Jak „Economist” Polaka do rozmowy z Litwinem wychowuje

Aktualizacja: 06.11.2010 07:42 Publikacja: 05.11.2010 17:09

W jednym z ostatnich numerów tygodnik [link=http://www.economist.com/blogs/easternapproaches/2010/10/poland_and_lithuania]„The Economist”[/link] opisał międzynarodowy spór dotyczący pisowni polskich nazwisk na Litwie. Tekst jak tekst – lapidarna notka w stylu „Economista” tłumacząca w prosty sposób, o co chodzi, tak, żeby zrozumiał każdy średnio rozgarnięty człowiek, który chce wiedzieć.

Przez następne kilka dni [link=http://www.economist.com/blogs/easternapproaches/2010/10/poland_and_lithuania]artykuł [/link]utrzymywał się na liście dziesięciu najczęściej komentowanych tekstów internetowej wersji tygodnika, a gdy komentatorzy porównali spór polsko-litewski do podobnie pogmatwanego i niezrozumiałego dla większości ludzi sporu macedońsko-greckiego, dorzucając odniesienia do konfliktów węgiersko-słowackiego, w reakcji odezwało się kolejnych kilkuset komentatorów. Na świecie zamachy i obrady na najwyższym szczeblu, mordy i dyplomatyczne podchody, a czytelnicy najpopularniejszego pisma międzynarodowego dyskutują namiętnie czy nazwisko Brzęczyszczykiewicz powinno występować w litewskich dokumentach w formie naturalnej, czy też z tymi dziwnymi litewskimi daszkami.

Każdy – podkreślam: każdy – wpis miał charakter merytoryczny, niektóre były fascynującymi wykładami na temat relacji polsko-litewskich i innych pokomplikowanych zaszłości między narodami w Europie. Czytając dyskusję – co serdecznie polecam – poczułem się jak uczestnik ekscentrycznego misterium pięknoduchów. Niewiele z tego wynikało, ale niby co ma wynikać z ciekawej rozmowy oprócz przyjemności jej przeprowadzenia? Moją uwagę zwrócił też dziwny fakt, że nikt nikogo nie obrzucił mięsem ani nie wyzwał od debilów i zdrajców.

Zastanawiam się, kim są ludzie, którzy komentowali tekst. Na pewno wielu z ich było Polakami – piszącymi po angielsku, ale jednak Polakami. Ciekawe, czy biorą udział w dyskusjach na polskich forach internetowych. Czy, gdy zmieniają język, pozostają normalnymi ludźmi, czy zmieniają się w dostawców towaru do bezdennego rezerwuaru chamstwa, podłości, zawiści, kompleksów i głupoty, którym są nasze rodzime fora internetowe? W końcu język określa świadomość (a może na odwrót, wszystko jedno) – po angielsku czy niemiecku jesteśmy inni niż po polsku. Może wpis na forum brytyjskiej gazety jest dla nas jak wyjazd do pracy na „zachód” – bardziej się przykładamy, więcej wymagamy, zwłaszcza od siebie. A potem wracamy do polszczyzny i wypełniamy ochoczo naszą narodową internetową kloakę.

Nie przypominam sobie, żebym z któregokolwiek polskiego politycznego forum internetowego dowiedział się czegokolwiek na jakikolwiek temat poza stanem emocjonalnym autora wpisu. I za każdym razem, gdy jako czytelnik podejmuję próbę zmierzenia się z komentarzami, wygląda to podobnie: tsunami nienawiści i grafomanii zalewa czytelnika, topi się w tym bagnie, na szczęście czytanie bełkotu w Internecie nie jest jeszcze obowiązkowe. Więc wychodzę.

Wiem, wiem – przesadzam. W Polsce nie jest tak źle, a w Anglii tak dobrze. Wszędzie w Internecie ludzie obrzucają się wyzwiskami i tylko gdzieniegdzie forum służy do wymiany myśli. Czasy mamy takie, że jak kogoś nie wyzwiesz od kutasów albo zdrajców, nikt na ciebie nie zwróci uwagi. „The Economist” nie musi na siebie zwracać uwagi, bo wszyscy i tak na niego patrzą, więc stać go na banowanie wypocin internetowych dewiantów i filtrowanie wpisów całkowicie nie na temat. Wygląda na to, że w najbliższej przyszłości czasy się nie zmienią, więc jeśli ktoś lubi ekscentryczne pogawędki w miłym towarzystwie, warto wyemigrować choć na chwilę w rejony, gdzie normalni ludzie mówią normalnym językiem. Nawet jeśli nie jest to język polski.

W jednym z ostatnich numerów tygodnik [link=http://www.economist.com/blogs/easternapproaches/2010/10/poland_and_lithuania]„The Economist”[/link] opisał międzynarodowy spór dotyczący pisowni polskich nazwisk na Litwie. Tekst jak tekst – lapidarna notka w stylu „Economista” tłumacząca w prosty sposób, o co chodzi, tak, żeby zrozumiał każdy średnio rozgarnięty człowiek, który chce wiedzieć.

Przez następne kilka dni [link=http://www.economist.com/blogs/easternapproaches/2010/10/poland_and_lithuania]artykuł [/link]utrzymywał się na liście dziesięciu najczęściej komentowanych tekstów internetowej wersji tygodnika, a gdy komentatorzy porównali spór polsko-litewski do podobnie pogmatwanego i niezrozumiałego dla większości ludzi sporu macedońsko-greckiego, dorzucając odniesienia do konfliktów węgiersko-słowackiego, w reakcji odezwało się kolejnych kilkuset komentatorów. Na świecie zamachy i obrady na najwyższym szczeblu, mordy i dyplomatyczne podchody, a czytelnicy najpopularniejszego pisma międzynarodowego dyskutują namiętnie czy nazwisko Brzęczyszczykiewicz powinno występować w litewskich dokumentach w formie naturalnej, czy też z tymi dziwnymi litewskimi daszkami.

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne