Prezydencja w UE będzie dla Tuska okazją poprawy wizerunku

Polska ma być podczas swojej prezydencji w UE zarówno bezstronnym moderatorem, jak i poważnym, europejskim graczem. Ciekawe, jak rząd Tuska wybrnie z tej kwadratury koła

Publikacja: 15.01.2011 00:01

Prezydencja w UE będzie dla Tuska okazją poprawy wizerunku

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Punktem kulminacyjnym polskiej prezydencji w drugiej połowie 2011 roku nie będzie żaden szczyt w stolicy Polski czy w Brukseli, lecz pewna uroczystość, okraszona fajerwerkami i połączona z dwugodzinnym spektaklem, którą obejrzy na żywo ponad 50 tysięcy ludzi, a w telewizji – być może nawet 10 milionów.

We wtorek 6 września o godzinie 20 na pięknie wystrzyżoną murawę Stadionu Narodowego w Warszawie wyjdą reprezentacje Polski i Niemiec, by rozegrać mecz inauguracyjny na jednej z najważniejszych aren Euro 2012. Na trybunie honorowej: prezydent Bronisław Komorowski z małżonką, premier Donald Tusk z biało-czerwonym szalikiem i Angela Merkel (bez szalika), która oficjalnie przyjechała, by porozmawiać ze swoim „przyjacielem Donaldem” o przyszłości Unii Europejskiej, a wizyta na stadionie ma być jedynie dodatkową, sportową atrakcją.

Wszyscy politycy uśmiechnięci i odprężeni. Wszyscy kibice zachwyceni pięknym obiektem. W loży komentatorów głęboko wzruszony Dariusz Szpakowski.

Przemawia głowa państwa, przemawia prezes PZPN, z niektórych sektorów zaczynają dobiegać nieśmiałe gwizdy zniecierpliwionych kibiców. Później już tylko Mazurek Dąbrowskiego, nudna pierwsza połowa, niewiele lepsza druga, ale na szczęście po akcji duetu Błaszczykowski-Lewandowski Polska zdobywa gola, który daje naszej reprezentacji historyczne zwycięstwo nad odwiecznym rywalem. Tusk zrywa się z krzesełka, Angela udaje, że też się cieszy, stadion buzuje, Szpakowski płacze ze szczęścia.

Po meczu premier schodzi do szatni naszej drużyny – razem z ekipą TVN, która dostała wyłączność na kręcenie szefa rządu wśród na wpół rozebranych piłkarzy i smrodu przepoconych spodenek i korków. Tusk gratuluje każdemu po kolei i mimochodem zapowiada, że dzięki budowanym za jego rządów Orlikom Polska będzie już za kilka lat wygrywała z Niemcami regularnie. I z Hiszpanią. I z Brazylią. I że będzie mistrzem świata.

Następnego dnia „Fakty” TVN przeprowadzają szybki sondaż preferencji partyjnych. Platforma osiąga rekordowe 56 procent i może liczyć na samodzielną większość w Sejmie, PiS spada o 2 punkty, do 24 procent. A wybory, tak się składa, już za trzy tygodnie… Ponadto Tuska czeka jeszcze po drodze jeden szczyt w Brukseli, unijno-amerykański, z udziałem Baracka Obamy i Hillary Clinton, o który zresztą sam premier mocno zabiegał, bo chciał pokazać, że zależy mu na ociepleniu w stosunkach transatlantyckich.

[srodtytul] Priorytety priorytetami[/srodtytul]

Pierwsza polska prezydencja w Unii nie przyniesie prawdopodobnie przełomu: ani Polsce, ani Europie. Po pierwsze: po wprowadzeniu traktatu lizbońskiego znaczenie państwa przewodzącego UE wyraźnie zmalało. Boleśnie przekonali się o tym Hiszpanie, którzy jako pierwsi kierowali pracami Unii wedle nowych reguł od stycznia do czerwca 2010 roku. Bardzo chcieli błyszczeć i dyrygować, lecz już nie mogli, bo kto inny przejął realną władzę i część splendorów. W rywalizacji dwóch niezbyt charyzmatycznych biurokratów Herman Van Rompuy usunął w cień José Luisa Zapatero.

Po drugie: brukselskie młyny mielą zbyt wolno, by jeden kraj mógł zaszczepić wszystkim pozostałym jakiś ekscytujący projekt i nadać mu bieg w ciągu sześciu miesięcy. Niektórzy przypominają wprawdzie, iż w czasie prezydencji francuskiej w 2008 roku Nicolas Sarkozy zorganizował pierwszy szczyt Unii Morza Śródziemnego, ale w rzeczywistości było to jedynie zwieńczenie tzw. procesu barcelońskiego, trwającego wówczas od bez mała 13 lat. Trudno więc w tym kontekście obwieszczać sukces francuskiej prezydencji. Dziś zresztą należy raczej mówić o prezydencji polsko-duńsko-cypryjskiej, gdyż wedle zasad przyjętych w 2007 r. trzy unijne kraje, obejmujące po sobie przewodnictwo, współpracują ze sobą, tworząc program działań Unii na 18 miesięcy. Duńczycy przejmą od Polski pałeczkę na początku 2012 roku, po nich zaś przyjdzie kolej na Cypryjczyków.

Po trzecie wreszcie: Unia jest już na tyle zmęczona kolejnymi wzniosłymi ideami i na tyle pochłonięta ratowaniem euro, że nie należy liczyć na żadne fajerwerki. Ostatnia duża reforma ma nastąpić w marcu, jeszcze za prezydencji węgierskiej, gdy Unia ma podjąć ostateczną decyzję o „wmontowaniu” w traktat lizboński funduszu ratunkowego dla zadłużonych członków eurolandu.

Od lipca do grudnia br. polski rząd będzie więc głównie administrował, organizował i reprezentował. A także – znając umiejętności i predylekcje samego premiera oraz jego najbliższych doradców – prowadził gigantyczną kampanię piarowską. Podstawowe pytanie brzmi dziś: czy ta kampania będzie miała na celu promocję Polski jako coraz silniejszego i wpływowego członka UE, czy raczej promocję Donalda Tuska jako zdolnego, pierwszoligowego europejskiego przywódcy, cenionego przez Angelę Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego, kandydata na przyszłego szefa Komisji Europejskiej?

[srodtytul]Czeski plan naprawy[/srodtytul]

Historia pokazuje, iż priorytety i zamierzenia państw stojących na czele UE, zazwyczaj dalekosiężne i bardzo buńczuczne, często ginęły w ferworze zmagań z bieżącymi kryzysami.

W lipcu 2008 r. Francuzi z wielkim przytupem ogłosili stworzenie Unii Morza Śródziemnego, a trzy tygodnie później musieli już mediować w konflikcie rosyjsko-gruzińskim (z wątpliwym skutkiem). Po Francuzach prezydencję przejęli Czesi, którzy stawiali na zwiększenie roli Unii Europejskiej w świecie, na gospodarkę oraz bezpieczeństwo energetyczne. „Ważnym elementem w odniesieniu do Rosji i państw objętych Partnerstwem Wschodnim jest zapewnienie stabilnych i przewidywalnych dostaw energii oraz zagwarantowanie bezpieczeństwa energetycznego UE. Bezpieczeństwo energetyczne stanowi jeden z głównych priorytetów czeskiej prezydencji” – napisano w oficjalnym dokumencie rządu w Pradze, po czym ów priorytet zderzył się z brutalną rzeczywistością geopolityki, gdy Kreml odciął gaz połowie Europy dokładnie w dniu, gdy Republika Czeska obejmowała przewodnictwo w Unii. Do dzisiaj bezpieczeństwo energetyczne Europy zależy w największej mierze od widzimisię Władimira Władimirowicza, a nie tej czy tamtej prezydencji.

Także gospodarcze zamierzenia Czechów dziś można co najwyżej wspominać z gorzkim uśmiechem: „Podjęto pilne kroki (sic!) w celu przywrócenia prawidłowego funkcjonowania systemów finansowych i zaufania podmiotów gospodarczych. Wdrożenie dalszych kroków w celu podniesienia przejrzystości i stabilności rynków finansowych będzie stanowiło ważny cel w nadchodzącym okresie. Uwzględniając fakt, że kryzys finansowy wywarł już wpływ na gospodarkę realną, pierwszorzędnym zadaniem prezydencji czeskiej będzie zapobieżenie dalszemu pogłębieniu się kryzysu i ożywienie wzrostu gospodarczego państw UE. Europejski Plan Naprawy Gospodarczej, uzgodniony przez Radę Europejską w grudniu 2008 r., stanowi wspólne ramy dla skoordynowanego wysiłku Unii Europejskiej i państw członkowskich”.

Czy ktoś jeszcze pamięta, czym był Europejski Plan Naprawy Gospodarczej? Miał on zatrzymać kryzys w Europie poprzez m.in. ułatwienia w dostępie do zapomóg z Europejskiego Funduszu Społecznego, inwestycje w „zielone technologie” i obniżenie stawki VAT na niektóre usługi. Wbrew przewidywaniom czeskiej prezydencji Europejski Plan Naprawy Gospodarczej jakoś europejskiej gospodarki nie naprawił.

Oficjalne, sążniste dokumenty przedstawiające priorytety państw obejmujących prezydencję są zazwyczaj pełne frazesów i pustych obietnic, na które nie warto zwracać uwagi. Życie przynosi zupełnie nowe, niespodziewane wyzwania. Premier Topolanek chciał np. liberalnej „Europy bez barier” – tak bowiem brzmiało hasło prezydencji naszych południowych sąsiadów – a zajmował się głównie Irlandią, w której miało się odbyć drugie referendum, decydujące o być albo nie być traktatu lizbońskiego. Do którego, nawiasem mówiąc, Topolanek sam nie był przekonany.

Rządy „wpisują sobie” także w swoje priorytety rzeczy oczywiste, które biegną własnymi torami i mają niewielki związek z prezydencją. Hiszpanie zapowiedzieli np., że postarają się stworzyć podwaliny pod działania unijnej Służby Działań Zewnętrznych, choć od początku było jasne, iż tak czy inaczej, z mniejszym czy większym opóźnieniem, służba zacznie funkcjonować bez pomocy Madrytu.

Kiedy indziej ambitne plany mogą się rozbić o sprzeciw największych graczy Unii. Węgrzy, sprawujący właśnie prezydencję, zapragnęli wprowadzić Bułgarię i Rumunię do strefy Schengen, ale „nadziali się” na jednoznaczną deklarację rządów w Berlinie i Paryżu, że Bułgarzy i Rumuni może wejdą kiedyś do strefy Schengen, ale raczej po ich trupie.

Te wszystkie przykłady nie oznaczają oczywiście, iż nie można zrobić nic ważnego i pożytecznego. W czasie hiszpańskiej prezydencji, uznawanej skądinąd przez ekspertów za niezbyt udaną, stworzono m.in. unijne „obserwatorium” zajmujące się problemem przemocy wobec kobiet. Sprawa z pozoru drobna, ale jednak ważna dla premiera Zapatero (czy ośrodek ten będzie rzeczywiście spełniał swoją funkcję, czy raczej stanie się kolejnym europejskim bastionem oszalałego feminizmu, to już zupełnie inna kwestia).

[srodtytul]Moderator czy gracz [/srodtytul]

Co z tego wszystkiego wynika dla Polski i rządu Tuska?

To mianowicie, iż szumnie zapowiadane priorytety polskiej prezydencji (rynek wewnętrzny, stosunki ze Wschodem, polityka energetyczna, polityka bezpieczeństwa i obrony, perspektywa finansowa UE 2014 – 2020 oraz najbardziej enigmatyczne „Pełne wykorzystanie kapitału intelektualnego Europy”) mogą się w każdej chwili posypać.

Tak jak Topolanka zmroził konflikt gazowy z Rosją, a Sarkozy’ego zbiła z tropu wojna w Gruzji, tak i na Tuska może spaść grom z zupełnie jasnego nieba.

Wyobraźmy sobie taki oto scenariusz: w lipcu br., dwa tygodnie po objęciu przez Polskę przewodnictwa w Unii, w Rzymie i Paryżu islamscy terroryści dokonują rzezi turystów – według wzorca z Bombaju, strzelając na oślep do niewinnych ludzi. Ginie 96 osób, w tym kilkanaścioro dzieci, ponad 200 odnosi rany. Europa pogrąża się w chaosie i strachu, ludzie masowo rezygnują z wyjazdów wakacyjnych, linie lotnicze i biura podróży ponoszą astronomiczne straty, w Niemczech, Francji i Austrii dochodzi do podpaleń meczetów, w Neapolu grupa skinheadów morduje dwóch nastoletnich imigrantów-muzułmanów.

Czy w takiej sytuacji ktoś będzie się zajmował bezpieczeństwem energetycznym Unii? Albo „kapitałem intelektualnym Europy”?

A teraz kolejna niespodzianka. W październiku w poważne tarapaty wpada kilka włoskich banków, ich ratingi lecą na łeb na szyję. Silvio Berlusconi trwa u władzy, ale bez większości w parlamencie nie jest w stanie przeprowadzić żadnych reform. Rośnie dług Italii, rośnie oprocentowanie włoskich obligacji, euro gwałtownie traci na wartości do dolara. Minister finansów Giulio Tremonti nie wyklucza, iż Włochy będą zmuszone do skorzystania z unijnego funduszu ratunkowego.

Czy ktoś chciałby porozmawiać o stosunkach ze wschodnimi sąsiadami Unii? Nie ma chętnych? Dziwne…

Mikołaj Dowgielewicz, sekretarz stanu w MSZ, kierujący przygotowaniami do polskiej prezydencji, w publicznych wystąpieniach wielokrotnie przestrzegał przed wygórowanymi oczekiwaniami. W marcu ub.r., podczas warszawskiej konferencji „Wymiar wschodni polityki UE. Wyzwania dla polskiej prezydencji w Radzie UE”, mówił m.in.: „Na skutek zmian wprowadzonych przez traktat lizboński obecnie gospodarzem Partnerstwa Wschodniego i Wspólnej Polityki Zagranicznej i Obrony jest baronessa Catherine Ashton, wysoki przedstawiciel Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, oraz Europejska Służba Działań Zewnętrznych. Wszystko, co chcemy osiągnąć, osiągniemy tylko dzięki przyjaźni i dobrej współpracy”.

Miesiąc później, na posiedzeniu Sejmowej Komisji ds. Unii Europejskiej, stwierdził, że w prezydencji nie chodzi o to, by wszystkie priorytety zostały zrealizowane, bo „nikomu się to jeszcze nie udało w stu procentach”. „W dużej mierze chodzi o to, aby wykazać się sprawnością i skutecznością w budowie konsensusu, w reakcji na sytuacje kryzysowe, pokazać sprawność w zarządzaniu pracami Unii Europejskiej” – tłumaczył. W końcu wyłożył kawę na ławę: „Uważam, że tak naprawdę priorytet jest jeden. Jest nim to, aby Polska pokazała się jako bardzo poważny gracz europejski. To będzie dla nas ważny kapitał polityczny”.

Jednak w swoich wypowiedziach Dowgielewicz wyraźnie przyjmuje rolę transparentnego narodowo urzędnika, dla którego najważniejszym celem jest realizacja interesu Unii Europejskiej. Oto kolejny fragment jego wystąpienia podczas grudniowej debaty w Sejmie: „W trakcie polskiej prezydencji nastąpi rozpoczęcie negocjacji w sprawie wieloletnich ram finansowych na lata 2014 – 2020. Polska będzie w tych negocjacjach pełniła funkcję zaangażowanego, uczciwego moderatora. Oczywiście okres prezydencji jest takim okresem, w którym Polska musi odgrywać rolę moderatora, nie będzie mogła forsować swoich interesów (...)”.

A zatem w sprawie, która ma zasadnicze znaczenie dla Polski, nasi przedstawiciele będą pełnili funkcję „zaangażowanego, uczciwego moderatora”. Widać tu pewną sprzeczność: Dowgielewicz raz chce, by Polska zdobyła pozycję „poważnego gracza”, a po chwili mówi o roli co najwyżej rozjemcy i mistrza ceremonii.

Najpoważniejsi gracze w Unii nie przestają walczyć o swoje interesy nawet wtedy, gdy stają na jej czele. Wiceminister więc albo tworzy zasłonę dymną i używa poprawnie politycznego języka miłego dla uszu euroelit, albo rzeczywiście wierzy w to, iż polski rząd musi być bardziej papieski od papieża, lub też, by użyć bardziej adekwatnego porównania, bardziej brukselski od Tintina.

[srodtytul]Co zatrzyma Tuska[/srodtytul]

Spór o perspektywę budżetową na lata 2014 – 2020 będzie testem dla premiera Tuska. Niemcy, Francuzi, Holendrzy i Finowie przyłączyli się do brytyjskiej propozycji, by w ramach oszczędności zamrozić budżet Unii na najbliższe lata, co byłoby dla nas rozwiązaniem nader niekorzystnym.

Tusk stanie więc zapewne naprzeciwko bardzo silnej koalicji, a przede wszystkim wobec konieczności postawienia się Angeli Merkel, z którą starał się dotąd utrzymywać bardzo dobre stosunki. Jednocześnie wie, że liderzy PiS będą go dyskredytować jako polityka nazbyt „miękkiego” i niedbającego o interesy Polski. Ale spece od PR w otoczeniu Tuska wymyślą zapewne scenariusz, w którym zmęczony całonocnymi negocjacjami w Brukseli premier ogłosi na konferencji prasowej sukces Polski, dziennikarze zapiszczą z radości, a Angela Merkel stwierdzi, iż „Donald jest bardzo twardym partnerem”. Nicolas Sarkozy uzna, że „Polska nie powinna zmieniać tak wspaniałego szefa rządu w tak kluczowej dla Europy chwili”, a zachodnie gazety będą pisać o nowej gwieździe na europejskim firmamencie.

W takiej sytuacji tylko jakaś katastrofa mogłaby pozbawić Tuska zwycięstwa w wyborach. Nowe, obciążające jego rząd informacje o tragedii w Smoleńsku, załamanie budżetu, powódź. Albo blamaż w meczu z Niemcami. To ostatnie jest akurat najbardziej prawdopodobne, choć raczej nie będzie miało decydującego wpływu na karierę polityczną Donalda Tuska.

Punktem kulminacyjnym polskiej prezydencji w drugiej połowie 2011 roku nie będzie żaden szczyt w stolicy Polski czy w Brukseli, lecz pewna uroczystość, okraszona fajerwerkami i połączona z dwugodzinnym spektaklem, którą obejrzy na żywo ponad 50 tysięcy ludzi, a w telewizji – być może nawet 10 milionów.

We wtorek 6 września o godzinie 20 na pięknie wystrzyżoną murawę Stadionu Narodowego w Warszawie wyjdą reprezentacje Polski i Niemiec, by rozegrać mecz inauguracyjny na jednej z najważniejszych aren Euro 2012. Na trybunie honorowej: prezydent Bronisław Komorowski z małżonką, premier Donald Tusk z biało-czerwonym szalikiem i Angela Merkel (bez szalika), która oficjalnie przyjechała, by porozmawiać ze swoim „przyjacielem Donaldem” o przyszłości Unii Europejskiej, a wizyta na stadionie ma być jedynie dodatkową, sportową atrakcją.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą