Z bardzo mieszanymi uczuciami przeczytałem tekst pana ministra Ryszarda Legutki „Zbudujmy muzeum Kresów” („Plus Minus” 13 – 14 grudnia 2008). Mam wrażenie, że jest to pomysł nietrafiony, w którym nie zdefiniowano nawet ani obszaru zainteresowań, ani celów, jakim miałoby służyć – poza tytułowym hasłem budowy i paroma ogólnikami. Obszar i znaczenie pojęcia „Kresy Wschodnie” były zupełnie inne dla pokolenia powstańców styczniowych, inne dla generacji urodzonej pod zaborami, a wychowanej w II RP, a jeszcze inne współcześnie (tożsame ze wschodnimi województwami II RP i/lub sowiecką strefą okupacyjną z lat 1939 – 1941).
Po gigantycznych spustoszeniach w sferze naszego dziedzictwa kulturowego spowodowanych I i II wojną światową, rewolucją bolszewicką oraz innymi wojnami na Kresach w latach 1918 – 1920 wydawałoby się, że idea placówki traktującej o tamtych ziemiach i epoce winna wprowadzić nas w zachwyt. Jednak ta akurat idea, w tym kształcie, zaszkodzi strategicznym interesom polskiego państwa i może radykalnie pogorszyć stosunki z naszymi wschodnimi sąsiadami. Do dziś samo pojęcie Kresów wzbudza tam duże emocje i jest traktowane jako przejaw polskiego parcia na wschód. Uwzględnianie tych uwarunkowań nie jest przykładem słabości, lecz siły i mądrości naszego państwa, które powinno unikać podejrzeń o aspiracje quasi-imperialne. Byłoby rzeczą straszną, by z powodu takich inicjatyw „kresowych” zaczęto Polaków mieszkających na Litwie, Białorusi, Ukrainie traktować jako piątą kolumnę. Dodam, że Karta Polaka i pomoc humanitarna adresowana tylko do Polaków na Wschodzie nie zawsze wywołuje najpochlebniejsze komentarze.
Starajmy się te obawy zrozumieć. Nas również irytowały różnego rodzaju, nie zawsze nawet wrogie, pomysły niemieckich ziomkostw w przeszłości, a ostatnio burzliwą dyskusję wywołała idea „Widocznego znaku” Eriki Steinbach. Powinniśmy w podobny sposób analizować nasze inicjatywy „wschodnie”. Tu nie chodzi o poprawność polityczną, tylko o zdrowy rozsądek. Wszak wyniki spisu powszechnego z 1931 roku nie są żadną tajemnicą. Na osiem województw kresowych (zaliczając do nich dość sztucznie woj. białostockie, którego znakomita większość w latach 1939 – 1941 weszła w skład sowieckiej strefy okupacyjnej), tylko w czterech Polacy byli w większości, stanowiącej zresztą niewiele powyżej 50 procent (woj. wileńskie – 59,7%, w tym w miastach – 63,%; woj. lwowskie – 57,7%, w tym miasta – 63,5%; woj. nowogródzkie – 52,4% oraz woj. białostockie – 66,9%). W pozostałych czterech województwach „kresowych” Polacy są na ogół zdecydowaną mniejszością (woj. poleskie – 14,5%; woj. wołyńskie –16,6%; woj. stanisławowskie – 22,4%; woj. tarnopolskie – 49,3%). I z tymi realiami warto się liczyć.
Koncepcja prof. Ryszarda Legutki sprawia wrażenie produktu czysto politycznego, który już raz się pojawił i zupełnie nie sprawdził jako Instytut Kresowy, przejęty ostatnio przez Muzeum Niepodległości. Tymczasem zupełnie duża liczba osób już od wielu lat zajmuje się właśnie tym, by Kresy przywrócić polskiej świadomości historycznej z dobrym i widocznym skutkiem. Stwierdzam to jako jeden ze współtwórców pierwszego w strukturach nauki polskiej zespołu zajmującego się Kresami Wschodnimi w XX wieku – powstałej w 1991 r Samodzielnej Pracowni Dziejów Ziem Wschodnich II RP pod kierownictwem śp. prof. Tomasza Strzembosza w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Od końca lat 90. zespół ten funkcjonuje jako Pracownia Dziejów Ziem Wschodnich RP w Zakładzie Historii Politycznej kierowanym przez prof. Andrzeja Paczkowskiego.
Proces ocalania od zapomnienia Kresów Wschodnich, niezależnie od działań podjętych przez polską emigrację, rozpoczęło w Polsce w 1987 roku społeczne Archiwum Wschodnie. Przez ponad 20 lat swojej działalności zgromadzono w różnych kolekcjach największe polskie zbiory poświęcone tematyce kresowej, przede wszystkim zaś dotyczące represji. Aby ocalić od zapomnienia dramatyczne losy Kresowiaków, powstał Indeks Represjonowanych, który dziś liczy około 843 tysięcy ankiet personalnych powstałych w oparciu o źródła polskie i sowieckie, które są dostępne dla każdego w formie bazy elektronicznej.