Diamenty, piękna i bestia

Proces Charlesa Taylora w Hadze to ostatnia odsłona cyrku zwanego „kolonializmem celebrytów”, a Naomi Campbell to kolejna gwiazda, dzięki której Zachód pokazuje, jak bardzo się troszczy o losy Afryki

Publikacja: 13.08.2010 17:20

Naomi Campbell zeznaje w procesie Charlesa Taylora

Naomi Campbell zeznaje w procesie Charlesa Taylora

Foto: AP

Wreszcie mamy w mediach Afrykę z ludzką twarzą. Żadne tam wojny, korupcja, głodujące dzieci i susze. Zamiast tego z telewizorów patrzy na nas najpiękniejsza kobieta świata z delikatnym makijażem. I wyborną figurą. Ubrana w kremowy kostium, skromny, ale każdy widz wie, że taka skromność kosztuje najmniej parę tysięcy dolarów. Naomi Campbell, supermodelka z południowego Londynu, specjalistka od seksownej bielizny i zabójczych perfum, zeznaje w Hadze w procesie jednego z najokrutniejszych zbrodniarzy afrykańskich.

Ba, jeśli wierzyć sądowi, to jej zeznanie może mieć kluczowe znaczenie dla dalszego ciągu procesu byłego prezydenta Liberii Charlesa Taylora. Kto wie, może odpowiedź na pytanie, czy Naomi dostała od Taylora diamenty czy też nie, zdecyduje o naszej ostatecznej ocenie jego działań. Taylor – morderca, gwałciciel, twórca armii odpowiedzialnej za śmierć dziesiątków tysięcy ludzi, wcielanie do wojska kilkuletnich dzieci zmuszanych potem do mordowania – pójdzie siedzieć, bo kiedyś w przypływie samczej pasji podarował Naomi Campbell kilka nieoszlifowanych diamentów.

Sprawa nie jest prosta, bo Naomi mówi, że nie wie, od kogo je dostała, a jej przyjaciółka Mia Farrow (współczesna Matka Teresa Afryki, jak ją nazwał obrońca Taylora) twierdzi, że wiedziała, iż mężczyźni, którzy w 1997 roku po przyjęciu wydanym przez Nelsona Mandelę w RPA przekazali Campbell kamienie, byli wysłannikami Taylora. Agentka modelki też mówi, że Naomi kłamie, no więc nie wiadomo, jak to jest, ale jest przynajmniej temat do spekulacji. Flirtowała z tym bandytą czy nie? A jeśli flirtowała, to jak? Tylko przy stole czy może jakoś inaczej? Z zapartym tchem czekać będziemy na dalszy ciąg potyczki dwóch przyjaciółek i tytuły w kolorowej prasie: „Mia pogrąża Naomi na procesie liberyjskiego potwora”.

W sumie drwiny są nie na miejscu, bo najbardziej się liczy Afryka. Obrońca Charlesa Taylora słusznie zauważył: „Zanim pani nie pojawiła się w tym sądzie, wielu ludzi na świecie nie słyszało o Liberii”.

[srodtytul]Zatroskane sławy[/srodtytul]

W ogóle pomysł postawienia przed Sądem Specjalnym ds. Sierra Leone kogoś takiego jak Naomi Campbell – na pozór kosmiczny i kompletnie pozbawiony sensu – był strzałem w dziesiątkę. Nie można było lepiej przekonać światowej opinii publicznej, że sędziom rzeczywiście zależy na wyjaśnieniu sprawy. A przy okazji przypomniano światu, czym były „krwawe diamenty”, jak okrutną rzeczą jest wojna – zwłaszcza w Afryce. Co prawda wyjaśnił to już kilka lata temu Leonardo di Caprio w filmie „Krwawy diament”, ale przypominania o tym, że świat Zachodu troszczy się o los Afryki, nigdy dość.

W ostatnich latach zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że rozwiązanie problemów Afryki zależy od światowych celebrytów. Jeśli Madonna nie zaadoptuje wystarczającej liczby dzieci w Malawi, to co się z nimi stanie? Jeśli George Clooney nie przekona świata, że wojna w Darfurze jest – jak to uznał, co prawda już po jej zakończeniu, ale kto tam będzie wnikał – „najbardziej śmiercionośna od czasów Holokaustu”, to kto to zrobi? W ubiegłym roku Mia Farrow zamknęła się w swoim nowojorskim mieszkaniu i przez 21 dni odmawiała przyjmowania pokarmów w akcie solidarności z cierpiącymi w Darfurze (zainteresowani mogli śledzić jej mordercze zmagania z dietą darfurską dzięki blogowi, który prowadziła). Potem przyznała, że „Rwanda zmieniła jej życie”. Jeśli Angelina Jolie i Kylie Minogue nie będą „twarzami” i „głosami” Afryki, to kto nimi będzie? Afrykanie? Proszę nie żartować. Albo przyjmiemy, że Afryka i jej problemy służą do nadawania sensu życiu zachodnich celebrytów, albo ten kontynent marnie zginie. Nikt przecież nie chce, żeby ginął, dlatego cieszmy się z kolejnej odsłony cyrku, który brytyjski publicysta Brendan O’Neill nazwał kolonializmem celebrytów.

Fakt, że w tym cyrku postanowiła uczestniczyć instytucja sądowa powołana do zbadania przebiegu jednej z najbardziej okrutnych wojen ostatnich lat, jest bardzo znaczący. Prawdziwe zbrodnie, nieszczęścia milionów ludzi i autorytet poważnej instytucji mieszają się tu ze światem plotek, paparazzich, mody i telewizji. Obrońca Taylora miał rację: jego proces trwa od czterech lat, jednak oprócz specjalistów od spraw Afryki pies z kulawą nogą nie zainteresował się zbrodniami w Liberii i Sierra Leone. Dopiero pojawienie się Naomi Campbell, jej agentki i Mii Farrow wzbudziło odrobinę ciekawości. I to chyba stanowi najlepszą ilustrację naszych prawdziwych odczuć wobec Afryki i jej problemów. „Kolonializm celebrytów” jest najprostszym usprawiedliwieniem niemocy, bezradności, braku zainteresowania, jałowego poczucia winy w obliczu nieszczęścia ludzi, których los tak naprawdę w ogóle nas nie obchodzi. A przypadek Charlesa Taylora i – szerzej – wojen o afrykańskie diamenty pokazuje to najlepiej.

[srodtytul]Odżywka dla Mugabego[/srodtytul]

Podczas niedawnej wizyty w Zimbabawe spotkałem w Harare Mary Jane Samkele Ncube, dyrektorkę tamtejszego oddziału organizacji Transparency International. Zajmuje się ona rejestrowaniem przypadków korupcji wśród funkcjonariuszy publicznych i ma dokładne dane o tym, kto, co i kiedy w tym kraju ukradł. Mary Jane opowiedziała mi o informatorce, która na początku roku doniosła organizacji o wywożeniu z Zimbabwe diamentów. W 2006 roku w okolicach Chiadzwa, niedaleko Mutare na wschodzie kraju, odkryto ogromne złoża tego surowca. Natychmiast po odkryciu z całego kraju na diamentowe pola Marange zjechały tysiące ludzi liczących na szybkie zyski.

Jednak po wyborach w 2008 roku dyktator Zimbabwe Robert Mugabe postanowił wyczyścić teren z nielegalnych łowców diamentów. Operacja „Hakudzokwi” („Bez powrotu”) trwała dwa miesiące. Według lokalnych organizacji praw człowieka żołnierze Mugabego zabili kilkaset osób – ciała gniły miesiącami, rodzinom nie pozwolono ich pochować. Teren został obsadzony posterunkami armii i policji. Plądrowanie pól diamentów trwało w najlepsze, z tym, że pełną kontrolę nad tym procederem przejęli wojskowi i funkcjonariusze partii rządzącej ZANU PF. Oni również organizują nielegalny przerzut diamentów przez granicę, mimo że Zimbabwe teoretycznie podlega regulacjom instytucji o nazwie Proces Kimberley określającej zasady oznaczania diamentów i handlu na świecie. W skład organizacji wchodzi 75 państw produkujących oraz eksportujących diamenty i według zasad stojących u podstaw jej powołania w 2003 roku – poza Procesem Kimberley nie ma obecnie legalnego obrotu diamentami na świecie. Każdy nieoszlifowany kamień musi mieć certyfikat potwierdzający miejsce wydobycia i dokumentujący całą drogę z kopalni albo pola odkrywkowego do detalicznego sprzedawcy.

Informatorka Transparency International dostrzegła transporty ciężarówek pod ochroną wojska wywożących diamenty przez granicę z Mozambikiem.

– Przez jakiś czas porozumiewałyśmy się drogą e-mailową – mówi Mary Jane. – Jednak gdy zaproponowałam jej złożenie doniesienia w prokuraturze, odmówiła. Tu nikt nie wierzy prokuraturze ani policji. Żaden świadek zeznający przeciwko władzom nie może liczyć na ochronę. Potem ta kobieta nagle zniknęła. Niepokoimy się o nią.

To tylko jeden, stosunkowo łagodny, przypadek obrazujący obecną sytuację towarzyszącą wydobyciu diamentów w Zimbabawe. Warto pamiętać, że Zimbabwe jest członkiem Procesu Kimberley i może sprzedawać swoje diamenty zgodnie z prawem. Co zresztą robi: w lutym brytyjski dziennik „The Telegraph” opublikował zdjęcia budowy tajnego pasa startowego w okolicy Chiadzwa, na którym będą mogły lądować samoloty transportowe dalekiego zasięgu. Wysokość zysków, które Zimbabwe może osiągnąć z eksportu diamentów z okolicznych pól, ocenia się na miliard dolarów rocznie, co byłoby wspaniałym wsparciem dla budżetu. Byłoby – pod warunkiem, że wpływy z handlu diamentami trafiałyby do kasy państwa, a nie służyły utrzymywaniu przy życiu kliki Mugabego.

Najbardziej poruszające w tej historii jest to, że przedstawiciele Procesu Kimberley doskonale wiedzą, jak wygląda sytuacja w Zimbabwe. Ubiegłoroczna misja organizacji potwierdziła, że diamenty na wschodzie Zimbabwe wydobywa się z pogwałceniem praw ludzkich i zasad organizacji powołanej w celu ukrócenia handlu „krwawymi diamentami”. Jednak diamenty z Zimbabawe w dalszym ciągu znajdują się w legalnym obiegu, bo kraj ten nie został wyrzucony z Procesu Kimberley. Instytucja ta podejmuje decyzje jednogłośnie, a Mugabe może liczyć na poparcie Namibii, Rosji i RPA. A gdyby nie mógł, to zagroził wystąpieniem z organizacji. „Jak się coś komuś nie podoba, to możemy sprzedawać nasze diamenty gdzie indziej” – powiedział dyktator dziennikarzom w lutym tego roku.

[srodtytul]Plądrowanie w Kongu[/srodtytul]

Jeszcze trudniejszym krajem do kontrolowania ciągle pozostaje Demokratyczna Republika Konga. To największe państwo Afryki jest jednym z najbogatszych w surowce, również w diamenty. Równocześnie lata rządów Mobutu Sese Seko, największego złodzieja w historii Afryki, a potem krwawa wojna wyniszczająca ten kraj od połowy lat 90. uczyniły z niego łatwy łup dla państw ościennych oraz handlarzy surowcami z całego świata. Dwoma krajami, które w ostatnich latach najbardziej skorzystały na plądrowaniu Konga, są Rwanda i Uganda, a kradzież diamentów jest wysoko na ich liście. Dość powiedzieć, że w szczytowym okresie wojny, w latach 1998 – 2000, eksport diamentów z Rwandy wzrósł 184 razy, do poziomu ponad 30 tysięcy karatów. Eksport diamentów z Ugandy w tym samym czasie zwiększył się ośmiokrotnie. Warto dodać, że żadne z tych państw nie ma własnych złóż diamentów, a praktycznie całość eksportu pochodziła z Konga.

Organizacje pozarządowe w Kongu twierdzą, że mimo częściowej stabilizacji sytuacji plądrowanie diamentów ze wschodu Demokratycznej Republiki Konga trwa w najlepsze i w dalszym ciągu z Kigali w Rwandzie regularnie odlatują do Europy, USA, Chin i na Bliski Wschód samoloty pełne surowców, w tym diamentów. Rolę pośredników i handlarzy przejęli na siebie głównie Libańczycy, którzy od lat kontrolują rynek afrykański. W tej sytuacji groteskowo wygląda fakt, że w tym roku Demokratyczna Republika Konga pełni funkcję wiceprzewodniczącego Procesu Kimberley. Tymczasem Rwanda i Uganda to dwaj najbardziej prężni i zaufani sojusznicy Stanów Zjednoczonych w regionie. Oba kraje są dyktaturami niedopuszczającymi opozycji do władzy i w dalszym ciągu czerpiącymi zyski z plądrowania Konga. Potężnemu patronowi obu krajów – Stanom Zjednoczonym, a zwłaszcza amerykańskim nabywcom diamentów – to nie przeszkadza. Według badań Amnesty International sprzed kilku lat 83 procent amerykańskich jubilerów twierdzi, że ich klienci „bardzo rzadko albo nigdy” nie interesują się źródłem pochodzenia diamentów.

Zimbabwe, Demokratyczna Republika Konga, Gwinea, Wenezuela, Liban – to kraje, w których wydobyciu i sprzedaży diamentów towarzyszy w dalszym ciągu łamanie praw ludzkich i zasad światowego handlu, jednak błędem byłoby twierdzić, że diamenty muszą być przekleństwem. Botswana od lat umieszcza zyski z handlu diamentami w specjalnym funduszu państwowym, kraj ten od lat notuje wzrost gospodarczy, od uzyskania niepodległości nie było w nim wojny, praktycznie wszystkie dzieci do lat 13 chodzą do szkoły. Takie kraje, jak RPA czy Namibia również potrafią sensownie gospodarować zyskami z diamentów.

[srodtytul]Karabiny za karaty[/srodtytul]

Nie jest również prawdą, że powołanie Procesu Kimberley nie zmieniło absolutnie nic w obrocie diamentami, zwłaszcza afrykańskimi. Proces jest instytucją mało wydolną, wewnętrznie skłóconą i nie tak skuteczną, jak miał być, jednak pod jej wpływem obrót „krwawymi diamentami” udało się ograniczyć. Przykładem, na który powołują się obrońcy organizacji, jest zwłaszcza Sierra Leone – państwo stojące w centrum procesu w Hadze przeciwko Charlesowi Taylorowi.

W trwającej w latach 90. wojnie w Sierra Leone zginęło około 50 tysięcy ludzi. Kilkaset tysięcy straciło stopy i ręce, gdyż ucinanie kończyn było jedną z ulubionych form znęcania się nad ofiarami stosowanych przez rebeliantów Zjednoczonego Frontu Rewolucyjnego (RUF) – armii wspieranej i zaopatrywanej w broń przez liberyjskiego watażkę, a potem prezydenta Liberii Charlesa Taylora. Tysiące dzieci, zwłaszcza chłopców, do dziś cierpią z powodu traumy, jaką było wcielanie do RUF. Wielu z nich zmuszano do zabijania, również najbliższych – rodziny, matki, ojca.

W zamian za diamenty, nad których wydobyciem kontrolę sprawowali rebelianci, Taylor organizował dla RUF broń i wspierał ich politycznie. Jak się okazało przed kilkoma laty, Charles Taylor nie był jedynym odbiorcą diamentów od rebeliantów z RUF. W swojej książce „Krwawe diamenty” amerykański reporter Douglas Farah przedstawił powiązania RUF z al Kaidą i budowany przez lata system finansowania tej organizacji przy wykorzystaniu diamentów z Sierra Leone. Związki Taylora z arabskimi terrorystami sięgają lat 80., kiedy szkolił się on w obozach Kaddafiego w Libii. Potem, w 1989 roku, przy wsparciu Kaddafiego Taylor rozpoczął rebelię przeciwko ówczesnemu prezydentowi Liberii Samuelowi Doe, a w 1991 roku wywołał powstanie w Sierra Leone i od tej pory kontrolował w praktyce oba państwa, czerpiąc ogromne zyski z kradzieży diamentów i budząc coraz większą grozę w obu krajach.

Symbolem wojny w Liberii stały się dzieci żołnierze, czaszki nabite na patyki, zamroczeni narkotykami rebelianci w kobiecych perukach, maski, magiczne talizmany, które rzekomo chroniły przed śmiercią. Sam Taylor uznawany był za półboga dysponującego ponadnaturalnymi siłami: świadkowie zarzekali się, że widzieli, jak odbijają się od niego kule.

W 1997 roku Taylor objął stanowisko prezydenta Liberii przy pełnej aprobacie wspólnoty międzynarodowej, która po dramacie Somali, ludobójstwie w Rwandzie, w obliczu ciągle trwającej wojny domowej w Angoli (również finansowanej m.in. przez nielegalny handel diamentami) dość miała miejsc zapalnych w Afryce. Taylorowi udało się zastraszyć rodaków (niektórzy głosowali na niego pod hasłem: „Zabił moją matkę, zabił mojego ojca – będę na niego głosował”) i przekonać wielu wpływowych Amerykanów, że nie jest żadnym potworem, tylko szczerym demokratą miłującym pokój. Wśród jego wielbicieli byli zarówno demokrata pastor Jasse Jackson, jak i republikański pastor Pat Robertson, który w 1998 roku zainwestował 8,5 miliona dolarów w wydobycie złota w Liberii.

Przez cztery lata po objęciu prezydentury Taylor wspierał RUF w Sierra Leone i kontrolował zyski z produkcji diamentów. W aktach terroru ze strony armii ginęły tysiące ludzi, takie organizacje, jak al Kaida czy Hezbollah czerpały profity z handlu diamentami, a CIA udawała, że nie stanowi to żadnego problemu. Jak pisze Douglas Farah, wywiad amerykański nie umiał się przyznać do porażki; wręcz przeciwnie – udawał, że związki między RUF, pośrednio Taylorem a al Kaidą nie istnieją nawet po 11 września 2001 roku.

Wojnę w Sierra Leone zakończyła dopiero zdecydowana interwencja wojsk brytyjskich w 2002 roku. W 2003 roku Sąd Specjalny ds. Sierra Leone nakazał aresztowanie Charlesa Taylora za zbrodnie przeciw ludzkości, zbrodnie wojenne oraz inne przypadki poważnego pogwałcenia międzynarodowego prawa humanitarnego. W 2006 roku został aresztowany w Nigerii i postawiony przed sądem.

Dziś Sierra Leone i Liberia liżą rany po wojnie i należą do lepiej rozwijających się krajów zachodniej Afryki. Według organizacji Proces Kimberley tylko 1 procent diamentów wydobywanych obecnie w Sierra Leone nie ma certyfikatów organizacji. Statystyki te podważają niektóre inne źródła, np. organizacja Global Witness, która bada patologie w wydobyciu i handlu surowcami naturalnymi na świecie, twierdzi, że takie kraje, jak Sierra Leone, Angola i Demokratyczna Republika Konga w dalszym ciągu nie są w stanie wyjaśnić źródła pochodzenia nawet 50 procent eksportowanych przez siebie diamentów. Mimo to kamienie te znajdują się w obrocie – podobnie jak diamenty z Wybrzeża Kości Słoniowej, kraju objętego oficjalnymi sankcjami ONZ od 2004 roku. Wygląda na to, że rebelianci nie mają problemu ze znalezieniem dla nich rynków zbytu.

Tymczasem świat Zachodu emocjonuje się procesem w Hadze, gdzie dzięki pięknym kobietom i fleszom aparatów fotograficznych diamenty nabierają pełnego blasku. Charles Taylor przez lata wspierany był przez Amerykanów, złodzieje i przemytnicy handlowali diamentami z błogosławieństwem największych potęg świata. Do dziś trwa plądrowanie bogactw naturalnych Konga przy aprobacie, a przynajmniej bezradności USA, państw Europy, Izraela, RPA i innych największych graczy w handlu diamentami na arenie międzynarodowej. Do niedawna międzynarodowe siatki terrorystyczne bezkarnie i bez specjalnego zainteresowania zachodnich wywiadów wykorzystywały bogactwo diamentów do zakupu broni i szkolenia zamachowców – samobójców.

A my co? A my nic. Nas ekscytuje widok supermodelki na ławie międzynarodowego sądu ds. zbrodni wojennych i jej opowieści o nocnych spotkaniach w hotelu. I może to jest najlepszy obraz „cywilizacji celebrytów": Naomi Campbell, jej agentka i Mia Farrow wezwane przez ostateczną instancję międzynarodowej sprawiedliwości w celu ukarania zbrodniarza wojennego. Bo przecież zbrodniarze przychodzą, a „diamenty są wieczne”. Kto wie, może następnym świadkiem w procesie Charlesa Taylora będzie Shirley Bassey.

Wreszcie mamy w mediach Afrykę z ludzką twarzą. Żadne tam wojny, korupcja, głodujące dzieci i susze. Zamiast tego z telewizorów patrzy na nas najpiękniejsza kobieta świata z delikatnym makijażem. I wyborną figurą. Ubrana w kremowy kostium, skromny, ale każdy widz wie, że taka skromność kosztuje najmniej parę tysięcy dolarów. Naomi Campbell, supermodelka z południowego Londynu, specjalistka od seksownej bielizny i zabójczych perfum, zeznaje w Hadze w procesie jednego z najokrutniejszych zbrodniarzy afrykańskich.

Ba, jeśli wierzyć sądowi, to jej zeznanie może mieć kluczowe znaczenie dla dalszego ciągu procesu byłego prezydenta Liberii Charlesa Taylora. Kto wie, może odpowiedź na pytanie, czy Naomi dostała od Taylora diamenty czy też nie, zdecyduje o naszej ostatecznej ocenie jego działań. Taylor – morderca, gwałciciel, twórca armii odpowiedzialnej za śmierć dziesiątków tysięcy ludzi, wcielanie do wojska kilkuletnich dzieci zmuszanych potem do mordowania – pójdzie siedzieć, bo kiedyś w przypływie samczej pasji podarował Naomi Campbell kilka nieoszlifowanych diamentów.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą