Żałoba narodowa stała się dla części intelektualistów i publicystów okazją do pastwienia się nad polskim mesjanizmem. Rzucone w jednym z tekstów określenie „mroczne opary polskiego mesjanizmu”, parafrazowane na różne sposoby, stało się omalże refrenem filipik tych, którzy na „absurdalne, stadne zachowanie” Polaków modlących się na ulicach i zapalających żałobne znicze zareagowali odruchem obcości i niechęci.
„Polski mesjanizm”, generalnie, przywoływany jest przez nich nie od dziś jako ważki dowód, że nasza narodowa tradycja czyni nas społeczeństwem aberracyjnym, nieprzystającym do normalnego świata. W domyśle: dojście do normalności wymaga wyrwania z polskiej świadomości tej tradycji z korzeniami.
Nie ma to nic wspólnego z krytyką politycznego romantyzmu, jaką prezentował w swych pismach na przykład Roman Dmowski. Zresztą i on polemizował, w imię politycznego realizmu, raczej z epigonami polskiego mesjanizmu niż z jego prawodawcami. Sarmacka i romantyczna tradycja była na przestrzeni dziejów reinterpretowana, kontestowana w swych rozmaitych konkretnych przejawach, ale rzadko w swej istocie. To, co obserwujemy dzisiaj, to coś innego. To próba całkowitego odrzucenia polskiej tradycji, wynikająca z „połączenia kompleksu niższości narodowej z oikofobią, odrazą do własnego domu”.
Powyższa diagnoza stanu ducha znacznej części polskich elit – niestety trafna – pochodzi z obszernej rozmowy z profesorem Bogusławem Dopartem zamieszczonej kilka miesięcy przed katastrofą w Smoleńsku przez pismo „Czterdzieści i cztery”, obok równie obszernej rozmowy z doktorem Eligiuszem Szymanisem. Uważam te publikacje za jedno z ciekawszych wydarzeń w polskim życiu intelektualnym ostatnich miesięcy. Przypadek sprawił, że rozważania obu naukowców o tradycji polskiego mesjanizmu, w kontekście innych publikacji „czwórek” (zwłaszcza wnikliwego tekstu „Do diabła z mesjaszem!” Michała Łuczewskiego w poprzednim ich numerze) uzyskały wyostrzający kontekst w serii posmoleńskich filipik zblazowanego „salonu warszawskiego”, piętnujących naszą „tanatofilę”, „narodowe męczennictwo” czy rzekomą niezdolność wychodzenia poza „puste rytuały”, „zamykające” polskość w „archaicznym paradygmacie”.
Mickiewicz i Słowacki przypominani w swych istotnych dziełach i ideach okazują się po wiekach nadal najlepszą na „salon” odtrutką, a ich widzenie polskiego posłannictwa dziejowego wydaje się świeże i odkrywcze także w czasach wyziębienia, skarlenia i niskiego praktycyzmu współczesnej Europy, czasach całkowicie przeciwnych w nastroju epoce „gorączki ludów”, która wydała naszych wieszczów.
[srodtytul]Każdy naród pyta o swoje miejsce [/srodtytul]