamem Michnikiem (przyznając zresztą: „U Michnika zawsze bardziej oburzała mnie forma niż substancja jego poglądów”) wyjaśnia Michalski przebiegiem pierwszego spotkania, podczas którego przyłapał bohatera opozycji, jak dla zmanipulowania młodych rozmówców świadomie posługuje się nieprawdą.

Zaangażowanie przeciwko lewicowo-liberalnemu salonowi, stwierdza, nastąpiło u niego wskutek „przebywania w świecie warszawskiej inteligencji, która w wojnie na górze wybrała jedną stronę, a ja nie rozumiałem, dlaczego z taką obcesowością, i dlaczego zapomina o swoim flircie z religijnością solidarnościową, którego ja nie miałem – byłem antyklerykałem w latach 80., kiedy Tomek Jastrun jęczał, płakał i dostawał orgazmu pod krzyżem. A potem nagle Tomek Jastrun chodzi po Warszawie i mówi: »państwo wyznaniowe, państwo wyznaniowe«. A ja nadal nie jestem klerykałem, ale tego państwa wyznaniowego nie widzę… ”.

Inne wątki tych autobiograficznych wyznań, które dla zwięzłości pomijam, ugruntowują tylko obraz Cezarego Michalskiego jako człowieka, dla którego polemika jest wszystkim, pozycja zaś, którą w niej zajmuje, kwestią przypadku. Gdyby Michnik nie próbował nim i jego kolegami tak prostacko manipulować, gdyby po powrocie z emigracji zirytowała go nie zakochana w sobie „warszawka”, ale światek narodowo-radykalnych obskurantów układających pracowicie „listy Żydów”, gdyby trafił nie w taki krąg autorów, a w inny, z równą pasją szedłby może w zawody z Andrzejem Szczypiorskim w pisaniu pamfletów na „polski ciemnogród”.

Autor „Gorszych światów” sam otwarcie mówi o swoim „braku azymutu moralnego”; pastwić się nad kimś, kto się tak ekshibicjonistycznie odsłania, wydaje się i nieelegancko, i zbyt łatwo. I gdyby Michalski pozostawał tylko pisarzem, machnąłbym na jego wyznania ręką, czekając na kolejny tom prozy. Od pisarzy nie wymagam rozumu, tylko dobrej frazy, wyrazistych bohaterów i zajmujących historii.

Ale przecież autor, który szczegółowo prezentuje nam rany, z których cały jest zbudowany, mimo tej podsumowującej pół życia spowiedzi nie rezygnuje bynajmniej z pozycji komentatora politycznego dziennika mającego poważne polityczne ambicje, wreszcie szefa mającego jeszcze poważniejsze, już metapolityczne, ambicje dodatku do owego dziennika.

Po szesnastej jest wypalonym intelektualistą, noszącym w kieszeni „mały posążek bożka ironii wyrzeźbiony w soli” – ale w godzinach pracy przemeblowuje zapamiętale polską tożsamość.

[srodtytul]Moda na miszmasz[/srodtytul]

To czyni całą konfesyjność wywiadu mocno dwuznaczną; z wypruwanych z siebie flaków plecie oto Michalski tarczę, zza której wyprowadza ciosy. Od tej chwili jego bić nie wolno, bo do wszystkiego się przyznał i pokazał, jak skomplikowaną, cierpiącą oraz pełną sprzeczności osobowością jest – ale on sam z miotania obelg na „strasznych” (ostatnio bodaj najczęściej przez Michalskiego używane słowo) neokonów i newbornów, prawicowych młodzianków i neofundamentalistów bynajmniej rezygnować nie zamierza; ba, już po wspomnianym wywiadzie pokazał, że nie odmawia sobie nawet prawa do stosowania wobec nich najbardziej brutalnych fauli.Na dodatek, nie można tego nie zauważyć, duszne rozterki Michalskiego dokładnie wpisują się w linię, jaką wyznaczył „Dziennikowi” jego naczelny Robert Krasowski. Jego niedawny programowy tekst postulujący przemianę polskiej prawicy stawiał kilka tez bardzo bliskich wyznaniom komentatora tejże gazety; stwierdził w nim Krasowski, że polski konserwatyzm osiągnął wszystko, co mógł, i trwając dalej przy dotychczasowych pryncypiach oraz posługując się dotychczasowym językiem, zniechęca do siebie Polaków, którzy tego radykalizmu nie zaakceptują. A także, iż konserwatyści posługują się archaicznym językiem pojęciowym, bo musieli się zetrzeć z równie archaiczną w swym przekazie postkomunistyczną lewicą. Skoro jednak ta przestała się liczyć, dalsze trwanie w owym języku nie ma sensu. Prawica musi więc sformułować zupełnie nową ideową ofertę i stworzyć nowy język. Jaki, to wiemy z redakcyjnej praktyki „Dziennika”: zamiast upierać się, że aborcja jest morderstwem, a marksizm był zbrodniczą głupotą, trzeba zacząć walczyć z „globalnym ociepleniem”, „neoliberalizmem” i dyskryminacją mniejszości.

Jednym słowem, trzeba pogrzebać konserwatyzm w imię czegoś nowego, nie bardzo wiadomo czego, ale czegoś „post”: postmodernistycznego, postpolitycznego i postkonserwatywnego. Czegoś, co powstanie ze zmiksowania rozmaitych frazeologii i haseł, tudzież nowych odczytań. W konstruowaniu owego czegoś uczestniczy Michalski, na przykład przyswajając „Krytyce Politycznej” dzieła Stanisława Brzozowskiego, autora, który w życiu nie napisał linijki o czymkolwiek innym niż polskość, zafascynowanego siłą narodów i samemu będącego obiektem fascynacji polskich narodowców, z poetami „Sztuki i Narodu” na czele. Doprawdy, niezła to przewrotka, gdy właśnie Brzozowskiego (ze wstępem Michalskiego) bierze sobie za patrona środowisko Sławomira Sierakowskiego, bo jest to pisarz i filozof, którego z lewicą łączy jedynie tzw. problem lustracyjny. Krasowski i Michalski zapewne widzą w robieniu miszmaszu idei wskazywanie jakichś nowych horyzontów. Ja osobiście widzę w tym zachętę, by, mówiąc słowami Prymasa Tysiąclecia, „kłaniać się okolicznościom”; zachętę, by zamiast tym, co słuszne, kierować się tym, co modne.

[srodtytul]Towarzysz krótkiej drogi[/srodtytul]

Polemika z tezami Krasowskiego i Michalskiego wydaje mi się, przyznam, zbyt łatwa, aby poświęcać jej osobny artykuł. Mówiąc pokrótce, dyskurs konserwatywny pojawił się w Polsce nie dlatego, że pewnej części pokolenia „zadano ból” i postanowiła się odegrać. Pojawił się dlatego, że po roku 1989 okazało się, iż w wolnej Polsce istnieje – nazwijmy to – ogromny deficyt moralności. Iż III RP jest państwem zbudowanym na niemoralnym dilu skazującym społeczeństwo na życie w sytuacji zaburzonej, przypominającym społeczne urządzenia tzw. republik bananowych; w systemie na różne sposoby premiującym i gloryfikującym nieuczciwość, a karzącym za zachowania moralne.

A konserwatyzm, w największym skrócie, polega właśnie na dążeniu do moralnego ładu, do którego jest dziś w Polsce wciąż równie daleko, jak było dziesięć lat temu. Teza Krasowskiego, jakoby konserwatyści osiągnęli w Polsce taki triumf, że nie pozostaje im nic innego, niż oddać sztandary do muzeum i zasilić szeregi innych orientacji ideowych, jeśli patrzeć nie na partyjne przepychanki, lecz na polskie życie duchowe i społeczne, jest po prostu absurdalna.

Jeśli ktoś jest konserwatystą nie na złość postkomunistom, ale z przekonania, i jeśli przeciwstawia się naukom Michnika nie dlatego, że ten osobiście nastąpił mu przy jakiejś okazji na odcisk, ale w imię wyznawanych wartości (osobiście uważam się za taki właśnie przypadek) – to doprawdy wojna Kaczora z Donaldem, bez względu na wyniki jej kolejnych przesileń, niewiele w jego sytuacji zmienia, podobnie jak osłabienie partii postkomunistycznej czy podupadnięcie michnikowszczyzny. Pozostają te same, co były, zadania: odbudowy moralnego ładu, odbudowy wspólnoty narodowej, odbudowy zdrowej tkanki społecznej. Zadania przecież na miarę pokoleń, a nie kolejnych wyborów.

Staram się nie być w tym tekście dla Michalskiego personalnie przykry, ale nie mogę nie zwrócić uwagi, że lęki przed zmuszaniem kobiet do rodzenia dzieci i „pobłogosławionym po katolicku neoliberalizmem” (cóż to u licha w ogóle za urojenie? Kto niby ten pobłogosławiony liberalizm prezentuje? Belka, Tusk czy może redaktor Gadomski z „Wyborczej”?) nawiedziły go w momencie każącym wątpić w szczerość cytowanych tu wyznań. Akurat po tym, jak Marek Jurek wypadł na amen z polityki, jak zwycięska Platforma demonstracyjnie odcięła się od liberalizmu, a politykę zdominowali nie żadni neo- czy choćby paleofundamentaliści, tylko pieczeniarze, gotowi głosić wszystko, co akurat każą im głosić sondaże i doradcy od piaru.

Gdyby w taki stan przerażenia popadł Michalski kilka lat wcześniej, może trudniej byłoby mi podejrzewać, że strasząc siebie i innych prawicą, korzysta tylko z propagandowego gotowca. W który zresztą sam był swego czasu wpisany, jako jeden z wrogów jedynie słusznego salonu.Jeśli rzeczywiście jedyną motywacją Michalskiego i jakiejś części jego środowiska, by wejść w tę rolę, były osobiste i grupowe urazy, to znaczy, że przez pewien czas znaleźliśmy się na tej samej drodze, ale nie podróżowaliśmy do tego samego celu. Cenię jego sprawność w polemikach, ale jeśli za tą sprawnością nie stoi nic poza chęcią wygrania dysputy i przy okazji odegrania się za najprawdziwsze choćby krzywdy, to, niestety, Cezary Michalski jest na najlepszej drodze, by zasłużyć na miano Stefana Niesiołowskiego polskiej publicystyki.

Tomasz Burek wspominał kiedyś, jak krótko po odzyskaniu niepodległości Adam Michnik zapytał go, czego się teraz boi. Takie postawienie sprawy uznał Burek za dziwaczne i odpowiedział, że teraz, po upadku Peerelu, to on się nie boi, tylko cieszy. Oczywiście prawidłowa odpowiedź powinna brzmieć: „po upadku komunizmu bardzo boję się recydywy endeckiego ciemnogrodu i faszyzacji życia publicznego”. Bezwstydnie deklarując brak strachu, nie zdał Burek egzaminu i sam wykluczył się z debaty publicznej III RP, która bez strachu, a wręcz Strachu obyć się nie może.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą