Broń ze Stanów dla palestyńskich terrorystów

Kto był realnym odbiorcą sprzętu wojskowego za milion dolarów, jaki amerykańscy celnicy przechwycili w 1984 r. w samolocie do Warszawy?

Publikacja: 08.01.2011 00:01

Broń ze Stanów dla palestyńskich terrorystów

Foto: ROL

Red

„W ciemną noc 21 lutego, kiedy pilot i dwaj mężczyźni ładowali ciężkie drewniane skrzynie do prywatnego odrzutowca stojącego na skraju międzynarodowego portu lotniczego im. J.F. Kennedy’ego w Nowym Jorku, przez płytę lotniska przemknął samochód pełen uzbrojonych celników, który zahamował gwałtownie tuż przy samolocie. Przez moment sytuacja była napięta, ale obeszło się bez użycia siły. Po rozbiciu skrzyń celnicy znaleźli mnóstwo broni, amunicji, sprzętu paramilitarnego i elektronicznego, w tym także urządzenia, które jeden z celników określił jako „gadżety jak z Jamesa Bonda”” – pisał 4 marca 1984 r. reporter „New York Timesa” Robert D. McFadden

Spektakularny sukces amerykańska służba celna zaprezentowała dopiero dziesięć dni później na konferencji prasowej na Manhattanie. Dziennikarzom zademonstrowano urozmaicony ładunek, w tym 500 pistoletów automatycznych Ruger, 100 tys. sztuk amunicji, pokaźną liczbę noktowizorów i lornet noktowizyjnych, urządzenia do blokady dróg, paralizatory bydła stosowane również do rozbijania demonstracji lub torturowania aresztowanych, urządzenia podsłuchowe, kuloodporne kamizelki, specjalne pojemniki na dokumenty itp.

Plotki w polskim środowisku wojskowym wspominały o jakimś sowieckim superczołgu sprzedanym Amerykanom za okrągły milion dolarów

Szczególny podziw wzbudził zdolny do rozbijania barykad opancerzony cadillac, zaopatrzony w rozpylacz oleju pod koła ścigających samochodów oraz wyrzutnię granatów dymnych i zapalających. Salwę śmiechu reporterów nieznających realiów wschodnioeuropejskich wywołała informacja, że w transporcie znaleziono także tuzin kalendarzy „Playboya”.

Była to pierwsza w historii USA próba nielegalnego przerzutu broni do Polski – stwierdził szef nowojorskiego biura Służby Celnej USA Patrick O’Brien, prezentując łup szacowany na prawie milion dolarów.

Do Meksyku, czyli do Polski

Według prowadzącego sprawę oficera Służby Celnej Edwarda C. Romeo skonfiskowany ładunek – jak wynikało z dokumentacji – został bardzo korzystnie nabyty za 187 tys. dolarów i po przeszmuglowaniu do Warszawy miał być sprzedany polskim agendom rządowym za milion dolarów. Przebicie ponadpięciokrotne. Prokurator Stanów Zjednoczonych dla dystryktu wschodniego Nowego Jorku Raymond J. Dearie podkreślił, że przesyłka „nie była przeznaczona dla zwolenników „Solidarności”, zdelegalizowanej polskiej organizacji związkowej posługującej się od dawna metodami pokojowymi”.

Utrzymywanie akcji w tajemnicy przez dziesięć dni było uzasadnione. Jeden z nadawców transportu, obywatel USA Salomon Schwartz, przebywał akurat w Warszawie i trzeba było zaczekać na jego powrót. Aresztowano go w biurze, skąd zabrano całe pudła dokumentów.

Schwartz był znanym celnikom aferzystą i miał sporo kontaktów z mafią, a więc wzięto go pod obserwację i objęto podsłuchem. Drugiego lutego 1984 r. nowojorscy celnicy nagrali w motelu Hilton przy lotnisku w Nowym Orleanie ponadtrzygodzinną rozmowę Schwartza z pilotem o nazwisku Joseph Haas i dwoma innymi mężczyznami, których tożsamości nie ujawniono.

W rozmowie Schwartz poinstruował Haasa, by po załadowaniu frachtu na nowojorskim lotnisku JFK poleciał do Londynu i odebrał 1000 pistoletów maszynowych Heckler & Koch. Z Londynu miał polecieć do Belgii i zabrać 33 skrzynie z pistoletami i 74 skrzynie z amunicją. Tak skompletowany transport miał trafić do Warszawy.

Według Romeo „Schwartz zeznał, że miał polecieć tym samolotem do Polski i spotkać się z polskimi przedstawicielami, z którymi prowadził negocjacje od roku”. Wyjaśnił, że zgodnie z listami przewozowymi przesyłka była przeznaczona dla Meksyku, do którego dostawy broni były legalne. Schwartz miał zeznać, że posiadał podpisane zamówienie rządu meksykańskiego oraz że uzyskał zezwolenie Departamentu Stanu na jej transport do Meksyku. W podsłuchanej rozmowie zapewniał Haasa, że papiery frachtowe są w porządku i tego ma się w razie czego trzymać. Co ciekawe, amerykańska Służba Celna nie aresztowała ani pilota, ani dwóch pomagających przy załadunku mężczyzn.

Po konferencji prasowej szefa biura celnego O’Briena i celnika Edwarda D. Romeo amerykańskie media zaczęły drążyć sprawę, która trafiła na czołówki dzienników telewizyjnych i radiowych oraz na pierwsze strony gazet i czasopism. Niektórzy publicyści się zdumiewali, że władze PRL podjęły ryzyko kupowania broni z przemytu, mając dostęp do arsenału ZSRR.

Tymczasem w Warszawie na najwyższych szczeblach wybuchła awantura, której odgłosy nie wydostały się jednak za mury KC PZPR i budynków MSW oraz MSZ. Doniesienia medialne w USA były skrupulatnie zbierane, tłumaczone i rozsyłane zgodnie z rozdzielnikiem. W polskich mediach panowała głucha cisza. Po podaniu wstępnej informacji przez Agencję Reutera 1 marca 1984 r. korespondenci amerykańscy w Warszawie zarzucili pytaniami rzecznika prasowego rządu Jerzego Urbana. Ten swoim zwyczajem zbył ich, twierdząc, że to bzdura albo jakaś prowokacja i nie jest w stanie powiedzieć nic więcej. Zaklinał się, że „o całej sprawie dowiedzieliśmy się wyłącznie z prasy”.

Możliwe, że Urban wyjątkowo mówił prawdę, ale warto przypomnieć, że przesłuchiwany przez FBI Schwartz zeznał, iż co najmniej od roku prowadził negocjacje z przedstawicielami polskiego rządu i przyjeżdżał w tym celu do Warszawy. Co więcej, dał do zrozumienia, że sprawa ma drugie dno i była nadzorowana przez amerykańskie służby wywiadowcze.

Schwartz, Berg i terroryści

Kim byli aresztowani nadawcy transportu oskarżeni o sekretne działania naruszające ustawę o kontroli eksportu broni? Urodzony w 1935 r. w Austrii Salomon Schwartz był dyrektorem zarejestrowanej na Manhattanie firmy o szumnej nazwie Global Research & Development. Jego równolatek, przyjaciel i partner w tej transakcji Leonard Berg był prezesem firmy HLB Security Electronics Ltd. handlującej policyjnym sprzętem technicznym. O obu mówiono, że mają powiązania z Mossadem. Co najmniej od 1982 r. utrzymywali też kontakty handlowe z „drugą stroną barykady”, a konkretnie z warszawskim biurem Rewolucyjnej Rady al Fatah, czyli organizacji terrorystycznej kierowanej przez Abu Nidala. Było to ugrupowanie uważane wówczas za najgroźniejsze na świecie, a jego fasadą była m.in. firma SAS Foreign Trade & Investment mieszcząca się w gmachu Intraco przy ul. Stawki 2. Dyrektorami SAS byli Szakir Farhan, Samir Nadżmeddin oraz Adnan al Banna. W owym czasie nazwiska Szakir Farhan używał Abu Nidal, który mieszkał w Warszawie przy ulicy Bagno 3 m 24. Samir Nadżmeddin kierował finansami Rady Rewolucyjnej, a Adnan al Banna był bliskim krewnym Abu Nidala, bowiem jego prawdziwe nazwisko brzmiało Sabri al Banna.

Organizacja terrorystyczna Abu Nidala uzyskała schronienie w Polsce w zamian za obietnicę, że nie będzie organizowała akcji zbrojnych na terenie naszego kraju. Dżentelmeńska umowa przewidywała też wymianę usług. Jedną z nich było złożone u Schwartza i Berga zamówienie z 1982 r. na broń i sprzęt z USA, Wielkiej Brytanii i Belgii. Według informacji amerykańskich broń i sprzęt przeznaczone były dla terrorystów, a zamówienie firmowało polskie Ministerstwo Obrony Narodowej. Transakcję obsługiwał Bank of Credit and Commerce International SA z siedzibą w Londynie, który zwrócił się do swego agenta w Genewie, żeby wystawił odpowiednie listy kredytowe. Genewski agent, który był lojalnym poddanym Elżbiety II, dopatrzył się w dokumentach, że transport broni, w tym pistoletów maszynowych z Londynu, ma trafić do komunistycznej Warszawy, popędził więc do brytyjskiego konsulatu. Tam wyjaśniono mu, że „przebywa w towarzystwie bardzo niebezpiecznych ludzi”, co może świadczyć, że służby brytyjskie miały transakcję na oku.

Niepowodzenie w Genewie zmusiło organizację Abu Nidala, Schwartza, Berga oraz ich partnerów do szukania nowego kanału i przerzucenia transportu broni z dokumentami mówiącymi o eksporcie do Meksyku. Zachowane w IPN dokumenty świadczą, że Schwartz i Berg byli dość dobrze znani w Biurze Radcy Handlowego w Nowym Jorku, a także w Warszawie. Najlepiej jednak znany był ich wyłączny przedstawiciel na Polskę Rubin Pizem, który w dziwny sposób wyśliznął się FBI.

Kontakty Rubina Pizema

Rubin Pizem (lub Piżem) to postać barwna, o czym wiedzieli już od końca lat 50. funkcjonariusze polskiego MSW: syn Chaima i Zofii Turkisz, urodzony w Przemyślanach w 1930 r., ukończył kierunek historia Ukrainy na Uniwersytecie Lwowskim. W marcu 1947 r. został pozyskany przez KGB i otrzymał kryptonim „Piero” (Pióro), a rok później wskutek jego donosów aresztowano młodzieżową grupę OUN. W 1957 r. z matką i siostrą repatriował się do Polski i zamieszkał w Szczecinie, gdzie pracował w Wyższej Szkole Pedagogicznej, a mniej oficjalnie był informatorem ambasady Izraela. W latach 1960 – 1963 gromadził i przekazywał informacje dotyczące nastrojów i działalności osób narodowości żydowskiej na terenie Szczecina, ale nie tylko, bo dokumenty dowodzą jego bliskich kontaktów z Szymonem Szechterem, znanym z procesu Niny Karsov jej późniejszym mężem.

W grudniu 1964 r. Rubin Pizem wyjechał z siostrą dziennikarką na pobyt stały do USA, gdzie wymienił paszport emigracyjny na konsularny. Dokumenty wskazują na jego bliskie kontakty z attaché handlowym w Nowym Jorku Adamem Studentkowskim. W notatce dla warszawskiej centrali sporządzonej w 1982 r. nowojorski radca handlowy Andrzej Wójcik pisał, że Pizem „robi wrażenie człowieka nieczującego się dobrze w ortodoksyjnym środowisku żydowskim, w którym pracuje. Nie wydaje się być dobrym handlowcem. Dotychczasowe próby zrobienia w imieniu firmy interesów z Polską zakończyły się niepowodzeniem. Obecnie próbuje coś zrobić we własnym imieniu z cichym wspólnikiem dysponującym pieniędzmi. W szczególności zamierza założyć jakieś przedsiębiorstwo polonijne, w związku z tym wyjeżdża do Polski, gdzie chce omawiać sprawę z Inter-Polcom”.

Według raportów Biura Radcy Handlowego Pizem od wielu lat reprezentował firmę Ramlu Trading Corp. w rozmowach z polskimi spółkami handlu zagranicznego, m.in. DAL, Baltoną, Varimeksem i Textilimpeksem. Z komfortowego pokoju w warszawskim hotelu Victoria w 1982 r. pośredniczył w bezowocnych rozmowach na temat uruchomienia w Polsce produkcji kaset wideo, które miały być tańsze od tajwańskich, oraz w eksporcie do USA polskiej wódki i kryształów. Spotykał się z tego i zapewne innych powodów z przedstawicielami polskich central, czyli – jak wówczas przypuszczano, a dziś, dzięki „Raportowi o rozwiązaniu WSI”, wiadomo – spółek handlu zagranicznego opanowanych przez wojskową agenturę żądną szybkich pieniędzy. Co najmniej od 1983 r. reprezentował firmę Schwartza Global Research & Development, w której imieniu chciał sprzedawać Polsce bułgarskie papierosy i nigeryjskie pieniądze nire. Transakcje nie doszły do skutku.

W dniu wpadki na lotnisku JFK Rubin Pizem towarzyszył Salomonowi Schwartzowi w podróży do Warszawy, gdzie obaj rzekomo uczestniczyli w obchodach rocznicy powstania w getcie (w końcu lutego!). Schwartz został aresztowany natychmiast po powrocie do USA, natomiast Pizem kilka dni później zgłosił się do nowojorskiego konsulatu PRL po ponowną wizę do Polski, był bowiem „zainteresowany niektórymi tematami realizowanymi przez Instytut Mechaniki Precyzyjnej”. Być może chciał ustnie poinformować o tym, co się stało na lotnisku JFK, a może dowieźć kalendarze „Playboya”, na które czekali warszawscy partnerzy. Dla I Departamentu MSW Rubin Pizem był jednak chwilowo persona non grata. „Przyjazd Rubina Pizema uważamy za niewskazany, a nawet szkodliwy”– informował zastępca naczelnika płk Streja.

Decyzję wkrótce cofnięto. Najwidoczniej niektóre interesy Rubina Pizema opłacały się polskim partnerom, bo wizy wjazdowe wystawiano mu w następnych latach bez przeszkód, nawet jeśli musiał po nie czasem jechać aż do Mediolanu. W uzyskaniu wiz pomagał mu m.in. Jerzy M. Nowak – ówczesny przedstawiciel PRL przy ONZ (wcześniej w Buenos Aires i Wiedniu), a w nowszych czasach ambasador RP w Hiszpanii i w Brukseli przy Radzie Północnoatlantyckiej NATO.

Kontakty Pizema z polskimi partnerami rozwijały się aż do końca istnienia PRL. „W odpowiedzi na wasz szyfrogram informujemy, że handlowcy na ochranianym przez nas obiekcie są zainteresowani jego przyjazdem i uważają, iż wizyta ta może przynieść pozytywne rezultaty kontraktowe” – pisał 26 marca 1987 r. naczelnik wydziału V-1 SUSW ppłk Janczura do szefa wydziału X Departamentu I MSW.

Tytanowe czołgi sowieckie

Trzy tygodnie po ujawnieniu przemytu na lotnisku JFK okazało się, że biznes z bronią, cadillakiem a la James Bond i kalendarzami „Playboya” miał być jeszcze bardziej rentowny. Mało brakowało, a byłby to interes życia nie tylko dla Berga, Schwartza i Pizema, ale i dla paru osób w Warszawie.

Sieć telewizyjna ABC w głównym wydaniu dziennika 19 marca 1984 r. podała nowe informacje, powołując się na niezidentyfikowane źródła rządowe w Waszyngtonie. Zapis wiadomości znalazł się w szyfrogramie nr 2146 Ambasady PRL w Waszyngtonie sporządzonym przez „Ziemowita”, a podpisany przez „Finleya”. Kurier przywiózł go do Warszawy dopiero 4 kwietnia.

„Transport broni do Polski miał być zapłatą z góry za dwa nowe modele czołgów radzieckich z pancerzem wykonanym z nowego stopu z tytanu, które dwaj handlarze bronią mieli otrzymać w zamian. Czołgi te miały być wywiezione z Polski na pokładzie samolotu Boeing 747. Defence Intelligence Agency przy Pentagonie wiedziała o tej transakcji i nie nałożyła embarga na sprzedaż broni. DIA zapłaciłaby miliony dolarów za te czołgi po ich sprowadzeniu do USA, gdyż jest zainteresowana ich nowym pancerzem. Urząd celny po odkryciu operacji był gotów na przepuszczenie transportu do Polski, gdyby otrzymał taki sygnał z DIA. Sygnał ten jednak nigdy nie nadszedł z uwagi na drażliwy charakter przedsięwzięcia.Rzecznicy Pentagonu i urzędu celnego odmówili komentarza na ten temat. Pentagon nadal jest zainteresowany sprowadzeniem tych czołgów. Z uwagi na rozgłos wokół tej sprawy nie należy jednak w najbliższym czasie oczekiwać ponownej próby”.

Nie wiadomo, jak informacja ta wpłynęła na stan stosunków generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka z ich mocodawcami w Moskwie. Odpowiednie dokumenty są zapewne zamknięte w dziale zbiorów zastrzeżonych IPN. Kilka lat później plotki w polskim środowisku wojskowym wspominały o jakimś sowieckim superczołgu sprzedanym Amerykanom za okrągły milion dolarów. U Amerykanów i Brytyjczyków pojawiła się natomiast inna wersja. Zgodnie z nią to CIA zawarła cichą umowę z Nadżmeddinem, że przepuści transport broni dla terrorystów do Warszawy, w zamian za co organizacja Abu Nidala wypłaci milion dolarów gotówką wskazanemu polskiemu generałowi, który za tę cenę zgodził się zdezerterować na Zachód.

W Nowym Jorku śledztwo w sprawie udaremnionego przemytu broni do Polski toczyło się swoim trybem przez cały następny rok. Schwartz i Berg zostali zwolnieni z aresztu za kaucją po 50 tys. dolarów i zapadli się pod ziemię. Reporterzy „New York Timesa” ustalili, że pokój nr 1600 przy 211 East 43d Street, który obaj panowie wynajmowali jako biuro, jest zamknięty. W mieszkaniu Berga na osiedlu Riverdale w dzielnicy Bronx oraz w mieszkaniu Schwartza w Monsey, w stanie Nowy Jork, nikt nie odpowiadał nadzwonki do drzwi.

Podczas pierwszej rozprawy 25 kwietnia 1985 r. prokurator rozszerzył zarzuty na dwóch innych znanych handlarzy bronią: zastępcę Berga w firmie HLB Security Electronics Ltd Grimma DePanicis oraz Leona Lisbonę (ur. 1925), jak się okazało – prawdziwego właściciela firmy Global Research & Development. Natomiast Salomon Schwartz okazał się właścicielem nieujawnionej dotąd firmy Texas Armament Advisors Inc. w Bronsville w Teksasie. Przy okazji wyszło na jaw, że oskarżeni usiłowali także wysłać broń do Argentyny i Iraku. Najwidoczniej nie wszystkie przesyłki wpadały w ręce celników, skoro w owym czasie Nowy Jork był bodaj największą na świecie stacją spedycyjną dla handlarzy bronią.

Podczas gdy Rubin Pizem pod okiem MSW i MON bezpiecznie handlował z polskimi spółkami na „ochranianych obiektach”, w kolejnej odsłonie nowojorskiego procesu w marcu 1988 r. obrońca oskarżonych handlarzy bronią Lawrence Dubin usiłował przekonać sąd, że to Defense Intelligence Agency nakłoniła oskarżonych do przestępstwa, proponując interes nie do odrzucenia: za dwa sowieckie czołgi T-72 z tytanowym pancerzem DIA była gotowa zapłacić od 4 do 6 milionów dolarów od sztuki. Prokurator federalny Larry H. Krantz wyśmiał argument obrony.

Wyrok zapadł rok później, w czasie gdy w Polsce sprzątano po wyborach do Sejmu. Berga, Schwartza i Lisbonę skazano na dziesięć lat więzienia za próbę przemytu broni do Polski, Argentyny i… ZSRR. Każdemu ze skazanych wyznaczono koszty sądowe w wysokości ponad 700 tys. dolarów. Dwa lata później kary i koszty zredukowano w wyniku apelacji, natomiast w 1993 r. sąd Nowego Jorku ponownie zajął się polskim wątkiem w przemycie broni. Tym razem z Polski do USA. Sprawa przewinęła się przez polską prasę pod nazwą afery karabinowej.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą