Gdyby nie te blachy, listy ważyłyby poniżej 20 gramów, a wtedy podlegałyby pod monopol Poczty Polskiej, która jako państwowy moloch kasuje za przesyłkę nieprzyzwoicie dużo; tylko kiedy są cięższe, można je wysłać firmą prywatną. Zacząłem w końcu te blachy zbierać, chociaż sam nie wiem, po co. Trudno liczyć, że skumulowany idiotyzm przekroczy w końcu jakąś masę krytyczną i stanie się coś. Znajomi, gdy ich pytam, nawet nie zauważają. A tak, rzeczywiście, też mi je wtykają do koperty. Wyrzucam, a co?
Nie wiem sam, co. Krzyczeć, protestować? Zasypać tymi blachami biurko odpowiedniego ministra? Ale który jest odpowiedni? Tylko by się wyszło na wariata. Oczywisty idiotyzm, który powinien kogoś poruszyć, nikogo nie porusza, bo do idiotyzmu tak się wszyscy u nas przyzwyczaili, że go już w ogóle nie zauważają; tak jak bohaterów „Misia” w najmniejszym stopniu nie dziwiło, że ilekroć otworzy się kran, płynie z niego, z charakterystycznym kichaniem, rdzawa breja.
W 1981 roku na zajezdni opodal mojej szkoły strajkujący zawiesili transparent: „Tylko »Miś« nie kłamie!”. Tak udało się Stanisławowi Barei to, o czym marzył Adam Mickiewicz: trafić pod strzechy. Bo to on właśnie, szykanowany, opluwany i tępiony przez dziwną koalicję Bogdana Poręby z Kazimierzem Kutzem (a może nic w niej dziwnego?). Była to prefiguracja układu rządzącego dziś publicznymi mediami), uchwycił Peerel w jego istocie, która jakoś umknęła wszystkim twórcom uważającym się za o niebo lepiej wykształconych od niego.
A rzecz nie w tych wszystkich, tak zgrabnie uwypuklonych absurdach, które do dziś, jak pokazuje przykład z pocztowymi blachami, charakterystyczne są dla życia między Bałtykiem a Tatrami. Rzecz we wszechogarniającym kłamstwie. Od ministra – „przechodziliśmy, z tragarzami” – poprzez prezesa klubu Tęcza aż po marnego, przez wszystkich kopanego gońca, który stara się przynajmniej szpanować, że obiady jada nie w obskurnym barze z widelcami na łańcuchu, tylko w Victorii.
Rzecz w dobitnym pokazaniu, że są równi i równiejsi: „to prawda, że przejechaliśmy tego pana na pasach i przy czerwonym świetle, ale mi się śpieszy!”. No i, co może się stało szczególnie aktualne, w pisaniu na nowo odpowiedniej dla nowych czasów historii, w której „na tle zacofanej sanacyjnej infrastruktury szczególnym brakiem koncepcji i pryncypiów wyróżniał się ogólny bilans białka”, a drewniany zegar z muzeum sztuki ludowej trzeba ze zdrowasiek przerobić na normalne minuty i godziny, bo „przyszły wytyczne, że taki zegar powinien być całkowicie świecki”.