Szlachetna obsesja wolności

Polski mesjanizm ulegał aberracjom, kostnieniu i szaleństwu, ale jest intelektualną nieuczciwością rozpatrywać tylko jego epigońskie choroby, pomijając milczeniem istotę

Publikacja: 22.05.2010 01:56

Szlachetna obsesja wolności

Foto: Rzeczpospolita

Żałoba narodowa stała się dla części intelektualistów i publicystów okazją do pastwienia się nad polskim mesjanizmem. Rzucone w jednym z tekstów określenie „mroczne opary polskiego mesjanizmu”, parafrazowane na różne sposoby, stało się omalże refrenem filipik tych, którzy na „absurdalne, stadne zachowanie” Polaków modlących się na ulicach i zapalających żałobne znicze zareagowali odruchem obcości i niechęci.

„Polski mesjanizm”, generalnie, przywoływany jest przez nich nie od dziś jako ważki dowód, że nasza narodowa tradycja czyni nas społeczeństwem aberracyjnym, nieprzystającym do normalnego świata. W domyśle: dojście do normalności wymaga wyrwania z polskiej świadomości tej tradycji z korzeniami.

Nie ma to nic wspólnego z krytyką politycznego romantyzmu, jaką prezentował w swych pismach na przykład Roman Dmowski. Zresztą i on polemizował, w imię politycznego realizmu, raczej z epigonami polskiego mesjanizmu niż z jego prawodawcami. Sarmacka i romantyczna tradycja była na przestrzeni dziejów reinterpretowana, kontestowana w swych rozmaitych konkretnych przejawach, ale rzadko w swej istocie. To, co obserwujemy dzisiaj, to coś innego. To próba całkowitego odrzucenia polskiej tradycji, wynikająca z „połączenia kompleksu niższości narodowej z oikofobią, odrazą do własnego domu”.

Powyższa diagnoza stanu ducha znacznej części polskich elit – niestety trafna – pochodzi z obszernej rozmowy z profesorem Bogusławem Dopartem zamieszczonej kilka miesięcy przed katastrofą w Smoleńsku przez pismo „Czterdzieści i cztery”, obok równie obszernej rozmowy z doktorem Eligiuszem Szymanisem. Uważam te publikacje za jedno z ciekawszych wydarzeń w polskim życiu intelektualnym ostatnich miesięcy. Przypadek sprawił, że rozważania obu naukowców o tradycji polskiego mesjanizmu, w kontekście innych publikacji „czwórek” (zwłaszcza wnikliwego tekstu „Do diabła z mesjaszem!” Michała Łuczewskiego w poprzednim ich numerze) uzyskały wyostrzający kontekst w serii posmoleńskich filipik zblazowanego „salonu warszawskiego”, piętnujących naszą „tanatofilę”, „narodowe męczennictwo” czy rzekomą niezdolność wychodzenia poza „puste rytuały”, „zamykające” polskość w „archaicznym paradygmacie”.

Mickiewicz i Słowacki przypominani w swych istotnych dziełach i ideach okazują się po wiekach nadal najlepszą na „salon” odtrutką, a ich widzenie polskiego posłannictwa dziejowego wydaje się świeże i odkrywcze także w czasach wyziębienia, skarlenia i niskiego praktycyzmu współczesnej Europy, czasach całkowicie przeciwnych w nastroju epoce „gorączki ludów”, która wydała naszych wieszczów.

[srodtytul]Każdy naród pyta o swoje miejsce [/srodtytul]

Nie wdając się w dyskusję nad głębinowym sensem polskiego romantyzmu i jego wkładu w dziedzictwo europejskie, która wymagałaby użycia aparatu literaturoznawczego trudnego w tego rodzaju publikacji (zainteresowanych odsyłam bezpośrednio do wymienionych tekstów), chcę tutaj tylko podkreślić fałszywość stereotypu, którym posługują się „elity”, od lat z zamiłowaniem tresujące Polaków w poczuciu niższości i „odrazy do własnego domu”.

Fałsz zaczyna się już na poziomie podstawowym – samego pojęcia mesjanizmu. Sugeruje się, jakoby samo to zjawisko było specyficznym polskim uproszczeniem, przypisywaniem sobie jakiejś kluczowej roli w historii świata i szczególnej misji. Słowem: oto zapadła kulturowa prowincja, wmawiająca sobie, że jest „Chrystusem narodów”, czy można sobie wyobrazić coś bardziej groteskowego i kompromitującego?

W istocie zaś trudno wskazać naród, który nie stworzyłby własnej odmiany szeroko rozumianego mesjanizmu. Dotyczy to zarówno tych, które odnosiły „ewolucyjny sukces” i budowały własne imperia, jak i tych, które wskutek historycznych nieszczęść zmuszone zostały do walki o samo tylko prawo istnienia i zachowania odrębności. Pytanie o miejsce narodu w dziejach, o szczególną rolę, jaką ma w nich do odegrania, jest pytaniem oczywistym, narzucającym się każdej kulturze. Tak samo każdy człowiek – może poza kompletnymi troglodytami – prędzej czy później zadać sobie musi pytanie o sens swojego istnienia.

Brytyjczycy z „misją białego człowieka”, Amerykanie ze swym „objawionym przeznaczeniem”, wilhelmińskie Niemcy z imperatywem rozciągnięcia swej wyższej „Kultur” na całą Europę i kolonie czy Francuzi z przekonaniem o powinności szerzenia zdobyczy swej rewolucji z jakiegoś powodu nie wydają się nam jednak groteskowi. Wygląda więc na to, że przyczyną „oikofobii” nie jest mesjanizm, a tylko fakt, że w przeciwieństwie do narodów zwycięskich, częściej w naszej historii cierpieliśmy opresję z rąk silniejszych, niż sami ją zadawaliśmy słabszym. Zrozumiały kompleks niewolnika; czy jednak nie jest intelektualnym szalbierstwem racjonalizowanie go kosztem poniżania tego akurat, co w naszej historii wielkie?

Fala sekularyzacji, która ogarnęła świat zachodni, bynajmniej zresztą nie położyła kresu mesjanistycznym zapędom wielkich tego świata ani ich nawet nie stępiła. Pęd do narzucania światu swojego wzorca jako jedynie słusznego pozostał niezmieniony, zrezygnowano tylko z objaśniania go transcendencją. Okazało się zresztą, że jeśli dysponuje się siłą narzucania swych poglądów, uzasadnienie nie jest potrzebne. Nikt dziś nie próbuje zbyt wnikliwie wyjaśniać, dlaczego demokracje amerykańskie czy zachodnioeuropejskie mają prawo egzaminować cały świat z przyswojenia zasad nowoczesności i politycznej poprawności w formie, w jakiej je wymyśliły. Wystarczy po prostu przekonanie, że są one lepsze. Przekonanie, za którym wydaje się stać tylko najwyższy na świecie poziom codziennego życia i indeksów giełdowych, choć, jako żywo, jedno i drugie nie wynikło z kodyfikowanych dziś przez rozmaite postępowe gremia zasad, stanowiąc raczej późny i mocno przejrzały owoc odrzuconego już „ora et labora”.

Człowiek nie jest w stanie żyć bez poczucia misji, bezmyślny hedonizm wiedzie go wyłącznie do degeneracji i upadku. Z narodami jest tak samo. Nie ma więc żadnego powodu do wstydu, że polska kultura szukała uzasadnienia naszego miejsca w świecie i naszej misji dziejowej ani że je znalazła. Tym bardziej że sposób, w jaki to uczyniła, przynosi nam zaszczyt między narodami. Wstydem niech chłoszczą się raczej ci, których przodkowie podnosili do rangi cywilizacyjnej misji przemoc, opresję, wyzysk innych narodów i podboje.

Mesjanizm Polski, w przeciwieństwie do kulturowego dziedzictwa krajów, w które z baranim zachwytem wpatruje się dziś salon warszawski, bezlitośnie chłoszczący polską „tanatofilę” i „cierpiętnictwo”, był w swej istocie przeciwieństwem ich imperialnej buty. Był – mówiąc zwięźle – misją obrony wolności, i to nie tylko wolności własnej, ale wszelkiej wolności, gdziekolwiek na świecie jest ona zagrożona przez tyranów.

Jak wszystko na świecie, ulegał oczywiście aberracjom, kostnieniu i szaleństwu, ale jest skrajną intelektualną nieuczciwością rozpatrywać tylko jego epigońskie choroby, pomijając milczeniem istotę.

Aktem założycielskim polskiego mesjanizmu, w jego wydaniu triumfującym, sarmackim, była unia polsko-litewska, wzorzec pokojowego połączenia narodów poprzez podzielenie się posiadaną wolnością, dopuszczenie drugiego narodu do własnych praw i przywilejów. Próżno szukać w historii drugiego takiego aktu, i jest zrozumiałe, że to właśnie wizja przyjęcia do szlacheckiego narodu Litwy, Inflant i Rusi ożywiała wyobraźnię Mickiewicza i Słowackiego.

Wbrew wulgarnej interpretacji rodem z peerelowskiej szkoły, milcząco przyjmowanej dziś przez intelektualne elity, często zwyczajnie niedouczone, lepiej poruszające się w dziełach Róży Luksemburg i klasyczek feminizmu niż w duchowości „Psalmodii Polskiej” czy „Króla Ducha”, nasi romantycy bowiem nie polonizowali Chrystusa. Dalecy byli od błędu późnych epigonów, zapominających, że Syn Boży nie przyszedł na świat po to, aby dać Polsce niepodległość albo uwolnić ją od złodziei. Ich wizja historii przyznawała narodowi polskiemu miejsce wprawdzie szczególne, ale służebne, miejsce w realizacji nadprzyrodzonego planu nie dla Polski, ale dla całego świata.

Nie pojmiemy nic z polskich dziejów, jeśli nie zrozumiemy, że główny nurt naszej tradycji, takiej, jaką pozostawił po sobie sarmatyzm, i jaką w duchowość nowoczesnego narodu przekuli wielcy romantycy, jest skrajnym przeciwieństwem ukutej na zachodzie Europy pochwały narodowego egoizmu. Zgoda, że oddanie sprawie walki „za wolność waszą i naszą” słabo się sprawdziło w praktyce, i przyniosło skutki takie, jakie zazwyczaj przynosi idealizm w konfrontacji z pazernym egoizmem.

Stąd wspomniane krytyki i reinterpretacje przeróżnej proweniencji, od mistycznych przez endeckie po socjalistyczne. Wydawałoby się jednak, że w świetle tego właśnie, co głosi współczesna epoka, ten uniwersalizm polskiej tradycji powinien zostać w szczególny sposób doceniony i uznany. Jeśli pomimo oczywistych faktów jest spychany w niepamięć, wykpiwany czy dyskredytowany gołosłownym etykietowaniem, jeśli chce się w polskiej tradycji widzieć tylko zniszczenie jakiejś

mitycznej „niesamowitej słowiańszczyzny”, i głęboko wierzyć, że ta pogańska zniszczona mitologia była wspanialsza od chrześcijańskiej, choć nic pewnego o niej nie wiadomo – to jest to fakt zdumiewający i każący podejrzewać, iż głoszone imponderabilia są pozorem, rzeczywiste zaś motywacje mają jakiś inny, przyziemny charakter.

Cóż tak wstydliwego, mrocznego ma być w „wyziewach polskiego mesjanizmu”, cóż demonicznego w polskim patriotyzmie, cóż odrażającego w czczeniu bohaterów, że wszystko to budzi taki lęk, niechęć i odrazę salonu, obserwującego nasze narodowe uniesienia z podobną obcością i irytacją, z jaką musieli świeżo obdarzeni posadami w kolonialnej administracji Kreole patrzeć na krajowców odprawiających rytuały voodoo? Czy gdyby Piłsudski nie zaczytywał się Słowackim, II Rzeczpospolita ostałaby się w niemiecko-sowieckich kleszczach? Czy gdyby nie reinkarnacja romantyzmu w „Solidarności”, odzyskana niepodległość byłaby mniej ułomna? A może jednak byłoby jeszcze gorzej?

[srodtytul]Rozsądni misjonarze [/srodtytul]

Opozycja między rozsądkiem, kompetencją i fachowością a romantycznym porywem walki o wolność jest konstrukcją sztuczną, w części skutkiem tego samego błędu, jaki popełniamy w ocenie sarmatyzmu, wartościując całe zjawisko na podstawie przejawów jego degeneracji i schyłku, w części zaś wręcz skutkiem zwykłego nieuctwa. Nawet mało wnikliwa lektura Mochnackiego, zwłaszcza jego pism popowstańczych, odsłania przed nami tęgiej miary politycznego realistę, łączącego żarliwość wiary w naród i jego misję z racjonalną do granic cynizmu analizą (gdyby nie przedwczesna śmierć, prawdopodobnie doczekalibyśmy się w nim wcześniejszego o kilkadziesiąt lat Dmowskiego).

Elementarna wiedza o dziejach Wielkiej Emigracji, o życiorysach i tak ukochanych przez dzisiejszy grynderski świat liczbach każe przyznać, że w owym zalążku polskiej inteligencji bodaj więcej niż karbonariuszy było inżynierów, lekarzy czy prawników, sięgających po najwyższe uznanie narodów, w których się znaleźli. Życiorysy takie jak np. Ignacego Domeyki – jednego z filomatów, powstańca listopadowego, który uzupełniwszy przerwane wykształcenie w Paryżu, został profesorem i z czasem rektorem uniwersytetu w Santiago, zachowywanym w tamtejszej pamięci do dziś jako jeden z najwybitniejszych twórców chilijskiej nauki – nie są bynajmniej wyjątkami od rzekomej reguły.

Zaczytująca się wieszczami emigracja, nawet jeśli w potocznej interpretacji spłycała ich mesjanistyczne wizje, i tak brała z nich dość, by wystarczyło na wielkość. Choć tragizm losów narodu podbitego i usilną przemocą wynaradawianego przez zaborców sprawił, że ta wspaniała formacja historyczna gros swych sił oddała innym narodom, nawet jej stosunkowo słabe promieniowanie na kraj wystarczyło, by obudzić w nim siły do opierania się intelektualnemu i duchowemu wyniszczeniu przez z górą sto lat.

Nakazuje pismo sądzić po owocach. Polski mesjanizm w swych realizacjach epigońskich oduczał politycznego realizmu, to fakt. Ale w swym istotnym przekazie nauczył Polaków tego żarliwego pragnienia wolności, nie kosztem innych, ale także dla innych, wolności naszej i waszej, która była i pozostaje naszym najważniejszym, najbardziej wartościowym wkładem w europejską i światową kulturę. Elementarną powinnością elit niepodległej Polski jest oddanie tej tradycji sprawiedliwości, conradowskie „wydobycie na jaw prawdy” – a nie jej dalsze, czasem zasługujące wręcz na miano intelektualnego wandalizmu opluwanie i zamykanie w kłamliwych stereotypach.

—Rafał A. Ziemkiewicz

[wyimek]Mesjanizm w swym istotnym przekazie nauczył Polaków żarliwego pragnienia wolności, nie kosztem innych, ale także dla innych[/wyimek]

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą