Nasz Dziennik” to nie jest biznes medialny. To jest misja. Dlatego tak wiele energii poświęca się akcjom typu „przeczytaj gazetę i przekaż ją sąsiadce”. Ważne, by ludzie czytali. Liczba sprzedanych egzemplarzy jest na drugim miejscu. Życie, praca i misja zlewają się w jedno. Przynajmniej w sercach i umysłach szefów gazety i wydawnictwa.
Redakcją kieruje od ośmiu lat Ewa Sołowiej, dziś 42-latka. Zanim trafiła dziesięć lat temu do ojca Rydzyka, pracowała w Ministerstwie Skarbu Państwa u Wiesława Kaczmarka.
Jak mówią osoby ją znające, wychowana została przez Radio Maryja.
– Ona nie zna innego świata. Pracowała w ministerstwie za postkomunistów, ale była tam urzędnikiem. To ojciec Tadeusz ją całkowicie ukształtował – opowiada jeden z dziennikarzy.
Nosi długie spódnice. Jest zamknięta w sobie. Bardzo zaangażowana. Surowa, nieznosząca sprzeciwu, apodyktyczna. Mało przyjazna w pracy – opisują Ewę Sołowiej osoby, które się z nią zetknęły. – Ewa jest absolutnie przekonana, że „Nasz Dziennik” to jedyna pisząca prawdę, najlepsza gazeta, kluczowe przedsięwzięcie dla losów Polski – mówi jeden z moich rozmówców. Ale ludzie, którzy znają ją prywatnie, twierdzą, że to osoba niezwykle ciepła i delikatna.
„Nasz Dziennik” założył Marcin Nowina-Konopka, z patriotycznego rodu Nowina-Konopków, odwołujących się do arystokratycznych korzeni, syn znanej posłanki AWS i LPR Haliny Nowiny-Konopczyny.
Według powtarzanej często anegdoty firma powstała w 1997 roku w ten sposób: po Nowinę-Konopkę podjechał samochód. Wsiadł, w środku czekał ojciec Tadeusz Rydzyk z walizką pieniędzy. Pojechali razem zarejestrować spółkę i wpłacić kapitał zakładowy. Walizka zbyt pełna nie była, bo kapitał zakładowy wyniósł na początku 5 tys. złotych.
Na samym początku redakcję opanowały środowiska monarchistyczne. Pierwszym naczelnym został Artur Zawisza, a chwilę po nim Artur Górski, obecny poseł Prawa i Sprawiedliwości. Kiedy powstał dodatek krakowski, kierował nim szef krakowskich monarchistów Piotr Doerre. Romans z monarchistami nie trwał długo. Na redakcję duży wpływ miał Roman Giertych, który zaczynał jako prawnik ojca Tadeusza. I tworzona przez niego na nowo Młodzież Wszechpolska, a potem Liga Polskich Rodzin, młodzi ludzie, bardzo silnie sprofilowani ideowo. – To Roman kierował ludzi do redakcji – słyszę od jednego z byłych pracowników . Tak było do czasu, aż między ojcem Rydzykiem a szefem Ligi stosunki się oziębiły. Zresztą drogi Haliny Nowiny-Konopczyny i Romana Giertycha też się rozeszły. Posłanka opuściła LPR. A wpływy Ligi i Romana Giertycha na redakcję „Naszego Dziennika” szybko zaczęły maleć.
Ojciec Rydzyk nie musi ręcznie sterować gazetą. – Oni doskonale się rozumieją z Ewą i Marcinem – opowiada jeden z dziennikarzy. Przez lata najczęściej były to chwile, gdy Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zamierzała zająć się sprawą koncesji dla Radia Maryja. Albo przeciwnie – gdy nie zamierzała się zajmować rozgłośnią, a wolne były jakieś częstotliwości. Po takim wywiadzie związani z rozgłośnią posłowie, kiedyś AWS, potem LPR, a teraz PiS, powołują się na publikację, wywołują burzę w Sejmie i sprawa zwykle jest załatwiana po myśli ojca dyrektora.
Stały kontakt z ojcem Rydzykiem ma Marcin Nowina-Konopka. On uchodzi za tytana pracy. Jest człowiekiem głęboko religijnym, oddanym bez reszty pracy prezesem spółki Spes, która jest wydawcą „Naszego Dziennika”. Ewa Sołowiej była przez pierwsze lata wiceprezesem, de facto wpływała na kształt pisma, aż w końcu po dwóch latach sama przejęła kierowanie redakcją. – Wtedy jeszcze nie wiedziała nic o redagowaniu. Ale uczyła się. Wtrącała się w sprawy zasadnicze, mniej istotne pozostawiając innym. A jakie to sprawy zasadnicze? Np. takie, by na stronach sportowych nie pojawiły się zdjęcia amerykańskiej drużyny New Jersey Devils. Bo to diabeł – wspomina jeden z dawnych pracowników gazety.
O Marcinie Nowinie-Konopce mówią, ze to dobry człowiek. Łagodny. Zapracowany. Jak w całej jego rodzinie nie ma granicy między życiem rodzinnym a oddaniem sprawie.
Tak bardzo, że wywodzący się z dwóch światów Marcin, przedstawiciel arystokratycznej, inteligenckiej rodziny, i Ewa wywodząca się z prostej, chłopskiej rodziny spod Mrągowa, dwa lata temu stali się mężem i żoną. Mają już dziecko. Mieszkają w segmencie sto metrów od redakcji. – Od kiedy Ewa jest matką, stała się dużo bardziej ludzka i łagodna – mówią pracownicy.
Bardzo długo „Nasz Dziennik” był gazetą ważną w środowiskach kościelnych, ale poza tym niszową. – Często miałem poczucie, ze gadam do ściany – wspomina jeden dziennikarzy. – Nikt poważny z kręgów opiniotwórczych nas nie czytał ani się z nami nie liczył – opowiada. Przychylni biskupi bronili gazety, gdy trzeba, ale nie było o niej specjalnie głośno.
Przełomowy był rok 2005. Zwycięstwo PiS i Lecha Kaczyńskiego, po których stronie zaangażował się „Nasz Dziennik”. Bardziej jednak przeciw liberałom i Donaldowi Tuskowi niż za Kaczyńskimi. Nagle się okazało, że „Nasz Dziennik” ma dostęp do najważniejszych osób w państwie. To tam zaczęli zaglądać dziennikarze innych redakcji, szukając newsów z kręgów rządowych. I często je znajdowali. Pojawiły się pierwsze poważne reklamy, co dziennikarze szybko odczuli w swoich kieszeniach.
Zaczęły się też zmieniać standardy dziennikarskie. Duży wpływ miała na to Katarzyna Orłowska-Popławska, która zaczęła kierować działem krajowym. Dziś jest de facto zastępcą naczelnego i ma duży wpływ na to, co się pojawia w redakcji. – Ona ma pojęcie o dziennikarstwie – mówią dziennikarze. Wcześniej pracowała w Radiu Wawa u Wojciecha Reszczyńskiego. Moi rozmówcy doceniają jej profesjonalizm.
Dalej nie można przeprowadzać wywiadów np. z politykami SLD. – Jeśli ktoś u nas występuje, to pokazujemy, że jest godny zaufania. Bierzemy ludzi, którzy potwierdzają nasze opinie. Nie rozmawiamy z przeciwnikami. Instytucja wywiadu, w którym autor dyskutuje na poważnie z rozmówcą, w którym dociska go, jest nieznana – opowiada jeden z dziennikarzy.
Ale już w tekstach informacyjnych coraz bardziej pilnowano zasady przedstawiania opinii dwóch stron. Pierwszy raz zaczęli być cytowani politycy lewicy czy Platformy.
Na czym polega stosunek „Naszego Dziennika” do polityki? Na dużym dystansie. – Jeśli oddawało się miejsca politykom, to dla sprawy. Bo walczyli o coś, co było dla nas ważne. Własnych ambicji politycznych gazeta nie ma – tłumaczy osoba związana z „Naszym Dziennikiem”. Politycy są tam traktowani dość instrumentalnie. Kaczyńscy kiedyś byli postrzegani jako ludzie obcy, wrodzy. Potem stali się sojusznikami, bo w sprawach ważnych dla środowiska toruńskiego zajmowali takie stanowisko, jakiego oczekiwano. Bardzo dużo czasu zajęło, zanim Jarosław Kaczyński przestał być „niepewnym elementem”.
Jeszcze w kampanii wyborczej w 2001 roku trwało usilne poszukiwanie dowodu, że założyciele PiS są zwolennikami dostępności aborcji. Ale wówczas gazeta popierała polityków skupionych w Lidze Polskich Rodzin. Bardzo źle od zawsze postrzegana była Joanna Kluzik-Rostkowska, właśnie za swoje stanowisko np. w kwestiach aborcyjnych. Kiedy się okazało, że opowiada się za in vitro, a jednocześnie została członkiem rządu – wybuchła wojna z PiS. Aby ją załagodzić, premier Kazimierz Marcinkiewicz szybko powołał na doradcę do spraw rodziny Hannę Wujkowską, bliską Radiu Maryja lekarz pediatrii spod Warszawy. Choć była to funkcja czysto fasadowa, w redakcji uznane to zostało za zwycięstwo. „Wygraliśmy! Mamy doradcę premiera” – mówiono w redakcji. I to doradcę w sprawach rodziny, czyli bardzo ważnych.
– Ojciec Rydzyk nie zawiera trwałych aliansów. Nie ma takiego sojuszu, który nie byłby do zerwania. PiS był traktowany kiedyś jako partia kryptoudecka i proaborcyjna. Teraz jest poważnym partnerem, bo wspiera istotne dla środowiska toruńskiego sprawy – argumentuje osoba znająca dobrze redakcję.
Choć w sprawach zasadniczych jest pełna zgodność i kompatybilność z Radiem Maryja, to są pewne różnice między tymi dwiema instytucjami.
„Nasz Dziennik” różni się trochę od Radia Maryja. Tadeusz Rydzyk kocha politykę i robi interesy, buduje imperium, jest w tym bardzo sprawny. W „Naszym Dzienniku” nie polityka, nie interesy są najważniejsze. Najważniejsza jest sprawa.
Igor Janke, publicysta polityczny związany z „Rz” od 2003 r., był także redaktorem naczelnym PAP, współzałożyciel platformy blogowej Salon24.pl