Donosicielstwo w tamtych latach było plagą nobilitowaną. Wielu młodych ludzi zostało zatrutych tym jadem. Sam zaznałem działania demoralizujących pokus jako 17-latek, instruktor zarządu dzielnicowego ZMP, następnie awansowany na przewodniczącego zarządu zakładowego tej organizacji w dużym przedsiębiorstwie.
Ileż to razy ci z wewnętrznego (komórki bezpieki w zakładzie) dopytywali mnie natarczywie o różnych członków związku, domagali się informacji. Już wtedy, choć ślepy jeszcze byłem, poczytywałem sobie za obowiązek nie ulegać ich żądaniom. Posiadłem od lat wyczulenie, może nawet obsesję na skalę zjawiska. Podświadomie więc spoglądając na wesołego, rubasznego Mirka, który zawitał na studia po kilku latach pracy zawodowej, jak wyjaśniał enigmatycznie, w administracji państwowej, zadawałem sobie natrętne pytania: Z resortu on czy nie? Sondowałem go podstępnie, zamieniłem się w dociekliwego śledczego.
Byli przecież na naszym roku prawa tajni i jawni funkcjonariusze, młodzieńcy na stałym etacie, studiujący i pracujący dla sprawy; wszystko musiało być obsadzone kadrą, która czuwa, nic nie mogło być pozostawione samopas. Porażał otwartością w tym względzie Marian. Młody funkcjonariusz bezpieki, został nim zaraz po maturze. Myślący, oczytany. Religijnie przyjął dogmaty nowej wiary. Siła jego przekonań była monolityczna. Mogła się równać z patriotyzmem Przemka. Dwóch apostołów na antypodach. Rozmowy z nim ciekawe, wibrował inteligencją. Na pewno szczery. Z robociarskiej rodziny w Ursusie. Dużo i chaotycznie czytał od dziecka. Zaczynał od wiary w Boga. Ksiądz, nauczyciel religii, duchowny o szerokich horyzontach był jego mentorem. Mariana dręczyły wątpliwości. Spierał się z księdzem. Chciał łączyć wiarę z aprobatą nowego ładu. Ksiądz obstawał twardo przy bożym porządku życia. Dysputy zamieniały się w zaciekłą walkę dwóch przeciwników. Marian przystał do komunizmu z potrzeby wiary. Nienawidził nierówności, nędzy, podziału na biednych i bogatych, wywyższonych i poniżonych. Urodzony utopista. Wizja świata zawładniętego przez zwycięski proletariat wydawała mu się spełnieniem marzeń o szczęściu na ziemi.
Widziałem w Marianie podobieństwo do siebie przed laty, kiedy tak namiętnie i ślepo wierzyłem w to samo. Tyle tylko różnicy, że dawno już się wyleczyłem. Marian uparcie trwał. Jego wyznania na dłuższą metę przytłaczały uporem, zupełnym brakiem wątpliwości, zatwardziałością ortodoksyjnego wyznawcy. Po studiach pragnął zostać prokuratorem. Przydawał oskarżycielskiemu urzędowi Temidy oczyszczającą moc tępienia zła i strzeżenia dobra. Widział się w roli czujnego inkwizytora.
Źle skończył. Zbrodnie Stalina wstrząsnęły nim do głębi. Rozpoczęło się odchodzenie od wiary. Z apologety Stalina stał się zajadłym przeciwnikiem. Rozpił się i poczuł się pozbawiony wszelkiej wiary. Po drugim roku rzucił studia. Po pijanemu wpadł pod pociąg w swoim rodzinnym Ursusie. Szkoda go. Zdolny był do wielkich czynów. Dotąd widzę jego niebieskie, świetliste oczy, wicher czupryny nad czołem i bladą twarz ascetycznego biczownika.
Z grona „czerwonych” jako kontrast Mariana zwracał uwagę Witek. Elokwentny, znał angielski i lubił się popisywać dobrym akcentem. – Złapałem w Londynie – wyjaśniał. Jego rodzice byli w służbie dyplomatycznej. Kilka lat spędził z nimi na Zachodzie. Aktywny zetempowiec, kandydował na członka partii. Traktował udział w tym wszystkim jako oczywistość. Absolutnie przekonany co do swojej dyplomatycznej kariery w przyszłości. Uroki i rozmach kapitalistycznego świata bardzo mu odpowiadały. Lubił się pochwalić koszulą z zagraniczną metką, włoskimi mokasynami, zapalniczką. Uważał, że nasz blok ze Związkiem Radzieckim na czele ma szansę na zdobycie całego świata. Tam na Zachodzie też mamy rzesze zwolenników. Miał zamiar pisać pracę magisterską z prawa międzynarodowego i profesor wykładający ów przedmiot był jego idolem. Należał do warstwy uprzywilejowanej w naszym kraju i tego statusu nie zamierzał tracić.